Third breath: Nobody's fault

75 5 3
                                    

Delikatny powiew wiatry rozwiał jej włosy. Przy akompaniamencie warkotu silników i w ciepłym blasku zachodzącego słońca przemierzała ulice. Gdy zza rogu wyłonił się szyld baru będącego jej celem przystanęła przyglądając się neonowi. Poczuła niesamowitą dumę mieszającą się z podekscytowaniem. Ostatni raz spojrzała na swój strój i poprawiła włosy, które i tak pozostały w lekkim nieładzie. Była sporo przed czasem i postanowiła delektować się każdą chwilą tego wieczoru.

Wchodząc do klubu uderzył ją intensywny zapach i duchota. Jednak wiedziała, że po chwili przyzwyczai się do tego. W lokalu było jeszcze dość pusto i cicho. Barman z nudów przecierał kieliszki, a nieliczni goście topili spojrzenia ( i smutki) w samotnych szklankach dżinu. Ona zamówiła martini, a kelner mechanicznie ją obsłużył nie zaszczycając swoim spojrzeniem. Usiadła przy jednym z pustych stolików i przyglądała się kolejno gościom. Obserwowała jak z czasem napływa co raz więcej młodych, którzy chcieli zapomnieć ( każdy o czymś innym). Robił się co raz większy gwar, narastały rozmowy i śmiechy, a barman miał więcej pracy.

Z obserwacji wyrwał ją hałas dobiegający z okolic niewielkiej sceny. Gdy się odwróciła spostrzegła Stivena, który męczył się z rozkładaniem sprzętu. Co chwile wracał na zaplecze i przynosił potrzebne rzeczy. Zaraz po nim pojawiła się reszta chłopaków. Posłała im ciepły uśmiech i uniosła dłoń w geście trzymania kciuków. Gdy uporali się już ze wszystkim, a właściciel klubu wyszedł na scenę by zapowiedzieć dzisiejszy koncert Slash zeskoczył jeszcze szybko ze sceny i podbiegł do jej stolika.

-Fajnie, że jesteś.- rzucił zdyszany dopijając jej martini.

Rzuciła mu jeden z tych czarujących uśmiechów by już po chwili mógł zniknąć za sceną. Zobaczyła go znów z gitarą w ręku w mocnym białym świetle. Gdy Axl przywitał się z widownią po sali rozszedł się pomruk zadowolenia i nieliczne wiwaty. Po przedstawieniu każdego członka zespołu słychać było piski paru podpitych dziewczyn. Zaczęli koncert od kilku coverów Aerosmith, a ją ogarniał co raz to większy entuzjazm. Gdy słuchała Knocking on heavens door znów poczuła się jak w niebie. Z niesamowitym zafascynowaniem przypatrywała się im na scenie, stanowili jedność jako zespół, ale i  jedność z muzyką i swoimi instrumentami. Byli właśnie tym idealnym i prawdziwym brudnym Rock 'n' rollem. Z czasem odczuwała co raz to większe odrealnienie. Kochała to uczucie, gdy wszystko inne znikało, bar zdawał się być pusty tak jak jej głowa. Wydawało jej się, że w środku jest pusta, a w jej wnętrzu dudni jedynie muzyka ( no i może serce przekrzykujące wokalistę).

Don't you cry tonight

I still love you, baby

Don't you cry tonight

Don't you cry tonight

There's a heaven above you, baby

And don't you cry tonight

A na jej ciało niczym deszcz opadły dreszcze. Nadal nie wiedziała kto miał nie płakać, ale tekst wydał jej się piękny. Muzyka pasowała idealnie i tworzyła coś na wzór kołysanki (do snu życia). Przymknęła powieki wsłuchując się w każdy dźwięk. Zalał ją spokój, tak nieskończony, jakby ktoś naprawdę nadal ją kochał i tak jakby niebo nadal było ponad nią (a może u jej stóp). 

Przyglądała się jak jego włosy falują niczym na wietrze w burzowy dzień, jak skrywa spojrzenie za parą czarnych (czarujących) okularów, jak jego palce tańczą na gryfie gitary tworząc magię.

Nie widząc jego oczu była pewna, że patrzy na nią ( on nawet gdy miał zamknięte oczy patrzył na nią). I wiedziała, że nawet z morza grzechu jednym wyłowiły ją spojrzeniem. Bo w jego oczach było coś więcej niż miłość- SOPOJRZENIE- dowód na istnienie duszy.

Zrodzeni w listopadowym deszczuWhere stories live. Discover now