chapter eighteen

129 15 16
                                    

Wooyoung

Z czułą wdzięcznością oderwałem się o mężczyzny, który zapewnił mi azyl i spokój ducha, wybawiając z największej opresji chwili, z jaką dane mi było przeżyć. Naprawdę wątpiłem, czy wyjdę z mojego domu żywy, rozważając już, czy ktokolwiek będzie uczestniczyć w uroczystości pogrzebowej z czystą intencją skruchy. Widok Sana był niemal niedorzeczny. Jak intensywnie migoczący płomień ślicznej, woskowej świecy w okrutnego, dojmującego mroku nieznanego pomieszczenia. Nadzieja kolejnego oddechu w ostatnim tchnieniu życia. Archanioł zesłany z niebios w chwili cieniu apokalipsy.

-Wolisz koszulkę, czy bluzę? - Spytał Choi, wstając niezręcznie z kanapy, gdy zakończył opatrywanie mojego policzka. Jego zmartwione spojrzenie padło troskliwie w dół mojego podkoszulka, który dzierżył ślady rozlanej przed czasy krwi. Było już zbyt późno aby podciągnąć rozdarty dekolt, więc pozostawiłem nagą skórę na jego wgląd, obserwując baczne zachowanie drugiego mężczyzny. Wychwyciłem, jak jego wzrok spada niżej na moją surową pierś, nim pospiesznie z zachowaniem uprzejmości wrócił w pierwotne miejsce, jakby dał upust ciekawości zaledwie na kilka chwili, zanim powrócił do roztropnej logiki rozumu. Jego policzka zaczerwieniły się nieznośnie, gdy zauważył moje pilnej spojrzenie - Przyniosę ci bluzę - Oświadczył, nagle znikając za rogiem korytarza, pozostawiając za sobą jedynie ledwo słyszalny szept, gdy beształ się uroczo za swoją pomyłkę.

Dopiero w tej chwili miałem wystarczająco czasu i spokoju, aby rozejrzał się po przestronnym mieszkaniu, mierzącym niemal podwójną wielkość, niżeli to, w którym mieszkałem do tej pory. Ściany były otulone w ciepłym brązie kawowym, a ciepłe, podgrzewane panele barwiły się hebanowym odcieniem drewna, kontrastując całokształtem z dobrze znanym mi chłodem sterylnej bieli. Przyjemny dobór kolorów, sprawiał, iż nawet tak wielkie pomieszczenie wydawało się przytulniejsze i wygodniejsze, niż apartamentu zaprojektowanego i urządzonego przez Jiina w chwili, gdy wprowadziłem się do niego tuż po naszym ślubie. Dookoła dużego telewizora po przeciwległej stronie sofy, sporadycznie prezentowały się liczne półki gorzkoczekoladowym dębowym odcieniu, na których stały zdjęcia oprawione w urokliwe rameczki ozdobne z przynajmniej siedmioma osobami w pozowanych pozycjach. Na wielu z nich dostrzegałem Sana... wydawał się tak szczęśliwy, ściskając ich, lub uśmiechając się uprzejmie z rozbawieniem... aż poczułem dziwny ból w sercu nie tylko z niezrozumiałej zazdrości, lecz i smutku, uświadamiając sobie, że dotąd nie było mi dane zobaczyć go tak szczęśliwym, gdy odmienny stan dostrzegałem niemal każdego dnia.

Pomijając oczywiście fakt, że znam go od trzech...

-Nie znalazłem nic mniejszego, wybacz - Podskoczyłem, gdy nagle zjawił się u mojego boku, wyciągając w moim kierunku pikantnokarmazynową bluzę ze śnieżnym, pokrętnym napisie tworzącym nieczytelne słowo.

-Nie jestem, aż tak niski - Prychnąłem, przechylając głowę i piłując, aby utrzymać apatyczne spojrzenie z lekkim nasyceniem nieszczerego jadu. Roześmiał się łagodnie na moje teatralne dąsy, zanim upuścił materiał na moje kolana.

-Tak sobie wmawiaj, dzieciaku - Mruknał z lekką kpiną rozbawienia, sprawiając, że przewróciłem oczami z niedowierzania. Nie mogłem uwierzyć, iż droczy się ze mną.

-Jestem tylko kilka miesięcy młodszy! - Zaprzeczyłem, lekko dźgając go w brzuch, gdy wyszczerzył się mocniej, zanim wydął policzka i założył umięśnione ramiona na równie masywną pierś, upodabniając męską sylwetkę w tą należącą do dziecka, które wbrew niezadowoleniu nie otrzymało swojego cukierka.

-To bolało - Murknął przykro w jakiś magiczny sposób sprawiając, że zapomniałem o całym bólu ostatnich kwadransy - Dobra, idź się przebierz - Zachichotał przyjemnie, wskazując dłonią na drzwi zapewne wiodące do łazienki. Podziękowałem mu uprzejmie, udając się do łazienki, która również nie szpeciła ciepłego wydźwięku pomieszczenia. 

Przebrałem się szybko, nie ryzykując spojrzenia we własne odbicie, wiedząc, iż niezastane tam nic cennego. Odetchnąłem świeżym powietrzem o lekkim sztucznowaniliowym aromacie, rozkoszując się całkowitą ciszą. Perfekcyjna.

Wyszedłem nie długo później, ubrany w czystą, ciepłą bluzę, która zatopiła moje szczupłe ciało w dodatkowej warstwie materiału za dużej zapewne o rozmiar lub dwa. Powoli, acz pobieżnie przebiegłem wzrokiem po pomieszczeniu w poszukiwaniu Sana... którego nie zastałem. Zmarszczyłem brwi, cicho wołając jego imię, a moja pewność siebie oklapła gwałtownie na myśl, iż zostałem całkowicie sam w obcym mi miejscu, gdy mój mąż wciąż znajdował się dokładnie w tym samym budynku - nawet jeśli nie znał ani piętra, ani mieszkania. Co jeśli jego naćpany stan zdeterminuje go wystarczająco, by nagle zaczął przeszukiwać pokój za pokojem w moim poszukiwaniu? Przełknąłem przerażony na tą myśl.

Chwilę później doznałem jednak zaspokojenia przewrażliwionej wiązanki nerwów, słysząc serdeczny, niemal elizejski w swym spokoju, ciepły głos Choia, dochodzący z uchylonych drzwi nieznanego mi pomieszczenia. Zamarłem zdezorientowany, słysząc inny, nieznany mi dotąd głos, który wydawał się spokojnym i niewyraźnym z mojej perspektywy. Ruszyłem powoli, z każdym krokiem rozważając, czy powinienem mu przerwać, czy raczej poczekać grzecznie na sofie, aż nieznana osoba opuści mieszkanie.

Podjąłem ryzyko niebezpieczeństwo przedsięwzięcia, niemal skradając się podłużnym korytarzem, jakbym obawiał odkrycia żywnie wcielony w rolę parszywego złodzieja, bądź włamywacza. Zwieńczenie mojej ryzykownej eskapady nastało dopiero w momencie gdy przystałem niepozornie tuż przy drzwiach, nim lekko pchnąłem ciemne drewno, zadziwiony, gdy nie wydały najmniejszego skrzeczącego dźwięku oporu.

Zamarłem, otwierając szeroko czy.

A little more warmth //WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz