Rozdział 18

464 45 6
                                    

*17 grudnia*

HAZEL

Czuję i słyszę jak moje serce łomocze w klatce piersiowej, a oddech staje się tak urywany, że w pewnym momencie zaczynam się zastanawiać czy aby na pewno nadal stoję o własnych siłach. Nie potrafię się obrócić. W odbiciu szyby widzę jedynie blond włosy mężczyzny. Jest wysoki, ale z daleka jego sylwetka idealnie chowa się za moją i jedyne, co jestem w stanie dostrzec to czubek głowy.

Kiedy wreszcie się porusza i powoli zmierza w moim kierunku, wstrzymuję oddech zdecydowanie zbyt długo niż to konieczne, co od razu powoduje silne ukłucie w płucach. Im bliżej mnie się znajduje tym trochę lepiej widzę go w odbiciu. Poza włosami jestem teraz w stanie dojrzeć, że ma na oczach okulary przeciwsłoneczne. Podejrzewam, że nie chciał, aby ktoś przypadkiem go rozpoznał. Może jest szanowanym człowiekiem z autorytetem, który potajemnie urządza sobie schadzki z różnymi kobietami. A może po prostu wstydzi się tego z jakich usług korzysta. Kto wie.

Nie mam odwagi, żeby się odezwać, a co dopiero obrócić i skonfrontować się z nim twarzą w twarz. On również tworzy tajemniczą otoczkę wokół własnej osoby. Do tej pory nie powiedział ani słowa, nie wydał z siebie żadnego dźwięku.

Nagle mężczyzna zatrzymuje się dobre trzy kroki ode mnie i po prostu stoi. Zaczynam się denerwować coraz bardziej. Nie mam pojęcia co on u licha robi i dlaczego się nie porusza. Skoro z taką ochoczością wysłał Marcusowi własny dowód musi mieć doświadczenie w tej dziedzinie. A mimo to sprawia wrażenie pierwszoklasisty, który po raz pierwszy przekroczył mury nowej szkoły.

Uważnie obserwuję go w odbiciu szyby na tyle, na ile to możliwe. Nadal tkwi w tym samym miejscu i jak podejrzewam również na mnie patrzy.

Zagryzam wargę dochodząc do wniosku, że zapewne czeka aż to ja zrobię pierwszy krok. Muszę wziąć się w garść. Jestem tu, mam zadanie do wykonania, więc im szybciej się przemogę i zabiorę do działania tym prędzej opuszczę to miejsce i wrócę do przytulnego domu. Podchodzę do okna i zasuwam firany, a zaraz potem zasłony. Nie jestem pewna czy to dobry krok, bo teraz w ogóle go nie widzę, ale od czegoś trzeba zacząć.

Dopiero teraz słyszę, że chyba się poruszył. Dźwięk brzmiał tak jakby przesunął się o zaledwie kilka centymetrów w którąś ze stron.

Biorę głęboki oddech, przybieram swój najlepszy sztuczny uśmiech i odliczam w głowie do trzech. Muszę to zrobić. Dla Elsie, dla świętego spokoju. Im szybciej tym lepiej.

Raz, dwa...

Trzy.

Odwracam się na pięcie, unikając wzroku mężczyzny. Pierwsze, na co zwracam uwagę to eleganckie czarne, skórzane buty. Nie wiem czego innego się spodziewałam, chyba nie znoszonych adidasów, śmierdzących brudem na kilometr.

Mężczyzna znów się porusza. Tym razem dostrzegam, że porusza ręką. A właściwie unosi ją do góry. Nie mam jednak odwagi spojrzeć wyżej niż jego buty. Nie potrafię po prostu podnieść głowy i zwrócić wzroku ku jego oczom.

Stoję jak obłąkana sarna, którą właśnie oświetliły reflektory jadącego auta. I zdaję sobie z tego sprawę. Ale nie umiem wykrzesać z siebie choćby odrobiny pewności siebie, której na co dzień raczej mi nie brakuje.

- Hazel... – zaczyna cicho.

Zamieram, a cała krew odpływa mi z twarzy. Nie...

Chcę spojrzeć wyżej, ale coś blokuje mi ten ruch. Mężczyzna robi krok ku mnie, ale tym razem nie czuję strachu ani przerażenia. Po prostu nie potrafię się ruszyć. Mój mózg wciąż przetwarza to, co się właśnie wydarzyło.

Umowa o wszystko | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now