chapter twenty-one

108 13 6
                                    

Wooyoung

Nagły stukot zbudził mnie gwałtownie, aż podskoczyłem przerażony, odrzucając przyjemną, ciepłą pościel, rozglądając się zdezorientowany po w zupełności obcym mi pomieszczeniu. Dudniący dźwięk, który pobudził dojmujący niepokój, nabrał również swej rytmiki, stając się z każdym ciosem bardziej agresywnym, nim dźwięki wściekłych uderzeń nie poprzedził okrutny huk. Uniosłem się zaniepokojony, wystając z miękkiego materaca, wciąż zdezorientowany mrocznym pomieszczeniem, który definitywnie nie należał do mojej sypialni.

-Gdzie on kurwa jest?! - Wrzasnął ktoś... ktoś znajomy... ktoś, kogo unikałem... przed kim uciekłem... Jiin. Znalazł mnie. Nagle wszystkie poprzednie wydarzenia powróciły buntem do mojego umysłu, sprawiając, iż moje serce stało się, niemal martwe zaprzestając praktyki swych pospiesznych uderzeń, zbliżonych do prędkości przeszywania powietrza przez skrzydła małego kolibra.

-Poczekaj! - San? Zamarłem przerażony. Nie. To nie mogło się dziać. Nie mógł tu być. Nie, gdy wściekły, wciąż naćpany mężczyzna grasował na jego głowę za okazaną zniewagę. Byłem też zaskoczony, iż mój dawny kochanek zebrał w sobie wystarczająco tępej determinacji, aby ambitnie przeszukiwać każde mieszkanie poklei, aż nie natrafił na to jedno, z góry wiedząc, do kogo ono należy... A jeśli zrobił coś dozorcy, aby otrzymać spis mieszkańców, albo dostęp do taśm kamer monitoringu? Poznałem przecież, jak nieobliczalnym potrafił on być w swej natrętnej nieustępliwości odczuć - Zostaw go!

-To jest moja własność - Kolejny zgrzyt łoskotu, ponownie przywrócił mój myśl do działania, sprawiając, iż myślałem pochopniej i mniej roztropniej, lecz zdecydowanie słuszniej, niżeli przed tem. Ruszyłem ku drzwiom, wiedząc, iż narażenie Choia, po tym wszystkim, co dla mnie zrobił oraz po tym, jak wiele ran nosiło jego ciało... nie miał szans zmierzyć się z moim, niestety, wciąż aktualnym mężem, który przyszedł zwieńczyć mój beznadziejny żywot i tak z resztą pozbawiony dogodnej przyszłości. Przerażenie pompowało krew w moich zdziczałych żyłach, gdy w pośpiechu nacisnąłem na klamkę, cofając się w szoku, gdy poczułem odór powietrza przesiąkniętego dogłębnie metalicznym akompaniamentem krwi. Cokolwiek miało miejsce skazane na istotę w tym bezdusznym świecie, było na tyle okrutne, aby zrujnować ostatnie skrawki mojej złudnej nadziei.

Szkaradny krzyk przyprawił mnie o gromki dreszcz, pełznący wzdłuż mojego kręgosłupa, aby natarczywie pobudzić ospałe bodźce do nieroztropnego, naiwnego działania. Przebiegłem przez podłużne pomieszczenie, nie zważając na liczne zamknięte drzwi, a droga zdawała się dłużyć niesłychanie, jakby każdy krok rozciągał się w czasie następstwem przynajmniej dwóch bądź trzech. Ciężki oddech odebrał mi zdrowe funkcjonowanie piersi, aż ta nagle nie zacisnęła się w bólu na widok rozległego morza szkarłatu, malującego ciepłe panele wytwornego, obfitując w liczne błyski paskudnych odcieni. Podążyłem za zachłannym nurtem, aby odnaleźć źródło zalewu, nim krzyk uwiązł mi w gardle, gdy w końcu me spojrzenie skonało na rozdartej tkance skóry, ukrytej niezgrabnie za paskudnie rozdartym, niegdyś alabastrowym materiałem jedwabnego podkoszulka, który teraz zaś przeistoczył się w odcieniach świeżego karmazynu.

Nie potrafiłem wypowiedzieć żadnego głupiego słowa, po prostu stojąc wpół żywym, gdy moje oczy przeciągały się po ospałym w śmierci ciele, wędrując w górę po jędrnej, lecz nieruchomej piersi. Widok, który nigdy niedane mi będzie zapomnieć tego spojrzenia na nieruchomo martwe, oczy o niegdyś brunatnym, aczkolwiek teraz już z blaknącym z każdą mijającą nieubłaganie chwilą odcieniu kolorytu. Źrenice zaś były nieobecne, utkwione w nieznanej nikomu pustce. Pochłonięte bezkresną czernią.

-Żałosne - Prychnął apatycznie ktoś wyżej, kopiąc bez troski zwłoki mojego wybawcy, który poświęcił zbyt wiele, aby ocalić moje nieznaczące ciało przed kolejnymi falami bólu - Widzisz Wooyoung? Tak się kończy, gdy próbujesz żyć na własną rękę beze mnie. To wszystko twoja wina.

-Zabiłeś go! - Krzyknąłem zrozpaczony, ślizgając się w świeżej, metalicznej krwi, nim upadłem boleśnie na kolana, tuż przy boku Choia, resztkami słabej siły odpychając ciało bezczeszczącego szkodnika.

-Nie, Wooyoung, to ty go zabiłeś. Gdybyś zostawił go w spokoju, tak jak powinieneś, wciąż by żył. Nic z tego nie miałoby miejsca, gdybyś nie był samolubnym egoistą - Spojrzałem w kierunku Jiina, który uśmiechał się dumnie na podarowaną mi brutalnie uwagę. Ostrożnie pozwoliłem swojej dłoni powędrować do jaśniejszego, szafirowego loka, aby odsunąć niesforne pasmo z chłodnego już czoła. Łzy ciekły mi po twarzy, jednak nawet nie rozważałem otarcia śladów mojego bólu.

Jego śmierć była moją winą. Gdybym tylko... Nagłe uderzenie wytrąciło mnie z równowagi myśli. Spojrzałem zdezorientowany w górę, masując zaborczo bolesną skroń, która przyjęła cios.

-Przestań się wydurniać i choć ze mną już w końcu - Warknął na mnie Jiin, chwytając nagle kołnierz bluzy Sana, która wciąż utrzymywała lekkie, wątłe smugi pozostałego przez niego ciepłego zapachu. Zakrztusiłem się bólu, jednak nie ukazałem tego, posłusznie ruszając za nim przez wyważone drzwi, żałując, iż wszystko to miało kiedykolwiek miejsce. Nie spojrzałem na ciało... nie miałem wystarczająco odwagi, by po raz ostatni pożegnać jedyną osobę, która jakkolwiek mnie ceniła. Cóż, San był w błędzie. Nie posiadałem nawet krzty wartości, którą we mnie pokładał.

A little more warmth //WooSanWhere stories live. Discover now