Rozdział 17 - Słabość.

206 19 0
                                    

Marcello 

Leżałem na twardym pomoście przypatrując się kąpiącemu Dantemu i Lukasowi. Jayson stał przy grillu przewracając steki, a czwórka dziewcząt grzała tyłki na plaży. Lizzy przyjechała dwa dni temu i wszystko wokół nabrało życia. Znałem ją od lat i wiedziałem, że tam gdzie pojawia się jej postać tam pojawia się nowa energia. Bo taka właśnie była.  Świeżym powiewem powietrza, które rozganiało zebrany nad nami trujący gaz. Atmosfera poprawiła się niemal od razu, dzięki czemu wszyscy mieli okazję naprawdę wypocząć. 

Od chwili zbliżenia się na pomoście, Cornelia trzyma dystans. Nie mam jej tego za złe. Zasłużyłem sobie za to wszystko co zdążyłem jej zrobić. Była w stosunku do mnie neutralna. Rozmawiała, uśmiechała czasami rzucała mi zaczepne spojrzenia. Nie wiedzieć dlaczego, ale chciałem by tak było zawsze. Nie naprawię tego co już zepsułem. Ona też nie jest w stanie naprawić wszystkich krzywd. 

Ona nie jest w stanie naprawić mnie.

-Idę do domku po napoje, przynieść wam coś? - podparłem się na łokciach, oczekując na odpowiedź. 

-Krem do opalania! - wrzasnęła blondyna, przez co leżące obok niej dziewczyny jęknęły z niezadowolenia.

-Sztućce! Szklanki! I ketchup! - wymieniał Jayson, a ja posłałem mu pobłażliwy uśmiech. Schodziłem już z drewnianej konstrukcji, gdy po raz kolejny Lukas zawołał mnie swoim wkurzającym głosem.

-Przynieś mi proszę ręcznik! Różowy w kaczuszki, wisi na kaloryferze w łazience na piętrze! W szafce przy łóżku w moim pokoju znajdują się gogle i rurka do nurkowania! - wywróciłem oczami i z wymalowanym mordem na twarzy odwróciłem się do blondyna. 

-Może jeszcze butlę z tlenem ci przyniosę, żebyś zszedł na samo dno tego pieprzonego jeziora? A na pamiątkę przyniesiesz mi najlepszy kamień jaki znajdziesz? - zakpiłem.

-Jezu! A masz?! Verdi mordko ty moja! - cieszył się jak moja matka na widok nowego naszyjnika. 

-Jedyne co mogę mieć to cegła, którą przywiąże ci do nogi. To będzie podróż w jedną stronę.- mruknąłem.

-Rozchmurz się ty pieprzona chmuro gradowa! - zawołał za mną, ale nie traciłem już czasu na słuchanie tych głupot. 

Przekroczyłem próg domu i z kuchni wziąłem wielki wiklinowy kosz. Zabrałem wszystko co chcieli, ale nie miałem zamiaru wracać nad wodę. Wpatrywałem się w porcelanową wazę, która stała na półce. Szczupłe, blade postacie odziane jedynie w czerwone kimona idealnie kontrastowały z bielą porcelany. Przybliżyłem się, by lepiej się przyjrzeć naczyniu i ku mojemu zaskoczeniu, każda z figur miała inny wyraz twarzy. Jedne szeroko się uśmiechały, drugie miały grymas bólu, a trzecie przedstawiały zwyczajną obojętność. 

-Waza Yihoga. Stworzona w tysiąc osiemset siedemdziesiątym piątym. Znajduję się w Muzeum Narodowym w Paryżu*. Przed tobą znajduję się idealnie wykonana replika. - dźwięczny głos Kiary dotarł do moich uszu. Moje usta ułożyły się w literkę "O" przez co szatynka na pewno zauważyła moje zdziwienie. - Zanim spytasz skąd to wiem. Moja babka miała pierdolca na punkcie sztuki, stąd znam prawie każdy drogocenny eksponat muzealny.

-Musisz mieć pojemną kartę pamięci w czaszce, żeby przyswoić te wszystkie informację. - zażartowałem, na co dziewczyna posłała mi delikatny uśmiech.

ProseccoTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon