Déjà vu

105 10 0
                                    

Garaże nie wyglądały już tajemniczo, znała to miejsce, a nogi doskonale wiedziały gdzie iść. Każdy zmysł i każda komórka jej ciała krzyczała, że oni tam będą i że znów będzie mogła usłyszeć ich muzykę. Gdy była już niedaleko i widziała zapalone światło, przystanęła i przyglądała się im jak rozkładają sprzęt żywo o czymś dyskutując. Zaczęła się zastanawiać nad tym co sprawiło, że wprost musiała tu przyjść. Tłumaczyła się przed samą sobą, że musi wytłumaczyć swoje zniknięcie bez pożegnania, ale ona przecież nigdy się nie żegnała, nigdy nie mówiła gdzie idzie i czy wróci. Zwykle ona sama też tego nie wiedziała, więc tak było lepiej. W końcu, gdy usłyszała, że zaczynają stroić instrumenty postanowiła zbliżyć się. Stanęła w drzwiach garażu i czekała aż zaczną grać.

On brzdękał coś na swoim les paulu, odwrócił się i w drzwiach ujrzał tą dziewczynę, która tak szybko ostatnio zniknęła. Czy ona zawsze będzie tak znikać? Teraz nie było to takie istotne bo była tu. Znów w długim płaszczu, z papierosem w dłoni. W świetle jarzeniówki błyszczały jej włosy, lekko mrużyła oczy i obejmowała ich wszystkich zaciekawionym spojrzeniem. Z zamyślenia wyrwał go głos wokalisty.

-No, to jesteśmy w komplecie.

Dziewczynę zdziwiły słowa rudowłosego, zdawał się być do niej raczej sceptycznie nastawiony, a teraz uznał ją za jakiś istotny "element".

-No co? Slash był pewien, że się pojawisz.- dodał widząc zmieszanie na twarzy blondynki.

Czy była aż tak przewidywalna?

-Powinniśmy chyba zacząć tak jak należy. Ja jestem Axl, Axl Rose i jak już chyba zdążyłaś zauważyć śpiewam.

-I dowodzę bandą tych debili.-nachylił się lekko i dodał ciszej uśmiechając się zawadiacko.

Jak na "szefa" przystało nakazał reszcie się przedstawić i brać do roboty, bo jak to się wyraził muzyka się sama nie zagra. Święte słowa.

Jako pierwszy z prędkością światła zza garów wyskoczył perkusista.

-Ja jestem Stiven, ale chłopaki mówią na mnie Popcorn.- udał naburmuszoną minę po czym już uśmiechając się dodał, że jest najlepszym bębniarzem w całym Los Angeles.

Następny podszedł wysoki szczupły blondyn i przedstawił się jako Duff. Był basistą i wydawał się sympatyczny, z resztą tak jak pozostali. Chłopaki zażartowali, że można go nazywać żyrafą z racji jego okazałej szyi, ale nie wydawał się z tego powodu obrażony.

Kolejny podszedł chłopak, który do tej pory nie zamienił z nią jeszcze ani słowa, po prostu wydawał się mało rozmowny. Miał czarne włosy, okulary przeciwsłoneczne i papierosa w dłoni. Przez to wszystko prawie nie mogła dostrzec jego twarzy. Widziała tylko lekko jego oczy zza oprawek i usta.

-Hej, ja jestem Izzy. Nie przejmuj się tą bandą wariatów, oni tak zawsze.- westchnął, przewrócił oczami i wrócił na swoje miejsce.

Przed nią stał teraz chłopak od, którego uciekła wczoraj rano. Chyba nie był na nią zły, bo uśmiechał się do niej łagodnie. Włosy opadały mu na twarz, a ciemne oczy odbijały światło lamp.

-Slasha już znacz, co?- odezwał się Axl, ale chyba każdy potraktował to jako luźne spostrzeżenie.

-Przepraszam.- powiedziała na tyle cicho, by tylko on mógł ją usłyszeć.

-Za co?

-Że wczoraj wyszłam bez słowa.

-Okej.

Nie było okej, bo pamiętał jak to się skończyło, ale co miał więcej powiedzieć. Najważniejsze, że teraz znowu tu jest.

Ale ona wiedziała, że zniknie znowu.

Ponownie zajęła miejsce na pudle, które stało w samym rogu. Oni zaczęli grać. Teraz była bezpieczna, w objęciach muzyki. Każda nuta, każdy dźwięk dotykał jej duszy, pieścił ją. Ponoć, gdy słowa już do kogoś nie docierają, dotrzeć może tylko muzyka. Po raz pierwszy usłyszała kilka ich utworów. Były naprawdę dobre. Z uwag Axla wywnioskowała, że będą jeszcze nad nimi pracować. Po raz kolejny z minuty na minutę zakochiwała się bez pamięci w dźwiękach.

Feels like I'm knockin' on heaven's door. A ona była już w niebie. Melodia uniosła ją ku górze, a cisza sprowadziła znowu na ziemię.

Skończyli próbę, a jej dusza błagała o więcej. Jeszcze długi czas tępo gapiła się w odstawione w kąt instrumenty.

-O czym myślisz?- wyrwał ją z letargu ciepły głos mulata, który był chyba lekko rozbawiony jej bezsensownym skupieniem z jakim patrzyła w róg garażu. Tak jakby miał się jej tam zaraz ukazać sam Mefisto...

-To było piękne, wiesz?- westchnęła i oparła się o metalową ścianę.

Nie odpowiedział. Wcale nie musiał, nie oczekiwała potwierdzenia, było ono zbędne. Kucnął obok niej i podał jej puszkę piwa. Sam zaczął w skupieniu opróżniać swoją. Ona odstawiła na bok alkohol, nie był jej teraz potrzebny, a już na pewno nie potrzebowała tej dziwnej chmielowej "herbaty". Nie rozumiała jak można coś takiego pić. Wróciła zatem do kontemplowania leżących nieopodal instrumentów.

Nadal patrząc błędnym wzrokiem w przestrzeń zapytała siedzącego obok chłopaka:

-Kim jesteś?

To pytanie mocno wybiło go z rytmu, musiał chwilę nad tym pomyśleć. Może dziewczyna nie pytała jego, może naprawdę ujrzała coś w tej stercie leżącej w rogu pomieszczenia...

Nie, ona pytała jego, teraz patrzyła bystrym wzrokiem na jego twarz i oczekiwała na odpowiedź. Spuścił wzrok i zaczął bawić się palcami.

-Nazywam się Saul Hudson.

Zaśmiała się. Ale co było w tym zabawnego?

-Nie, nie pytałam cię o imię. Pytałam kim jesteś.

Tym zbiła go z tropu całkowicie. Nie odpowiedział. Nachylił się i wziął do ręki gitarę i zaczął grać. Jego palce zgrabnie przesuwały się po gryfie instrumentu. Nikt nie grał tak jak on, nikt nie dotykał strun z takim namaszczeniem. Było to wręcz mistyczne, z pogranicza rzeczywistości.

A jednak odpowiedział na jej pytanie.

On był muzyką. A ona wiedziała to odkąd spotkała go po raz pierwszy. 

Zrodzeni w listopadowym deszczuTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon