Ewangelia według Jana: V

33 5 6
                                    

Byłem debilem.

Kompletnym, kurwa, głąbem, jełopem leśnym, któremu ślad myśli nie skalał nigdy percepcji, zwykłym idiotą. Prędzej mi było siedzieć na własnej rzyci i patrzeć z zapartym tchem, jak jebane mrówki spacerują wokół szczątków pogrzebanych planów, niż zabierać się za cokolwiek, co wymagało jakiegoś tam pomyślunku.

No i nie zapominajmy, że piszę jak baba. Więc myślę pewnie też. Chociaż mam takie wrażenie, że tym stwierdzeniem dziadek w lesie naprawdę dosrał całej rzeszy inteligentnych kobiet, bo ja najwyraźniej nie myślałem, kurwa, wcale.

Niestety obojętnie, ilu inwektyw bym nie wymyślił, dupa, w której się odnalazłem, była dokładnie tak samo czarna.

Cela była niewielka i znajdowało się w niej szeroko pojęte nic. Pomalowana na ni to biały, ni to beżowy kolor, była pozbawiona okna i oświetlona zbyt mocno przez brzęczącą na potęgę jarzeniówkę. Sufit zwieszał się nisko, co zwłaszcza dla kogoś mojego wzrostu i postury było bardzo nieprzyjemne, i...

No, i w zasadzie tylko tyle można było o niej powiedzieć. Chyba żeby liczyć znajdującą się w jednym z rogów pod sufitem kamerę i moją chęć, żeby wyjebać tę przeklętą żarówkę w kosmos.

Chyba łatwo też zorientować się, że wkurwiało mnie dosłownie wszystko.

Jak już mówiłem, wkurwiała mnie jarzeniówka. Na co musiała tak brzęczeć? Dlaczego naprawdę trzeba montować to badziewie gdzie tylko się mieści, skoro nawet światło daje takiej jakości, że czytać się przy tym zbytnio nie da, bo wystarcza pół godziny, żeby łeb zaczął napieprzać nie do wytrzymania? Nie wiedziałem, ale w tej sytuacji zaprzątało mną to w naprawdę nieprzyzwoicie wielkim stopniu. Innych rozrywek w końcu próżno szukać.

Wkurwiało mnie też moje położenie, bo nie miałem co ze sobą zrobić. Nosiło mnie z kąta w kąt, a każdy z nich okazywał się równie nudny, jak poprzednie. Nie dostałem nawet cholernego wiadra – zupełnie nic. Nie miałem zajęcia, nie miałem chęci do życia, nie miałem wystarczająco dużo samozaparcia, by się uspokoić i usiąść w miejscu, zamiast miotać się jak zwierzę w klatce i majtać rękoma w próżnej nadziei, że znajdzie się coś, czemu mógłbym przypierdolić... No jedno wielkie nic.

Wkurwiała mnie też cisza, bo pokoik okazał się o dziwo dźwiękoszczelny, i setki spekulacji, jakie zaraz obudził we mnie fakt, że wojskowym chciało się budować coś takiego.

Wkurwiało mnie również to, że nie mam fajek, bo palić chciało mi się tak, że aż niemal widziałem na kolorowo, i wkurwiało mnie, że nie miałem czym popić stającej w gardle tabletki ibuprofenu. Wkurwiało mnie, że jego akurat mi nie zabrali, chyba jako jedynego z całego wyposażenia, ale o fajkach i zapalniczce to już nie zapomnieli. Może serio myśleli, że ciamkanie pigułki zajmie mi wystarczająco dużo czasu, bym przestał myśleć o nałogu? Może to była dziwnie okazywana chęć oduczenia mnie jarania kilku paczek dziennie? Pojęcia nie mam. Równie dobrze mogli liczyć na to, że popełnię samobójstwo ku uciesze naszej i waszej oraz chwale, kurwa, narodu.

No cóż. Najbardziej z tego wszystkiego jednak wkurwiał mnie taki jeden delikwent. Jan Wilczkowski się nazywał i ewidentnie miał jakieś jebane owsiki, bo nie umiał się chłop choćby na pięć sekund w miejscu zatrzymać. O jak mnie to wkurwiało...

Nie miałem choćby fioletowego pojęcia, po co im tam byłem. Miałem czekać na sąd polowy? Na adwokata? Chuj ich wie. Na wszelkie możliwe sposoby próbowałem zwrócić na siebie uwagę obsługi tego dość beznadziejnego hotelu, bo czas dłużył mi się niemiłosiernie, ale wyglądało na to, że jeśli ktoś faktycznie obserwował mnie tą jebaną kamerą, albo był cholernie wytrwały, albo zwyczajnie moje starania zajścia za skórę ewentualnym klawiszom zwyczajnie go bawiły. Próbowałem wszystkiego – miotałem się z kąta w kąt, kopałem w drzwi i waliłem w nie pięściami – nawet jeśli ściany były dźwiękoszczelne, odgłos łomotania w stal musiał nieść się po całym kompleksie, co nie powiem, sprawiało mi idiotyczną satysfakcję. Potem zacząłem ich wyklinać na wszelkie znane sposoby, z szerokiego arsenału znanych przekleństw tworząc najbarwniejsze, najbardziej piętrowe wiązanki, jakie tylko przyszły mi na myśl, a wyobraźnię zawsze miałem sporą. Pewien byłem, że tego, jakimi inwektywami określałem znajomych wojskowych i ich rodzinę, rozpływając się nad tym, co robią w wolnym czasie, jak powstali i co też im uczynię, gdy się stąd wydostanę, nawet najbardziej zatwardziały żołnierzyk nie zniósłby z kamienną twarzą, a i tutaj spotkało mnie jebitne rozczarowanie.

Nie ufaj demonowiDove le storie prendono vita. Scoprilo ora