XII

15 0 0
                                    

Kilka następnych dni minęło całkiem spokojnie. Unikałam Williama. Starałam się być blisko Michaela, żeby nie kusić losu. Gorzej było na lekcjach. Sue pilnowała mnie, by Black nie podchodził. Raz spróbował, ale zrezygnował kiedy moja beta warknęła i wyszczerzyła zęby. Krótko mówiąc, całymi dniami miałam swoich prywatnych ochroniarzy. Popołudniami starałam się nie opuszczać osady. A jeśli wychodziłam pobiegać szła ze mną przyjaciółka. Niestety po tygodniu pilnowania mnie, Sue wyjechała z Carlem na wystawę do Los Angeles. Czyli została mi tylko obstawa na przerwach. Po między nimi musiałam radzić sobie sama. We wtorek szłam do szkoły dwie godziny później niż zwykle, ponieważ Pani Harris, nauczycielka biologii się rozchorowała. Dotarłam do szkoły piętnaście minut przed dzwonkiem na przerwę. Skierowałam się do swojej szafki i wykręciłam kod 67905. Klik. Kłódka się otworzyła. Wyciągnęłam potrzebne książki do następnej lekcji, jaką była historia z Panią Smith. Kiedy zamknęłam szafkę, za jej drzwiczkami stał On. Podskoczyłam zaskoczona jego obecnością. Odwróciłam się w przeciwnym kierunku i ruszyłam pod salę od historii. On podążył za mną. Nie miałam zamiaru z nim rozmawiać. Ale najwyraźniej William miał inne plany.

– Gdzie Twoja ochrona? – rzucił żartobliwie, ale od razu spoważniał. – Możemy w końcu porozmawiać?

– Nie mamy o czym. – powiedziałam szybko, nie patrząc na niego.

Złapał mnie za dłoń. Znowu to mrowienie. Nasze dłonie automatycznie splotły palce. Poczułam ciepło rozchodzące się po ciele. Gdy spojrzałam Blackowi w oczy, świat się zatrzymał. W tej chwili byłam tylko ja i on. Dostrzegłam zmianę w jego oczach. Taką samą jak u mnie. Jego zielone oczy wypełniły pojedyncze złote plamki. Te wszystkie znaki utwierdzają mnie w przekonaniu, że to jest ta prawdziwa więź mate. Tylko dlaczego akurat ja? Wyrwałam dłoń z uścisku i cofnęłam się krok do tyłu.

– A właśnie, że mamy, Kay. – tylko on tak do mnie mówił. – Nie czujesz tego wszystkiego? – machnął rękoma, próbując urzeczywistnić słowo „wszystko".

– To nie ma znaczenia. Za półtora miesiąca zostaję luną w Nowiu Księżyca i nic tego nie zmieni. – mówiłam ostrym tonem, by zrozumiał, że ma sobie odpuścić.

– Nie ma znaczenia? – zrobił krok do przodu. – Ja też nic dla Ciebie nie znaczę? – i kolejny krok.

– Bill... – szepnęłam. Z jednej strony bałam się co może za chwilę zrobić, ale z drugiej bardzo tego chciałam.

Cofałam się do momentu, kiedy nie dotknęłam plecami zimnej ściany. Przeszedł mnie dreszcz. William zmniejszył dystans między nami, idąc powoli, ale stanowczo w moim kierunku. Zatrzymał się kilkanaście centymetrów przede mną. Czułam jego oddech na skórze. Nie mogłam się ruszyć. Oparł rękę o ścianę, tuż przy mojej głowie, a jego twarz niebezpiecznie zbliżała się do mojej. Wstrzymałam oddech, obawiając się najgorszego. Na szczęście do moich uszu dobiegł dźwięk dzwonka. Schyliłam się pod jego ramieniem i uciekłam w stronę sali od chemii, gdzie lekcje miał Mike. Gdy tylko wyszedł z klasy uśmiechnęłam się szeroko. Od razu mnie zauważył i podszedł do mnie, obejmując mnie jedną ręką w talii i poszliśmy na szkolny ogród. Chwilę później dołączyły do nas młode wilki z watah Cienia i Blasku Księżyca. Szkolny ogród przypominał bardziej park. Ścieżki były wysypane drobnym żwirkiem, który cicho chrupał pod naszymi nogami. Wszędzie rosła zielona trawa, którą raz w tygodniu kosił szkolny ogrodnik. Gdzieniegdzie rosły piękne liściaste drzewa, a między nimi mieściły się krzewy owocowe. Mieliśmy również kąt, gdzie uczniowie sadzili na wiosnę kwiaty jak i truskawki czy borówki. Ptaki śpiewały nieśmiało, siedząc na gałęziach drzew. Lubiłam to miejsce. Usiedliśmy pod lipą. Chłopcy wyciągnęli przekąski i rozmawiali o planach na weekend.

