chapter thirty-four

105 12 11
                                    

Uśmiechnąłem się sam do siebie, gdy uważnie postawiłem krok nad wystającym spod dębowych paneli progiem. Moje bose stopy leniwie przywykły do lekko parnej deski obszernej werandy, wysuniętej na cztery metry do przodu, która wciąż nosiła po sobie znaki dawno już zaginionego zza linią lasów słońca.

-Wciąż nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś - Prychnąłem, układając ostrożnie przygotowane wcześniej naczynia na niewielkim stoliku w kącie ogrodzonego podestu, zważając, aby nie rozlać świeżo wyciskanego soku.

Odsunąłem się po chwili, wpatrzony w zapierający dech w piersiach widok zachodzącego nieba, które pozostałymi rozbłyskami konających promieni wieczornego słońca barwiło ciemny granat oraz pozostałość jasnego błękitu w licznych przebłyskach różu, purpury i wdzięcznego pomarańczu. Szczerzyłem się głupio, śledząc odległą o niecałe ćwierć kilometra granicę gęstego lasu jodłowego.

Felix zbyt poważnie potraktował moją chęć ucieczki, odnajdując cudowny, urokliwy domek w centrum gęstej puszczy, zupełnie odłączony od brutalnej rzeczywistości pobliskiego świata. Pomimo tego niezrozumienia byłem wdzięczny za zaoferowany weekend bez elektroniki... z dala od problemów... Jedynie my, śmiech i lekka muzyka przygrywająca w tle zachowanej playlisty.

-Wedle życzenia - Zachichotał chłopiec, chwytając zgrabnymi dłońmi jedną z przygotowanych wcześniej w kuchni kromek, która prócz naszych dłoni niezdarnie wybrudziła swym orzechowym nadzieniem przynajmniej połowę sztucznie marmurowego blatu - Chodź. Musisz spróbować tej herbaty, a później zobaczymy to jezioro. Ma być niedaleko - Zadeklarował, ochoczo zapełniając dwa wysokie kubki wciąż bogato parującym naparem z zagranicznych ziół.

-Tak, już idę - Mruknąłem, ostrożnie strącając niewielką drzazgę z okazale rzeźbionej drewnianej, którą wcześniej nieświadomie wyskrobałem z odstającego pod spodem poręczy. Odwróciłem się chwilę później, wsłuchując się w śliczne, monotonne ćwierkanie ptaków, które wydawały się zupełnie niewzruszone nadchodzącym zmierzchem.

Elizejska sielanka przerwana została przez słaby warkot silnika nadchodzący z daleka drogi. Pomimo świadomości odległego dźwięku z niepokojem spojrzałem na wypożyczonego, czerwonego Jeepa zaparkowanego na niewielkim podjeździe usypanym z pożółkłych kamyczków. Ten jednak pozostał odpowiednio martwy dla otaczającego go świata.

Wymownie spojrzałem w kierunku Felixa, czując, jak moje serce łomocze nudnie w piersi, jednak ten wydawał się równie wyraźnie zaniepokojony. Widocznie nie oczekiwał żadnych gości, tym bardziej zapowiedzianych.

-To dziwne - Wyznał niepewnie swym niskim i chropowatym od niepokoju głosem. Wraz z mijającymi chwilami warkot wydawał się nasilać.

-Czy to nie od tej drogi głównej? - Spytałem zdezorientowany, mając nadzieję, iż jest to jedynie pojazd reprezentujący tuningową społeczność, którego wydech został pozbawiony prawidłowego tłumika dźwięków, przez co słyszalny był z odległości nawet dzielących nas kilometrów. Jednak dlaczego się zbliżał?

 -Nie, to niemożliwe. Zbyt duża odległość - Odpowiedział pesymistycznie, a wraz z jego słowami, poczułem, jak moje własne serce przyspiesza gwałtownego bicia - Dziwne, bo właściciel powiedział, że będziemy tu sami...

-A jeśli to jakiś włamywacz - Przełknąłem. Byliśmy pozbawieni telefonu w środku głębokiej, iglastej puszczy. Zupełnie odcięci od świata zewnętrznego - Albo jakiś morderca? - Prawie pisnąłem, zbyt zestresowany w ostatnich dniach, aby teraz uporczywie zaprzeczać rzeczywistości.

-Schowajmy się w domu na wszelki wypadek - Mruknął młodszy, podnosząc pierwsze z wybranych talerzy, a ja nieśmiało wyłapałem drżenie wody w szklance, którą uniósł. Równie zdenerwowany co ja...

