Rozdział 13. Śmiercionośna projekcja

85 9 38
                                    

Przez salę przeszła fala szoku. Melissę zastanawiał fakt, że Valentine idzie sobie jakby nigdy nic, w dodatku nieuzbrojony, jakby był pewien, że nikt nie będzie próbował z nim walczyć. Po chwili jednak zrozumiała, dlaczego nie miał broni.

Valentine był tylko projekcją.

— Kogo ja widzę — powiedział z fałszywym uśmieszkiem, zatrzymując wzrok na Clary. — Clarissa i jej wampir... Kiedy sytuacja się ustabilizuje, będziemy musieli porozmawiać o twoim doborze zwierzątek domowych.

Słysząc to, Melissa wypuściła powietrze ze świstem. Nie podobało jej się określenie, jakim Valentine nazwał Podziemnych. Niestety, rzucenie w niego nożem nic by nie dało.

— Ile znajomych twarzy — mówił dalej, przechadzając się. — Patrick. Malachi. Amatis.

Kobieta nie poruszała się i patrzyła na Valentine'a z nienawiścią w oczach. Wciąż trzymała dłoń na ramieniu swojej córki.

— Nocni Łowcy nie zginęli przeze mnie — przekonywał zebranych w Sali Porozumień. — Zginęli z winy Clave, ponieważ mnie zignorowano — powiódł spojrzeniem po otaczających go Nocnych Łowcach. — Wielu z was należało kiedyś do mojego Kręgu. Pamiętacie, co przewidziałem piętnaście lat temu? Mówiłem, że jeśli nie sprzeciwimy się Porozumieniom, to naszą stolicę zaleją stada mieszańców. I co teraz? Będąca tylko w połowie człowiekiem szumowina ma czelność się nami rządzić. Moi przyjaciele, moi wrogowie, moi bracia zjednoczeni w Aniele, wierzycie mi teraz?

Nie otrzymał odpowiedzi na to pytanie. Cała sala wpatrywała się w niego, głównie z nienawiścią i słuchała dalszej dyskusji Valentine'a z Lukiem.

— Nie jestem wrogiem Nefilim — upierał się Valentine. — Za to ty już tak. Zwodzisz ich, by stanęli do walki, którą i tak przegrają, bo demonów, które mogę wezwać, jest znacznie więcej.

— Podziemnych i Nefilim jest jeszcze więcej — argumentował Luke, co spotkało się z prychnięciem Valentine'a.

Podziemni. Zwyczajni tchórze, uciekną, jak tylko wyczują kłopoty. To Nocni Łowcy urodzili się, by walczyć. Nie bez powodu srebro jest waszym postrachem, a Dzieci Nocy unikają słońca.

— Nie wszystkie Dzieci Nocy boją się słońca — zauważył Simon, którego Clary wciąż trzymała w mocnym uścisku. — Stoję w słońcu i jakoś się nie palę...

— Widziałem, jak nie dasz rady wypowiedzieć imienia Boga, wampirze — zadrwił Valentine i uśmiechnął się kpiąco. — Myślisz, że jeśli nie płoniesz na słońcu, to nie jesteś potworem?

Melissa zacisnęła pięści.

— Oczywiście, że nie jest! — zawołała, zwracając na siebie uwagę nie tylko Valentine'a, ale też całej sali, w tym Simona, który patrzył na nią ze zdumieniem.

— No proszę, Herondale — mężczyzna patrzył na nią z góry. — Odważna dziewczynka.

Szatynka zadarła głowę do góry, by lepiej widzieć Valentine'a, choć tak naprawdę wolałaby w ogóle na niego nie patrzeć.

— Jeśli już ktoś tu jest tchórzem i potworem, to pan. Nasyłać demony na Alicante, by zniszczyły to, o co dbali Nocni Łowcy przez tyle lat, to naprawdę szczyt niewdzięczności i okropieństwa.

— Trudno się z tym nie zgodzić — przytaknęła Clary, na co Valentine zmroził ją chłodnym spojrzeniem. — Widziałam, co zrobiłeś Ithurielowi. Tylko potwory tak postępują, a żaden Podziemny w życiu nie skrzywdziłby anioła...

— Gdybyś widziała anioła, to nie dzieliłabyś się tym z całym światem — stwierdził triumfująco. — Jeśli nie ze względu na siebie, to na swojego brata...

Pióra i ćwieki • Simon LewisWhere stories live. Discover now