Rozdział 11

497 43 7
                                    

*dwa lata wcześniej – listopad*

HAZEL

Wciąż mam przed oczami ten sam widok. Wysoka blondynka z oczami wypełnionymi łzami, żalem i zawodem. Nigdy nie spodziewałam się, że zobaczę taki scenariusz na żywo, ani tym bardziej, że będę grać w nim pierwsze skrzypce. Takie rzeczy widywałam tylko w serialach paradokumentalnych i w czytanych przeze mnie dramatach i romansach. A teraz jestem częścią chorej rzeczywistości.

Nie wiem co mnie podkusiło, żeby na to pozwolić. Mam do siebie ogromny żal za wszystko, co się stało, choć wiem, że to nie jest tylko moja wina. Do każdego tanga trzeba dwojga i nic nie dzieje się samo z siebie czy z inicjatywy tylko jednej osoby.

Wiedziałam, że coś się między nami zmieniło. Justin też to wiedział, musiał wiedzieć. Nie dało się nie zauważyć, że w pewnym momencie zaczęliśmy czuć się niekomfortowo w swoim towarzystwie, a nasze rozmowy zaczęły ograniczać się do całkowitego minimum. Unikaliśmy się i spędzaliśmy ze sobą zdecydowanie mniej czasu niż wcześniej. Za każdym razem, gdy wracałam do domu, modliłam się, żeby nie natknąć się na Justina ani żeby to on nie natknął się na mnie. Choć nadal był dla mnie ważny i skoczyłabym za nim w ogień, przestałam postrzegać go jako przyjaciela. Ale nie miałam pojęcia, że to wszystko skończy się... tak.

Minął tydzień, a ja do tej pory zwinnie go unikam, ignorując telefony czy wizyty. Nie mam odwagi spojrzeć mu w oczy i wyznać prawdy. Obawiam się, że cała ta sytuacja wyglądała zupełnie inaczej w jego oczach niż w moich.

- Hazel! Masz gościa! – słyszę z dołu wołanie mamy.
- Nikogo nie zapraszałam, mamo! – odkrzykuję. – Chcę zostać sama!

Matka nie odzywa się już słowem, ale słyszę dochodzące z korytarza kroki, więc jak podejrzewam pędzi tu, żeby zwrócić mi uwagę na moje nieodpowiednie i niekulturalne zachowanie. Ale w tej chwili niewiele mnie to obchodzi. Nie mam ochoty przyjmować gości ani tym bardziej z kimkolwiek rozmawiać. Chcę być sam na sam z własnymi myślami.

Przewracam się na drugi bok, spuszczając drzwi z zasięgu wzroku i naciągam na siebie koc. Jeśli zamierza prowadzić długą tyradę może to robić co najwyżej do moich pleców. Nie jestem już dzieckiem, które stale potrzebuje nadzoru rodzica. Potrafię samodzielnie myśleć, a tym bardziej podejmować własne decyzje.

Gdy drzwi się otwierają, nawet nie zerkam w tamtym kierunku.

- Wyjdź, mamo – mówię cicho.

Nie słyszę jednak śpiewnego głosu kobiety. Wręcz przeciwnie, drzwi zamykają się, a w moim pokoju rozlega się dźwięk ciężkich powolnych kroków. Zapewne każdy, kto mieszka z rodzicami i rodzeństwem będzie wiedział co mam na myśli – na pewnym etapie życia człowiek zaczyna rozpoznawać kroki najbliższych i po samym chodzie da się stwierdzić kto krąży w pobliżu naszego pokoju. Dlatego też podrywam się z miejsca, bo ten styl kroku z pewnością nie należy ani do mojej mamy ani do siostry. Doskonale wiem, że w ten sposób chodzi tylko jedna osoba – Justin.

Staję dosłownie twarzą w twarz z Justinem, odrzucając koc w kierunku łóżka.

- Wynoś się – mówię stanowczo. – Natychmiast.
- Hazel, porozmawiajmy.
- Nie mamy o czym. Wyjdź, Justin. Albo zawołam swoją mamę i powiem jej, że robisz mi krzywdę.

Szatyn robi dwa kroki w tył na wszelki wypadek, gdybym jednak postanowiła wezwać pomoc. Im dalej ode mnie stanie tym mniejsze prawdopodobieństwo, że ktokolwiek uwierzyłby w moje słowa.

- Wydaje mi się, że jednak mamy. Dlaczego mnie unikasz? – pyta z wyrzutem.

Parskam śmiechem, nie dowierzając własnym uszom.

Umowa o wszystko | ZAKOŃCZONEحيث تعيش القصص. اكتشف الآن