Zgodnie wróciliśmy do domu, zważając, aby szczelnie zamknąć za nami drzwi na klucz. Drewniany domek był mały, dlatego też ciężko było utrzymać w nim, choć względny porządek. Cała powierzchnia dolnej części składała się z ciepłego salonu w barwach nowoczesnej szarości i leśnego brązu, który płynnie przechodził w brunatno-białą kuchnię. Nie byłem pewien, czy przejście z kąta jednego do zewnętrznego kąta drugiego pomieszczenia zajęłaby więcej niż dwie minuty. Porzuciliśmy tacę z jedzeniem na wciąż ubrudzonym blacie, przeklinając zły wybór czasu dla tego, kto odważył nam się przeszkodzić, zanim potulnie wspięliśmy się po stromych schodach na wyższe piętro poddasza, przerobione na sypialnię z podwójnym łóżkiem.

Moje życie rzeczywiście jest ruiną nieszczęść. Miałem odpocząć od bólu i rozczarowania, lecz problemy dopadły mnie nawet w domku ukrytym pośrodku gęstego lasu. Czy ja jestem jakimś magnesem?!

-Będzie dobrze, pewnie zaraz pójdą. Albo właściciel przyjechał sprawdzić, czy wszystko z nami w porządku - Zapewniał naiwnie Felix, jednak ja wiedziałem. Zbyt wiele rozczarowań spłynęło po moim życiu, bym teraz snuł durne nadzieje o pozytywnym zwieńczeniu niepotrzebnych zmartwień.

Jak na złość chwilę później z niewielkiej luki jasnego żwiru widocznego słabo spomiędzy gęstych igieł pobliskich drzew, wyłoniły się czarne pojazdy o czarnym lakierze. Pierwszy z nich był wysokim Jeepem o zamkniętym bagażniku oraz kolistych światłach równomiernie przylegając po obu stronach płaskiej atrapy. Matowy węgiel pokrywający blachę struktury zakurzył się od nieczystości podłoża, jednakże wydawało się to niemal oczekiwanym zjawiskiem, zważając na rozmiar oraz wzór bieżnika hojno calowych opon. Pierwszy pojazd zakręcił tuż po wyjeździe z lasu, zatrzymując się niewielkie metry dalej od domku i ujawniając obecność kolejnej karoserii tym razem na krótkich sprężynach. Sedan ukryty dotąd za terenówką był znacznie czystszy oraz bogatszy w detale błyszczącego lakieru, jednakże budowa pozostała wyraźnie prostokątna o mocnych, ostrych zakończeniach. Oskrzydlony okrąg osadzony perfekcyjnie wraz z zaczątkiem granicy grilla wskazywał na luksusowe bogactwo.

Drugi samochód ledwo zwolnił, również zakręcając w ślad za wyższym pojazdem, gdy tylne drzwi za pilotem zostały otworzone, a czarna masa wypadła brutalnie wypchnięta na twardy i ostry żwir. Przez kilka krótkich sekund naiwna nadzieja wmawiała mi, iż to jedynie pewien hebanowy wór, który - jak sugerował ciężki upadek - wypełniony został ziemniakami, czy innymi bulwiastymi warzywami, jednakże i ta myśl szybko została obalona. Skulona postura poruszyła się w desperackiej, niemal rozpaczliwej próbie ucieczki, unosząc się na cale, aby wstać. Niemal wzdrygnąłem się empatyczne przeszyty jej bólem. Wzburzony gruz i pył opadł ostatecznie, pozwalając mi prawidłowo dostrzec ludzkie ciało. Spodnie okazały się odmienne do czysto czarnych, gdy równomiernie ulokowane żółte kraty przecinały materiał szachownicy. Koszula postaci była jednak węglowa zgodnie z przypuszczeniami, odznaczając szerokie, barczyste ramiona. Twarz mężczyzny, choć ciężko dostrzegalna z powodu odległości była mocno poraniona przez drobne zadrapania usłane gdzie niegdzie - szczególnie duże przecinało nos oraz naturalnie pulchną wargę.

Postać uniosła się na kolana, sprawiając, iż zmarszczyłem brwi. Gdybym w zupełności ufał swemu umysłowi, określiłbym go jako demona z nocy, która odkryła prawdziwe oblicze Sana. Ciężko bowiem było zapomnieć tak ogromnego ciała o charakterystycznie wysokiej i barczystej budowie... jednak mogłem się mylić.

Pozostałe drzwi obu samochodów zostały otworzone, a z wnętrza zaczęły wylewać się odziane w drogocenną czerń postacie. Już po chwili jeden z napastników stanął tuż za poszkodowanym mężczyzną, aby ponownie, brutalnie pchnąć go na niewygodnie kamienistą ziemię. Dłonie ofiary były ciasno skrępowane za plecami, co nie umożliwiło mu ratunek, a siła zmusiła go na bolesne zderzenie twarzy z ostrymi krawędziami nieoszlifowanego żwiru.

-W co my się wpakowaliśmy?

A little more warmth //WooSanWhere stories live. Discover now