Rozdział 16

29 5 2
                                    

Już gdy weszłam do budynku dyspozytora, zorientowałam się, że coś jest mocno nie tak.

– O, Lea, jesteś wreszcie! – Siedzący za okienkiem pan Tomek omalże nie zaczął skakać ze szczęścia na mój widok. Bez skrępowania przerwał rozmowę ze starszym maszynistą i zamachał na mnie zachęcająco, nakazując podejść bliżej.

Wietrzyłam jakiś podstęp, dlatego zawahałam się w pierwszej chwili. Przed oczami już przeleciało mi pół życia, no bo nie oszukujmy się – gdy pracodawca wykazuje nami tak gorące zainteresowanie, zwykle nie znaczy to nic dobrego... W ciągu tych kilku sekund, których potrzebowałam na przebycie odległości dzielącej mnie od drzwi, dokładnie przekalkulowałam wszystkie możliwości, od przypadku zwolnienia przez jakąś bliżej nieokreśloną niesubordynację, przez wieść o tym, iż praca na pół etatu i szkoła się nie sprawdzają, aż do faktu, że moja kochana uczennica mogła coś na mnie nagadać, przez co czekają mnie grube nieprzyjemności, bo w końcu, jak by nie patrzeć, pod koniec służby miła i serdeczna dla niej nie byłam. Nikogo nie zainteresuje, z jakiego powodu... Zaraz też rozważyłam, czy ktoś może nie dowiedział się o moich wycieczkach w głębi Strefy i wożeniu rzeczy lokomotywą. Boże, jeśli tak...

– Naczelnik chciał z tobą porozmawiać – oznajmił beztrosko dyspozytor. – To po pierwsze. Po drugie: jak już z nim pogadasz, weź podejdź na wagonówkę, tam jeździ taki jeden twój znajomy, ma drobny problem z lokomotywą.

– A w czym ja mu pomogę? – zdziwiłam się szczerze. Ja pierniczę, od kiedy to mnie wysyłano do pomocy? Kiepsko się znałam na lokomotywach, na których mało jeździłam, a że ogromna większość moich służb ograniczała się do SM42, niemal ginęłam przy usterkach na choćby elektrowozach. – I kto to taki?

– Mateusz Szymański się nazywa, chyba zdawałaś z nim jednocześnie egzamin?

To akurat się zgadzało. Koleś był rok ode mnie starszy i również pracował teraz na pół etatu, próbując pogodzić sprawę z koniecznością ukończenia szkoły. Deklarował się wprawdzie, że matury robić nie będzie, i już niemal udało mu się przekonać mnie, że to najlepsze wyjście, ale przecież papier ukończenia przynajmniej ogólniaka był nam obojgu potrzebny.

– No znam go – potwierdziłam, widząc, że mężczyzna czeka na jakąś reakcję. Stojący obok maszynista, choć początkowo sprawiał wrażenie zirytowanego tym, że przerwałam jego zgłaszanie się do pracy, powoli zaczynał się rozweselać. Chyba musiałam wyglądać na jeszcze głupszą, niż się czułam... – Ale co się tam stało? Ja chyba nie jestem najlepszą osobą do...

– W tym przypadku jesteś – uciął dyspozytor. – Leć do naczelnika, a potem do Mateuszka, bo mi tu bardzo płacze i smarka przez telefon. No, dalej, raz, raz!

Z ledwością powstrzymałam się od pokazania mu środkowego palca. Pewnie i tak by tego nie zauważył, bo już zajął się dzwoniącym telefonem. Starszemu maszyniście jak ręką odjął przeszła cała wesołość, zaczynał się już zdrowo niecierpliwić, więc odeszłam stamtąd czym prędzej, nie chcąc być świadkiem krojącej się awantury. Oj, tacy to potrafią się nieraz wydrzeć... Pan Tomek wprawdzie nigdy się tym zbytnio nie przejmował, tylko odpowiadał pięknym za nadobne, ale jakoś nie miałam ochoty na oglądanie kolejnego przejawu ludzkiej głupoty.

Ruszyłam wąskim korytarzem o ścianach pomalowanych na żółto i zatrzymałam się dopiero pod właściwymi drzwiami. Zaczerpnęłam głęboko powietrza, zanim zapukałam, i weszłam do środka dopiero po usłyszeniu wyraźnego zaproszenia. Naczelnik jak zwykle siedział za zabałaganionym na potęgę biurkiem, pozornie bezładnie grzebiąc w pomieszanych papierach jedną ręką, a drugą klepiąc coś zadziwiająco wolno na klawiaturze warczącego jak rasowe sportowe auto komputera. Od jednostki centralnej biło takie ciepło, że poczułam je nawet w drzwiach. Szlag, jeśli ten sprzęt wytrzyma jeszcze przynajmniej kilka dni, to ja się nazywam Józef Piłsudski...

Nie ufaj demonowiWhere stories live. Discover now