chapter twenty-seven

126 13 34
                                    

Z wielkim oczarowaniem obserwowałem pospieszną gestykulację mającą zapewne jakiś drobny sens w całym tym zmieszanym chaosie. Nie potrafiłem się przestać szczerzyć jak ostatni idiota, przyglądając się z daleka zapałowi emanującemu nie tylko już na wariacko wypluwane słowa, jak i również całe, rozdygotane w szczęściu ciało. San dosłownie zachowywał się jak dzieciak, który dowiedział się czegoś niezwykle pożytecznego, a teraz próbował niezwykle szybko przedstawić swoje tezy w nowym, malowniczym świetle. Reszta grupy wydawała się jednak w pełni zaintrygowania skupić na jego słowach i nikt nie wydawał się zauważać tego piekąco uroczego porównania.

-Czyli... co? - Felix zmarszczył brwi, a jego malutkie, drobniutkie rączki odnalazły zasłonięty, napęczniały biceps Sana, subtelnie bawiąc się kościstymi paluszkami na opuchniętej skórze. Moje serce zacisnęło się na ten widok, jednak urok szybko minął. Choi wydawał się całkiem zadowolony z bezmyślnej pieszczoty. Łagodnie pieszczenie przeminęło szybko, na rzecz nieznośnego zabolało, jakby te drobne, niewinne paluszki właśnie wkradły się we wnątrzy mojej piersi, umyślnie ściskając bezbronny mięsień. Moje palce świerzbiły w ten sposób po raz pierwszy, lecz zdołałem powstrzymać się przed wtargnięciem w ich jakże sarkastycznie urocze grono i zabrać rosłego mężczyznę ze sobą, z powrotem do jego mieszkania... może z powrotem do jego łóżka, by zakopać na w miękkim materacu... Co się dzieje z moim umysłem? Podstępny mały drań...

-Więcej energii zamaskuje niedokładność ruchów i zmienimy układ - Zadecydował nagle czarnowłosy o błękitnym pasemku, cofając się gwałtownie, gdy został zaatakowany nagłymi zdezorientowanymi pytaniami oraz stanowczymi sprzeciwami.

-Nie możemy zmieniać tak dzień przed! Wooyoung! - Otworzyłem szeroko oczy na nagłe, asertywne wezwanie Bangchana, który zapatrywał się w niedorzeczności wydarzeń.

Spojrzałem w kierunku Sana. Stał teraz dalej od grupy, niczym wykluczony, zabłąkany szczeniaczek o muskularnym, lecz przygarbionym ciałku, oczekując na złojenie swojego właściciela. Wpatrywał się we mnie z niezwykłym błaganiem i wiernością, utkwionymi w brunatnych cieniach, oczekując werdyktu.

-Dajmy mu spróbować. I tak nie mamy nic lepszego - Powiedziałem szczerze, ani razu nie odrywając spojrzenia od tych słodkich, kocich oczek, w których ukryty był piekielny demon. Z trwogą obserwowałem, gdy jego pulchne, miękkie usta wykrzywiły się w szczęśliwym uśmiechu, uwydatniając śliczne, urocze dołeczki po obu stronach.

Obserwowałem, jak tym razem Jeongin przylgnął swobodnie do boku Sana, chytrze próbując wypytać go o więcej szczegółów zacnego planu, jednakże tym razem okazały mężczyzna powoli wywinął się z uścisku. Powoli ujął w swe męskie dłonie chude paluszki drugiego chłopca, by z wolna pozostawić je z dala od własnego ciała, wystarczająco delikatnie, aby młodszy nie zauważył subtelnego odrzucenia dotyku.

-Hyung - Niemal podskoczyłem, gdy spokojny, wyrafinowany ton mruknął tuż obok mnie - Jesteś w porządku? Wyglądasz blado - Odwróciłem się powoli w kierunku Hyunjina, starając się zamaskować niezadowolenie własnego umysłu, który pragnął pozostać przy czujnej obserwacji Sana. 

-Tak, tak - Wymusiłem słaby, sztuczny uśmiech, aby zapewnić wyższego mężczyznę - Dziękuję za troskę - Szepnąłem już lżej, lekko prychając kiedy rozłożył ramiona, zachęcając do uścisku.

Bez rozwagi wtopiłem się w jego ciepłe ciało, czując - jak wydawać by się mogło - nieskończony chłód w moich kościach powoli miękkie. Jego ramiona były szczupłe, jednak przyozdabiały je przytłaczające mięśnie, gdy otuliły mnie w silnym uścisku. Zamrugałem kilkukrotnie, pragnąc, aby pieczenie białek ustąpiło. Nie było to roztropne, aby przytulać się uprzejmie w chwili największej wrażliwości emocjonalnej, jednak było już zbyt późno, aby rozpaczać nierozważną decyzję. Pozostała mi jedynie przegrana wojna z ukryciem okrutnych łez.