– Zróbmy imprezę! – krzyknął Jack z uśmiechem na twarzy. Livia i Rose zaczęły się kręcić niecierpliwie na hasło impreza.

– Ja bym wolał obejrzeć jakiś film.

– Chyba sobie robisz jaja, Kev. – szturchnął go Connor. – Nie mam zamiaru spędzić kolejnego weekendu w domu.

Przyglądałam się im z uśmiechem. Uwielbiałam moich przyjaciół. Byli zabawni i lojalni mi i Michaela. Jack był typowym nastolatkiem, którego kręciły imprezy, alkohol i panienki na raz. Był najlepszym towarzyszem na takich typu zabawach. Rose i Livia zawsze trzymały się razem, a na samą myśl o imprezie wymyślały w głowach jak będą wyglądać. Natomiast Kevin jest jego przeciwieństwem. Lubi siedzieć w domu przed telewizorem z kubkiem herbaty i miską popcornu. Wszystkie seanse filmowe odbywały się u niego w domu. Długo oszczędzał pieniądze, by kupić ogromny telewizor, który zajmuje pół ściany w jego pokoju. Connor to król humoru. A Neville? Nigdy nie wybrzydzał, byleby robić coś wspólnie. Szukałam jakiegoś kompromisu, żeby nie docinali sobie przez całą przerwę.

– A może polowanie? – spojrzałam na wszystkie twarze, oczekując odpowiedzi. Po chwili wszyscy uśmiechnęli się i przytaknęli.

Usłyszeliśmy dźwięk dzwonka. Czas na lekcje. Pozbieraliśmy nasze rzeczy i ruszyliśmy do środka. Mike odprowadził mnie pod salę od historii. Stanęliśmy przy otwartych drzwiach. W środku już wszyscy siedzieli. Czułam na sobie spojrzenia wszystkich, którzy się tam znajdowali. Mike uśmiechnął się do mnie podstępnie, przyciągnął mnie do sobie i pocałował. To nie był zwykły pocałunek. Był długi, namiętny, jego język wkradł się do środka i badał wnętrze moich ust. Oderwałam się od niego, cicho wzdychając. Weszłam do sali i usiadłam na swoim miejscu. Obok mnie siedział Black, który dyszał z wściekłości. Spojrzałam na niego kątem oka i poczułam dziwne ukłucie. To było poczucie winy. Cassie skomlała wewnątrz z rozpaczy, że nasz przeznaczony jest w takim stanie. Już chciałam się do niego odezwać, kiedy drzwi się zamknęły, a przy nich stała nasza nauczycielka. Dzięki Bogu. Jeszcze bym coś głupiego palnęła. Na całe szczęście mieliśmy dzisiaj pracę w grupach, nie miałam ani czasu ani możliwości skupić się na Williamie. Bardzo chciałam zaangażować się w zadanie, ale przed oczami cały czas miałam obraz Blacka, całującego moje usta. Starałam się przegonić tą myśl, lecz co znikała, to patrzyłam na niego. Najpierw kątem oka, a później coraz śmielej mu się przyglądałam. W pewnym momencie i on spojrzał na mnie. Uciekłam wzrokiem z nieśmiałym uśmiechem.

Nie patrz tak na mnie. – w mojej głowie rozbrzmiał jego głos.

Niby jak? – Nie byłam w stanie na niego spojrzeć, miałam wrażenie, że robię się cała czerwona.

Jakbyś chciała się na mnie rzucić...

Bo tak jest, mam ochotę Cię zatłuc. – mój ostry ton wyraźnie go rozbawił. – Z czego się śmiejesz? – w końcu podniosłam wzrok i spojrzałam na niego morderczym wzrokiem.

