Fifth breath: Bittersweet

64 4 0
                                    


Leżała zwinięta w kłębek jak przemoczony kociak, zawinięta w miękki materiał, który szczelnie chronił ją przed światem. Jakikolwiek przebłysk światła, czy głębszy oddech wywoływały nieprzyjemne uczucie. Pragnęła jak najdłużej pozostać w letargu, aby uspokoić ciało. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że jest świadoma swojego położenia, pozycji, a myśli biegną. Czyli wszystko wróciło na stare tory?

W myślach zaczęła powoli cofać się w czasie i przypominała sobie jak dotarła do momentu, w którym jest teraz. Niestety moment "przebudzenia" stanowił dla jej pamięci barierę nie do przejścia. Tak jakby obecny moment był bezpiecznym stałym lądem, a przeszłość próżnią gdzieś daleko w otchłani. Chyba nie powinna w tą otchłań wskakiwać?

Nie chciała otwierać oczu, ale inny zmysł dał znać o swoim istnieniu. Najpierw usłyszała niezidentyfikowane głosy, z czasem łączyły się one w znajome dźwięki, które w głowie dopasowywały się do osób, które dość dobrze już znała.

Duff? Axl? Slash? Steven? Izzy?

Tak to oni! Jest punkt zaczepienia! Zaczęła się cieszyć jak małe dziecko, które odkrywa sposób rozwiązania na pozór trudnej zagadki. Teraz po nitce do kłębka...

Podniesione głosy! Kłócą się?

Slash przez dłuższy czas mówił sam, dość cicho, więc pomimo starań nie zdołała zrozumieć. Potem powoli odzywały się głosy innych, niektóre bardziej podniesione, a inne spokojniejsze. Natłok dźwięków początkowo ją przytłoczył i wywołał jedynie mętlik w głowie. Odetchnęła spokojniej i skupiła się aby coś zrozumieć.

-Nie wiem czy to był dobry pomysł.- rozpoznała głos Izzyego.

-Czy to był dobry pomysł?!- wybuchnął nagle Axl

-A co miałem innego zrobić?- odezwał się już mniej spokojniej Slash.

-Przecież ona kurwa może być chora, albo mogła już coś wcześniej wziąć! To chore. Przecież ty nic o niej nie wiesz! Mogłeś ją zabić debilu!- usłyszała podniesiony głos wokalisty ,a następnie trzask tłuczonego szkła.

Wzdrygnęła się na ten dźwięk i skuliła jeszcze bardziej.

Chodziło o nią. Ale nie pamiętała jeszcze co dokładnie się wydarzyło. Bała się pamiętać. A prawda docierała do niej powoli jakby sączyła się przez jakąś barierę w jej umyśle. Leżała bez ruchu jakby bała się, że gdy drgnie poruszy cały świat. Jej drobny azyl- miękki materiał, blask pod powiekami, duchota i delikatny zapach dymu papierosowego. Taki mały świat, który na razie chciała aby trwał. Jak dziecięce marzenie, w którym żyła teraz (jakby narodziła się dopiero przed chwilą wraz z powrotem świadomości) niczym w bańce. Była niczym zawieszona w próżni, czekała aż coś drgnie, zawali się, a ona spadnie (łamiąc sobie kręgosłup).

I właśnie się załamało, ale spodziewała się ciosu, który wydrze ją niczym opętany z bezpiecznych ramion nieświadomości. To jednak się nie stało. Zamiast tego usłyszała cichy dźwięk otwieranych drzwi, jakby w obawie. Drgnęła.

-Dzień dobry.- w głosie Slasha wyczuła troskę ale i zmęczenie.

-Królewna się obudziła?- starał się zdobyć na frywolny ton.

Słyszała jego kroki, podszedł bliżej i usiadł obok niej. Nie widziała go, ale czuła jego obecność. W końcu głosem matki, która budzi swoje dziecko do szkoły wypowiedział jej imię i zdjął z łóżka kołdrę.

Owioną ją lekki chłód i jasność przez co jeszcze mocniej zacisnęła powieki. Skuliła się i objęła kolana rękoma (wyglądała bardzo dziecinnie).

-I co, tak zamierzasz leżeć?- jego głos brzmiał na lekko rozbawiony.

Materac się ugiął, a on położył się za nią obejmując jej ciało i przysuwając bliżej swojego. Rozluźniła się i wtuliła w niego. Było dobrze, tak spokojnie, tylko tu i teraz, gdy gładził jej skórę na odsłoniętej łydce. Przymknęła na powrót oczy marząc by znów odlecieć w ten wcześniej nieznany jej niebyt, tuż obok niego.

-Pamiętasz co się wydarzyło wczoraj?- jego głos brutalnie przebił ciszę, która na ten moment stanowiła jedyną barierę między nimi.

Odpowiedziała mu niezrozumianym jękiem świadczącym o tym ,że przerywając spokój dokonał jakiejś niezwykłej zbrodni. Postanowił jeszcze chwilę zaczekać jednak gładząc ją po głowie i mówiąc do niej spokojnym tonem nie pozwolił już jej zasnąć. Po jakimś czasie zdjął z niej biały pomięty materiał, który w niczym nie przypominał kołdry. Otworzyła jedną powiekę i popatrzyła na niego z wyrzutem niczym dziecko, które nie dostało upragnionego lizaka. Teraz była taka niewinna, a wręcz dziecinna. Przyjrzał się jej ciału, drobnemu, które wydawało się jeszcze nie być na nic gotowe. Ciału, które tak bardzo kontrastowało z tym co zobaczył wczorajszej nocy. Teraz leżała spokojnie, a jej klatka piersiowa unosiła się miarowo. Nie pozostało ani śladu po uporczywym drżeniu mięśni, czerwonej opuchniętej twarzy i grymasie bólu. Jej oczy znów były takie dziecięce i niewinne, w kolorze nieba.

-Pamiętam.- odpowiedział mu zaspany i lekko zachrypnięty głos przywołując go do porządku.

Przypatrywał się jej wyczekująco dając znać, że oczekuje jakiś wyjaśnień. Ona patrząc w strapione oczy koloru mahoniowego drewna odchrząknęła.

-Po prostu się bałam, tak bardzo bałam, że coś ci się stanie.- zaczęła nico nieskładnie.

-Przyszłam tu, byłam roztrzęsiona i było potem tylko gorzej, a ja już nie umiałam tego zatrzymać.

-Ale potem przyszedłeś i...- głos jej się załamał.

-I mi pomogłeś.- odparła po chwili przez zaciśnięte gardło.

-Raczej kiepski lekarz, co leczy trucizną.

Zaśmiał się niezręcznie po chwili ciszy. Ale ona oparła tylko głowę o jego bark i spojrzała na niego jakby chciała powiedzieć, że nie mógł nic innego zrobić ( albo to on znów szukał usprawiedliwienia).

Zrodzeni w listopadowym deszczuWhere stories live. Discover now