Ewangelia według Jana: VI

23 5 4
                                    

Pułkownik Jachimowski nie zamierzał próżnować – właściwie od razu po tym, jak jako tako się dogadaliśmy, zaprzągł mnie z powrotem do roboty. Ledwie pozwolili mi wypalić dwie fajki, a już zostałem odprowadzony przez uczynnego, aczkolwiek nieco spoconego z nerwów żołnierza pod drzwi gabinetu medycznego.

– Doktor Kamiński pana oczekuje – wydusił chłopak, zasalutował mi wyjątkowo beznadziejnie i zmył się czym prędzej, znikając za zakrętem w takim tempie, że nie miał szans zauważyć, jak brwi uciekły mi w górę ze szczerego zaskoczenia.

No dobra, może i na początku dzieciaka nieco nastraszyłem. Może i nie byłem najczystszym objawieniem dobrego wychowania, gdy jak gdyby nigdy nic kazałem mu wydupiać, ledwo znalazłem go za drzwiami gabinetu oficera... ale serio myślałem, że przydzielili mi go jako strażnika, a nie przewodnika po nowym budynku. Mogłem chyba nieco się podkurwić, gdy jakiś chłystek z ledwo sypiącym się wąsem i karabinem niezbyt dyskretnie przewieszonym przez ramię zaproponował mi pomoc w odnalezieniu właściwej drogi. Chyba poniekąd spodziewałem się, że pułkownik zechce jednak mieć mnie na oku, a fakt, że chłopaczek chciał jedynie wskazać odpowiedni pokój, nawet przez moment nie zaświtał mi w głowie...

Chyba nie jestem przyzwyczajony do ludzkiej uprzejmości. Całkiem to zabawne, bo zamiast tkwić w bezpiecznym kokonie kompletnego zlodowacenia, na każdym kroku robiłem sobie przez to wrogów. Całe szczęście, że mundur moro jasno wskazywał, że nie miałem później tego trzęsącego się gówniarza dostać jako podwładnego...

Chociaż chuj ich tam wie, co zrobili ze Strażą pod moją nieobecność. Nigdy nie uważałem, żeby pomysły wojskowych należały do najlepszych na świecie, a to, co tutaj zastałem, chyba najlepiej świadczyło, że mam rację.

Żołdacy kręcili się dosłownie wszędzie. W trakcie niezbyt długiej drogi spotkaliśmy ich przynajmniej piętnastu, podczas gdy człowieka w czerni nie dostrzegłem zupełnie żadnego. Szlag, wyglądało na to, że będę miał naprawdę dużo roboty...

No ale najpierw lekarz. Wspominałem już może, że nienawidzę lekarzy?

Zapukałem w najtańsze drzwi z białej dykty i bez zaproszenia wlazłem do środka, uznawszy, że chyba jednak można powiedzieć, że jestem u siebie. Facet na szczęście nie przestraszył się szczególnie, bo ewidentnie na mnie czekał – lekko tylko podskoczył na obrotowym krześle, obrzucił mnie zgonionym spojrzeniem zza (chyba) modnych okularów w grubej oprawce, starając się nie pokazać po sobie strachu, i szybkim ruchem odłożył na blat niewielkiego biurka przeglądane akurat papiery.

– Pan Jan Wilczkowski, jak przypuszczam? – spytał zaskakująco opanowanym głosem. Wyglądał mi na takiego, który padłby na zawał, gdybym tylko głośniej tupnął – z widocznymi zmarszczkami na czole i włosami coraz mocniej uciekającymi na tył głowy, wątły, raczej niewysoki. No cóż, pozory mylą. Pozytywnie mnie to zaskoczyło, bo ja na jego miejscu chyba bym się posrał ze strachu, gdyby mi do gabinetu wlazł wielki długowłosy facet, którego wszyscy w bazie mieli od kilku miesięcy za martwego lub hasającego z demonami.

Gdy skinąłem głową bez słowa, poderwał się z miejsca i zapraszającym gestem wskazał mi kozetkę w wyjątkowo paskudnym miętowym kolorze. Ja pierdolę, czy ta nowa baza naprawdę musiała być tak szpetna? Pomyśleć, że do tej pory rzadko kiedy zwracałem na otoczenie większą uwagę, oceniając jedynie, czy jest funkcjonalne...

Usiadłem. Dziwnie się poczułem, gdy poprawił fartuch i zwiesił się nade mną jak sęp. Oczka mu zalśniły, z ledwością więc powstrzymałem się od posłania mu swojej firmowej miny, którą zwykłem niewerbalnie pytać podwładnych, o chuj im chodzi, gdy robili lub mówili coś wybitnie głupiego.

Nie spytałem też, co stało się z naszym poprzednim lekarzem. Coś tak czułem, że i tak prędzej czy później się tego dowiem.

– Pan pułkownik powiedział mi, że mogę się pana spodziewać. Wspomniał też, że może pan mieć jakieś poważne, stare obrażenia. Nie wyjaśnił jednak konkretnie, w czym rzecz. – Mężczyzna złożył ręce na podołku i nie zadawszy żadnego pytania, czekał, aż bez dalszej zachęty rozwinę temat.

Nie ufaj demonowiWhere stories live. Discover now