To nie jest wzrok mordercy. – uśmiechnął się – Tylko pożądania.

Zaśmiałam się na głos, szybko orientując się co zrobiłam, zasłoniłam usta dłonią. Wszyscy przyglądali mi się uważnie, a Black cicho zachichotał. Warknęłam na niego pokazując kły. Po chwili wróciłam już do grupy i pomagałam im dokończyć zadania wymyślone przez Panią Smith. Kiedy słyszałam kłótnię dwóch chłopaków - nawet nie wiem jak mieli na imię, nie bardzo mogliśmy rozmawiać z ludźmi – na temat prezydentów USA, spojrzałam na zadanie. Mieliśmy uporządkować prezydentów do daty rozpoczęcia panowania. Problem mieli z jedną datą.

– Johnson!

– Hayes!

– Nieprawda! To Andrew Johnson rządził od 1869 – przekonywał blond chłopak z okularami na nosie. Tak bardzo bronił swojego zdania, że było mi żal wyprowadzać go z błędu. Ale żeby dostać dobrą ocenę, musiałam to zrobić.

– To Grant – rzuciłam pełna powagi. Spojrzeli na mnie z zaciekawieniem. – Ulysses Grant był prezydentem od 1869 roku.

Nigdy nie interesowałam się historią, ale Grant jak i kilku innych prezydentów było zmiennokształtnymi. A akurat naszą historię miałam w małym palcu. Chłopcy zaczęli przeglądać podręczniki i kiedy znaleźli wzmiankę o Grancie spojrzeli na mnie z podziwem, ale jednocześnie ze strachem. Tak, mimo, że ludzie nie wiedzieli, że jesteśmy inni, to jednak odczuwali, że coś jest z nami nie tak i starali się trzymać od nas z daleka. My natomiast mieliśmy zakaz nawiązywania znajomości z ludźmi. Sue złamała ten zakaz kilka tygodni temu, ale jesteśmy wobec siebie lojalni i strzegliśmy tej tajemnicy jak swojej. Wiem, że gdyby mi się przytrafiło złamanie zasad, moja wataha nigdy by mnie nie wydała starszym. Wiązałoby się to z ukaraniem również moich przyjaciół. Alfy są bezwzględne, nawet wobec własnych dzieci, jeśli chodzi o kodeks.

Więcej już się nie odzywałam na lekcji historii, ani na żadnej innej lekcji. Siedziałam z Williamem w ławce, ale na szczęście nie podejmował próby nawiązania jakiegokolwiek kontaktu. Ja nie mogłam przestać spoglądać na niego z ukrycia. Za każdym razem, gdy na niego patrzyłam, czułam dziwne ciepło rozchodzące się po moim ciele. To było przyjemne uczucie. Po zakończeniu lekcji czekałam na przyjaciół pod budynkiem szkoły. Jack wybiegł jako pierwszy z uśmiechem na twarzy i podbiegł do mnie. Dał mi szybkiego buziaka w policzek i stanął za mną. Szeptał coś o imprezie, która odbywa się dzisiaj w klubie Niebo. Nigdy tam nie byłam, nie przepadam za takimi miejscami. Był to klub alfy Cienia Księżyca, ich wataha zawsze wchodziła bez problemu, wystarczyło wpisać się na specjalną listę. Po chwili wszyscy do nas dołączyli, a Mike podszedł i złapał mnie za rękę.

– Wszyscy chcą iść wieczorem do Nieba – uśmiechnął się do mnie. – Mam nadzieję, że dołączysz do nas. Twoje wilki liczą na to, że w końcu będą mogły się rozerwać.

Spojrzałam na niego z otwartymi ustami. Ja mam iść do Nieba? To nie moje klimaty. Jack spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.

– Dobrze, pójdziemy. – westchnęłam i uśmiechnęłam się.

– Świetnie, spotykamy się w środku o dwudziestej. – oznajmił Mike i ruszyliśmy do samochodu.

Wracam do Was 🙂 wszystkie rozdziały poprawione, tak więc przeczytajcie od początku, bo trochę się zmieniło. Buziaki 😘

Przeznaczenie Onde histórias criam vida. Descubra agora