Epilog

262 22 12
                                    

12 kwietnia - dwudzieste piąte urodziny Marcello

Cornelia

Sprawdzałam po raz ostatni wystrój ogrodu. Na drzewach zawisły lampki i niebieskie balony. Wszystkie ozdoby w odcieniach błękitu łącznie z kwiatami zostały rozłożone po całej posesji, budując anielski klimat dla diabelnego faceta. Catering, który zamówiłam właśnie rozstawiał się w centralnej części. Na prawo przy wejściu był barman, a na lewo rozstawione ławki, stoliki i miejsce na grilla. Pogoda dopisywała, ale gdyby miało się to zmienić załatwiłam firmę wynajmującą namioty. Jeden telefon i w ciągu dziesięciu minut mamy imprezę pod dachem.

To pierwsze urodziny mojego mężczyzny, które spędzimy razem i czuję się naprawdę podekscytowana. Jednak od rana towarzyszył mi delikatny ból podbrzusza i lekkie skurcze. Jednak dopóki nie odejdą mi wody nie przejmuję się tym. Mam nadzieję, że nasze dziecko nie postanowi zepsuć ojcu imprezy nad którą pracowałam tyle czasu. Dalej nie mamy pojęcia kto rozwija się pod moim sercem. Bobas ułożony pośladkami do badania przestał nas już dziwić. 

Dodatkowo wyglądam jak mały słoń, a dwadzieścia kilo więcej na wadze doprowadza mnie do wylewania z siebie krokodylich łez. Wiedziałam jak ciężko będzie mi to zrzucić. Nienawidzę ćwiczyć i chociaż jako nastolatka trenowałam bieganie to za wiele z tej pasji we mnie nie zostało. Marcello szykował się w sypialni na przyjście gości. Od dwóch miesięcy mieszkamy wspólnie. 

Warczał każdego dnia, gdy wybierałam się na samotne zakupy lub nie mówiłam mu o kiepskim samopoczuciu. Zdjął z siebie maskę zimnego skurwiela, którego udawał przez ostatni rok. Otoczył mnie czułym ramieniem, nie rezygnując ze swoich uszczypliwości. Dokuczanie temu facetowi to istna przyjemność.

Byłam w trakcie wyjmowania tortu z lodówki, gdy moje ciało przeszył ogromny skurcz. Pisnęłam odkładając wypiek natychmiast na blat. Biorąc trzy głębokie wdechy modliłam się o jeden dzień dłużej. Dziecko nie dziś. 

Marcello nie lubi się dzielić. Dość, że będzie się musiał dzielić mną to nie daj boże dniem swoich urodzin.

Gdy z grubsza moje ciało było gotowe to ruchu, udałam się na piętro skontrolować jak radzi sobie mój mężczyzna z ubiorem na ten wielki dzień. Każdy schodek wyżej przybliżał mnie do zawału serca. Jak ja nienawidzę wstawać z łóżka - mruknęłam w duchu.

Stanęłam przy framudze drzwi i wgapiałam się obiekt moich westchnień. Stał z dumnie wypiętą piersią przed lustrem i posyłał sobie ten pełen wyższości i zarozumiałości uśmiech. Na sobie miał szary golf mojego projektu z wyhaftowaną nad lewą piersią różą. Nie wiedzieć dlaczego, ale upatrzyłam sobie tą roślinę jako swój znak rozpoznawczy. Jego nogi opinały czarne materiałowe spodnie. Włosy zapuścił i zaczął wiązać w kucyka na czubku głowy. Chyba chciał być jak ci wszyscy piłkarze. Nie wtrącałam się w to. 

-Tylko się nie zakochaj od samego patrzenia Russo. - ciepły głos dotarł do moich bębenków i otulił mój mózg miłą kołderką zbudowaną z idealnych dźwięków.

-Zrobiłeś mi dziecko Verdi. Przeskoczyliśmy etap zakochania i przeszliśmy od razu do konkretów. - mruknęłam, ruszając w kierunku mężczyzny.

-Nie żałuję. - wyszeptał do ucha, powodując wysyp gęsiej skórki.

-Wiem. Ja też nie. - przyznałam szczerze. - Goście zbiorą się za dwie godziny. Ogród jest gotowy na ich przybycie. - poczułam jak z ledwością obejmuje mój ogromny brzuch i całuje mnie w kark.

ProseccoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz