chapter thirty-one

120 13 12
                                    

Tuż przed występem byłem gotów zejść na zawał i nigdy nie byłem bardziej wdzięczny za Sana, który potykał się to tu to tam, jednak zawsze wystarczająco blisko, aby jego dłonie zamortyzowały nawet najdrobniejsze potknięcie... a robiłem ich wiele. Ciche rozmowy, niekiedy pocieszające słowa... był ze mną prawie cały ten żmudny czas oczekiwania. Doszło do tego, iż Felix wypomniał mu zbytnią przyczepność, jednak szybko go zatrzymałem, zanim zdążył naruszyć moją uroczą tarczę ochronną.

Same chwile przed wycierałem zrozpaczony spocone dłonie o spodnie, modląc się, aby nie popełnić żadnego błędu. Gdy stałem tuż przed schodami sceny, jego ciepła pierś odnalazła mnie powoli, pozwalając, abym oparł spięte ciało o jego własne.

-Będzie dobre - Obiecał, składając czuły pocałunek na szczycie schludnie ułożonych włosów, a ja roztopiłem się pod pieszczotą.

I było. Dokładnie tak, jak zapowiedział. Pierwsze chwile, gdy stanąłem przed pokaźną publiką, wydawały się dłużyć, a intensywne światło reflektorów przyprawiało mnie o uporczywą migrenę... jednak później wszystko się zmieniło. Znów mogłem oddychać, dogłębnie pochłonięty tańcem, tak, jakbym był na naszej kameralnej sali tanecznej z rozbrykanymi przyjaciółmi. A San? Nigdy nie szczędził mi pocieszającego spojrzenia, gdy akurat był w trakcie odwrotu.

Hala hala, którą wybraliśmy przez wizytę Ateez w firmie, było trudne, wymagało niezwykle wiele energii i skupienia, aby nie potknąć się w zbyt łatwy sposób, lub nie zgubić buta podczas centralnej sceny.

Trzy minuty to jednak niewiele. Czas minął zdecydowanie za szybko, a ja pobudzony niespodziewanie przypływem adrenaliny, pragnąłem zrobić to jeszcze raz... i jeszcze, aż nie będę zdolny do niczego więcej, niż skulenie się w ramionach Choia.

Odszedłem jednak, nie wiedząc, czy wypadliśmy odpowiednio... lub choć wystarczająco dobrze na tle innych uczestników. Nie obchodziło mnie to jednak. To, co powinienem mieć, miałem daleko za sobą i nie pozostało nic więcej, niżeli oczekiwać werdyktu. Poszukiwałem więc Sana... nie wiem po co. Może chciałem mu powiedzieć, że dobrze się spisał? Albo po prostu uśmiechać się słabo i wtulić w jego ramiona?

-Widziałeś Choia? - Spytałem Hyunjina, który akurat bezmyślnie poprawiał swoje i tak idealne włosy.

-Słyszałem, jak mówił Chanowi, że gorzej się poczuł i idzie do łazienki - Mruknął mężczyzna, a w moim sercu rozkwitło zmartwienie. Wzrokiem powiodłem do drzwi odległej łazienki, niemal ruszając biegiem, aby dotrzeć do niego jak najszybciej.

Niemal odrzuciło mnie od niezadbanej, cuchnącej łazienki, jednak usilnie postarałem się zignorować uporczywie nieprzyjemny zapach. Niegdyś śnieżne ściany teraz pokryły się szarością staroci oraz zielenią wilgotnej zgnilizny. Umywalni niekiedy posiadały pozostałości po porcelanowej bieli, lecz w większości ozdobił je żółto-brunatny odcień niezidentyfikowanego brudu. Przyłożyłem dłoń ust, starając się zniwelować, choć odrobinę odór pomieszczenia, niemal wymiotując, gdy moja stopa poślizgnęła się na czymś obrzydliwie mokrym.

-San? - Spytałem cicho, jednak nikt nie odpowiedział. Dla pewności otworzyłem drzwi, upewniając się, iż kabiny są rzeczywiście puste, nim wybiegłem z przerażeniem, niemal nie wypuszczając całej, niewielkiej porcji śniadania.

Odetchnąłem z ulgą, gdy w końcu opuściłem łazienki, wdychając głęboko, aby oczyścić swoje płuca. Nigdy więcej.

-O hyung! Bo San poszedł na zaplecze i chciałem iść go sprawdzić, ale...

-Ja pójdę- Zadeklarowałem, bez spojrzenia na swojego rozmówce. W co ja się bawię? Znajdź Sana? 

W porządku. Poklepałem Felixa po ramieniu, ruszając we wskazanym kierunku. A co jeśli zemdleje? Przełknąłem, spiesząc się, by zdążyć, zanim wydarzy się coś niebezpiecznego.

Wszedłem do ciasnego korytarza o przebrzydło szarej ścianie oraz poblakłych, śnieżnych płytach pokrywających poplamioną czernią podłogę. Po mojej lewej ciągły się rury pewnie wodociągowe. Podskoczyłem przerażony, gdy nagły odgłos warknął z jednej z nich tuż obok mnie. Jeśli San szukał tu miejsca, gdzie mógł się uspokoić... cóż, brawo chłopie. Ułożyłem dłoń na swojej piersi, pragnąc uspokoić szalejące w zdenerwowaniu serce.

Nagle światło zamrugało przerażająco, przedstawiając scenę z istnego horroru.

-Jak cię dorwę, pożałujesz, że zmusiłeś mnie do tego - Mruknąłem do siebie, pragnąc wrócić do ciepła... cóż, jego mieszkania. Ruszyłem dalej, lecz im głębiej w ciasnym korytarzy, ten zaczął się rozszerzać, jednak światło nie stawało się jaskrawsze wraz z nim, sprawiając, iż zatapiałem się w przerażającym mroku.

Moje płuca stały się ciasne dla oddechu, lecz nie poddawałem się, wiedząc, iż wszystko jest warte upewnienia się, że San jest w porządku. Ruszyłem więc powoli, tym razem znacznie czujniej, aby ustabilizować niepokój. 

Wraz kilkoma kolejnymi krokami klaustrofobiczny korytarz przerodził się w obszerne pomieszczenie o pożółkło szarych ścianach, zapadając w niewyobrażalne ciemności, z jaką desperacko walczyła pojedyncza, postarzała żarówka o małej mocy vatowej. Żucała niepewny cień na najbliższe otoczenie, wystaczająco jasno rozświetlając przerażający pokój, bym niemrawo dostrzegł... sylwetkę.

Cofnąłem się przerażony, ciężko przełykając ślinę... Postać wydała się jednak znajoma.

-San?

A little more warmth //WooSanWhere stories live. Discover now