Fourth breath: Comfortably numb

58 5 0
                                    

Uwaga!

Rozdziała jak i utwór powyżej( teledysk) zawierają sceny, które mogą być trudne dla osób wrażliwych.

Nacisnęła klamkę z ulgą upewniając się, że drzwi nie są zamknięte. Ostrożnie popchnęła je i z lekkim niepokojem weszła do środka. Pusta, cicha i ciemna przestrzeń wydała jej się obca. Poczuła przez chwilę, że nie powinno jej tu być jednak kształty znajomych przedmiotów, które wyłaniały się z mroku odgoniły tą myśl. Nieco się uspokoiła. Krążyła po parterze w ciszy dokładnie obserwując niknące w mroku detale, których dotychczas w biegu nie zdołała dostrzec. Pogładziła dłonią obszarpany brzeg kanapy, dotykała opuszkami palców chłodnego parapetu, na który nieustannie wiał wiatr z nieszczelnego okna.

Wszystko tu wydawało się teraz takie spokojne, wręcz pozbawione życia. Bo to mieszkańcy tego domu nadawali mu jakiekolwiek życie i znaczenie. Bez nich było tu pusto, ciemniej, zimniej i tak nierealnie. Przeszła jeszcze raz przez przedpokój, w lustrze niczym mara przemknęło jej odbicie i udało się schodami w górę razem z nią. Teraz droga na piętro wydawała się dużo dłuższa, schody bardziej skrzypiące, a jej oddech mniej spokojny. Przeszła korytarzem sunąc dłonią po ścianie. Zatrzymała się przy znajomych drzwiach spod, których wydobywała się smuga światła. Przez chwile zdawało jej się, że ktoś tam jest, że słyszy delikatny dźwięk gitary. Otworzyła pewniej drzwi, ale mrok okazał się rozświetlać jedynie księżyc. W pomieszczeniu było wystarczająco jasno aby od razu mogła stwierdzić, że nikogo tu już nie było. Obok łóżka stała samotna gitara, która też zdawała się bać, że już nikt na niej nie zagra. Usiadła na łóżku i głęboko westchnęła, a jej ciało przeszedł dreszcz. Dopiero teraz zorientowała się jak bardzo jest jej zimno. W blasku księżyca jej dłonie wydawały się nienaturalnie czerwone.

Znów do oczu napłynęły jej łzy i niczym krople deszczu poczęły spadać na pościel pozostawiając ciemne plamy. Na czerwonym materiale zaczęły wyglądać jak plamy krwi, które zaczęły się ze sobą łączyć i po chwili cały materiał przesiąkł już krwistoczerwoną cieczą. Plama rozrastała się na jej dłonie i pokrywała ją całą. Zamykała oczy, ale bezskutecznie próbowała wymazać ten obraz. Zdawało jej się, że za chwilę krewa zaleje cały pokój, dom i jej życie. Zaczęło jej się robić gorąco, a oddech się urywał. Z przestrachem opadła na podłogę i zamknęła powieki. Bezskutecznie próbowała zapomnieć, uspokoić się, zrobić cokolwiek, ale nie była w stanie. Zaciskała dłonie na materiale, który w dalszym ciągu spływał posoką. Skuliła się na podłodze i zakryła twarz dłońmi, za wszelką cenę chciała to zatrzymać, ale nie wiedziała jak. Błagała samą siebie by to się zakończyło.

W końcu łzy zamazały jej całkowicie obraz, a oczy piekły ją tak, że przez chwile bała się ich dotknąć, aby znów nie ujrzeć krwi. Wolała już nic nie widzieć. Otoczył ją mrok i głucha cisza przerywana łapczywymi oddechami, którymi starała się jakoś nabrać powietrza. Jaj ciało nadal co chwilę drgało. Na zmianę falami opanowywał ją paniczny strach, a potem zmęczenie. Gdy znów jej ciało się uspokoiło napadała ją kolejna fala panicznego strachu. Jedyne o co błagała to aby to się skończyło. Nie ważne jak, sama nie wiedziała. Ale była wycieńczona.


~

Przeszedł przez bar do stolika przy, którym ostatnio zostawił swoich towarzyszy. Zastał tam jednak już tylko lekko zmęczoną kelnerkę, która sprzątała pozostawione kieliszki. Uśmiechnęła się do niego sztucznie i wróciła do pracy.

Rozejrzał się niepewnie po już lekko pustoszejącym barze. Dostrzegł po chwili Stevena przy drzwiach i pomachał mu, aby ten na niego zaczekał. Gdy dotarł do drzwi zastał przyjaciela bajerującego jakąś laskę. Zapytał szybko gdzie reszta, a on tylko wskazał mu drzwi. Gdy wyszedł przed klub czekał tam Axl i Duff. Stali oparci o ścianę i wypalali papierosa.

Zrodzeni w listopadowym deszczuWhere stories live. Discover now