°13°

23 2 0
                                    

Zjechałam powoli na dół. Nie byłam w połowie drogi, jak nagle miałam wewnętrzne uczucie, mówiące mi bym natychmiast stanęła w miejscu. Stopniowo spowalniałam, lecz wciąż zsuwałam się coraz niżej.
Nagle zobaczyłam przed sobą strome załamanie. Nie było szans już zawrócić. Wszystko stało się za szybko, nie umiałam znaleźć bezpiecznego rozwiązania. Fizycznie nie mogłam wyczołgać się na z powrotem na górę. Chciałam zaczekać w miejscu, ale... No spadłam.

Wpadłam w głęboki puch śniegu. Nie umiałam się wydostać, było mi tak zimno, że zastygłam nieruchomo.

Po może nie całej minucie, wkońcu zobaczyłam kogoś idącego w moim kierunku. To pan Miller. Przybiegł najszybciej jak się mógł z nartami w rękach.

-Wszystko okej? Możesz wstać? -spytał bardzo zmartwiony.

-Tak... Tak, już wstaję.

Złapałam jego rękę i z całych sił próbowałam wstać na nogi. Chciałam iść o własnych siłach, ale po prostu fizycznie nie byłam w stanie. Potrzebowałam jego pomocy.

-Spokojnie, nic na siłę. Daj sobie pomóc. -jego zatroskany głos wydał się poważny.

Podniósł mnie i trzymał w swym objęciu. Nie spodziewałam się, jak silny jest pan Miller. Jego umięśnione ręce miały szanse pokazać swoje możliwości. Czułam chłód, ale ciepło jego ciała dawało mi otuchę i uczucie wygody.

°°°

Zaniósł mnie z powrotem do pokoju. Położył na łóżku i pomógł mi się przebrać. Położyłam się w łóżku, pan Miller usiadł obok.

-Co się stało?

-Przepraszam,..

-Nie, nie. Nie przepraszaj. -przerwał mi od razu. -Po prostu powiedz, co się stało. Czy coś cię boli? -spytał stanowczo, lecz można było wyczuć troskę i wrażliwość.

-Bardzo mnie boli lewa kostka... Chyba ją skręciłam. -przyznałam niechętnie z żalem w głosie.

-Rozumiem, idziemy do szpitala. Jest mały ośrodek lekarski pół kilometra od naszego hotelu. Sprawdzimy, czy wszystko jest okej z twoją kostką. Nie widzę żadnej rany lub siniaka, więc może to tylko chwilowe.

°°°

Po mniej więcej 20 wieczorem, byliśmy już z powrotem w hotelu.

Okazało się, że nic poważnego mi się nie stało. Ból stopniowo opadał, ale wciąż miałam mały problem ze swobodnym chodzeniem.

Pan Miller znów wykazał się prawdziwym profesjonalizmem. Umiał się mną zająć jak idealny, książkowy przykład mężczyzny.
Był jak rycerz opiekujący się swoją księżniczką. Nie mogłabym sobie wymarzyć bardziej perfekcyjnego opiekuna. Zadbał o mnie pod każdym względem, nawet kiedy tego nie potrzebowałam. Przynosił mi do pokoju herbatę, pomagał mi wstawać z łóżka, podnosił mnie, gdy potrzebowaliśmy wejść lub zejść ze schodów...
Był za mnie odpowiedzialny, a ja czułam się uzależniona od niego.

°ℍ𝕀𝕊𝕋𝕆ℝ𝕀𝔸°Where stories live. Discover now