Byłem bliski załamania, lecz podskoczyłem zdezorientowany na nieznany dotyk dużej dłoni, która osadziła się w dole mojego kręgosłupa. Wyprostowałem się zdezorientowany, ściągając leniwe ramiona z wyższego mężczyzny, nim spojrzałem do tyłu, rozpływając się pod uprzejmym, uroczym uśmiechem Sana. Czarnowłosy mężczyzna ubarwiony przebłyskiem błękitu, pochylił się o niecały cal w moim kierunku, a jego dłonie ostrożnie odnalazły drogę i osadziły się nisko na moich biodrach.

-Potrzebujesz wyjść? - Spytał szeptem, nieskutecznie ukrywając w głosie przeciekający niepokój. Jego kciuki zaczęły delikatnie krążyć o milimetr nad zwieńczeniem paska, gładząc biodra w spokojnych elipsach.

-Nie, w porządku, po prostu się rozczuliłem - Odpowiedziałem równie cicho, starając się naśladować jego nieobecną barwę.  Choi odsunął się powoli, a jego pocieszający uśmiech pełen urokliwych dołeczków nie zbladł nawet o odcień czułości - Zaczynajmy. Przedstaw nam swój złoty plan - Ostrożnie poklepałem jego ramię.

*

Czarne plamy gorączkowo krążyły przed moim spojrzeniem, gdy pot spływał falami w dół od linii oklapniętych od mokrych pasem włosów. Moje kończyny były bliskie, aby ugiąć się niesfornie pod ciężarem własnego ciała. Słabe zarządzenie przerwy, było jak mód dla mych szumiących uszu, a ja runąłem na ziemię, tak jak stałem, oparty wątło na swoich kolanach, by teraz dyszeć uporczywie z dłońmi na wilgotnej twarzy.

-Dobra robota - Słabo rozpoznałem głos Sana, który wydawał się najmniej zmęczony z naszego grona, choć w swoje ruchy zawsze wkładał tak wiele energii, iż moje ciało protestowało przed samym patrzeniem. Podziwiałem go, naprawdę, lecz w tej chwili przeklinałem cały jego wysiłek i niemal zmuszanie nas do idealnej perfekcji.

-Wyszło zajebiście! - Krzyczał Felix ze strudzonym zadowoleniem, a ja nie miałem wystarczająco sił, aby upomnieć go za kategorycznie krnąbrny język. Idiotycznie próbowałem tak bardzo naśladować Sana w pierwszych partiach ćwiczeń, iż od połowy rozważałem swoją ceremonię pogrzebową. 

-Nawet nie wiedziałem, że tak umię - Otworzyłem oczy na dźwięk styranego głosu Hyunjina, lecz zamknąłem je chwilę potem, gdy jaskrawe słońce zraniło moją wyczuloną źrenicę. Rozkoszowałem się czerwoną ciemnością spojrzenia. Chłodna i twarda ziemia w jakiś naiwnie pokręcony sposób wydała się teraz porównywalnie wygoda do królewskiego łoża Sana... Jak bardzo pragnąłem ponownie zatopić się w jego bieli.

-Nasza grupa ma chyba anioła stróża w tańcu -  Zachichotałem jednak, zbierając wystarczająco sił. Nie tylko w tańcu, chłopcy. Ten mężczyzna zbawił mnie więcej razy, niżeli ktokolwiek był zdolny uwierzyć.

-Zbierajcie się do domu. Jest dobrze, nie ma sensu tego drążyć - Zadecydował San, żegnając się z każdym z osoba, gdy ja jedynie krzyknąłem im niemrawe "spierdalać", zanim obróciłem się na bok, rozkosznie chłonąc lodowate zimno paneli. Nawet nie zauważyłem, gdy ostatnia żywa dusza opuściła pomieszczenie, reagując dopiero w chwili, gdy ciężka postać przycisnęła mnie do desek, jakby nie zważając na wagę swego ciała - A ty, co myślisz, że robisz? - Zachichotał Choi, a jego silne ramiona spoczęły ochronnie po moich bokach.

-Śpię. Złaź, jesteś ciężki - Marudziłem, próbując go zepchnąć, lecz oczywiście nieskutecznie, poddając się po kilku desperackich ruchach - Sannn - Mamrotałem zdenerwowany i niezadowolony, gdy moje ciało wydawało się zgniatać pod jego ciężarem. Jego pierś była ciepła na moim ramieniu i choć doskwierało już mi gorąco, jej temperatura nie była zła... była kojąca dla niezrozumiałego upału. Gdyby tylko nie miażdżyła mnie pod spodem, zapewne przylgnąłbym do niego mocniej.

-Uwielbiam, jak jęczysz pode mną...

A little more warmth //WooSanWhere stories live. Discover now