19-"Skarbie zaprosił cię tylko dlatego, że ja mu odmówiłam."

Start from the beginning
                                    

- Ale ja nie żartuję, Sadie, skarbie podpisze papiery zrzekające się syna i adopcyjne córki.

- Oczywiście, pani mamo. - Z udawaną powagą przytaknęłam głową.

- No nie, to chyba jakiś żart, mamo.

***

- Polubiła cię.

- Co?

- Mama. Rzadko jest tak wylewna i rozmowa wobec dziewczyn w moim towarzystwie. - Odchrząknął - Szczególnie kiedy są mi one bliższe.

- Daj sobie spokój, Collins. To tylko zakład.

- Przestaniesz w końcu mi o tym przypominać? Wiem, ale nie chcę, żeby to tak wyglądało. Żebyśmy byli wobec siebie zimni, zwracając uwagę tylko to, że to zakład. Daj mi w końcu do cholery móc czuć.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć niebieskooki położył swoje duże dłonie na moich policzkach, przyciągając mnie pocałunku. Od razu go oddałam. Tak, byłam głupia, ale gdybym tego nie zrobiła, żałowałabym. Chciałam tego i...on też chciał. Czułam to, kiedy powoli głaskał kciukiem mój policzek, a drugą ręką trzymał kark, jakby bał się, że ucieknę. Ale chyba oboje wiedzieliśmy, że nie było już odwrotu.

Westchnęłam, kiedy poczułam jego zimne palce na skórze. Najpierw na brzuchu, a później coraz wyżej. Jednakże wbrew moim przypuszczeniom, jego dłonie powędrowały na moje plecy, których kształt zaczął obrysowywać. Czułam dreszcze biegnące wzdłuż kręgosłupa. Pragnęłam jego dotyku i ciepła jego skóry. Mój umysł był przyćmiony, co utrudniało mi logiczne myślenie. Otumaniał. Nie wiedziałam, do czego dążył, ale ufałam mu.

- Nie zostawiaj mnie - Usłyszałam cichy szept, pomiędzy kolejnymi pocałunkami.

Nie zostawię.

***

- Cześć, mała, widzimy się po szkole? - Usłyszałam zza pleców, czując oplatające się wokół mojej talii silne ramiona.

- Um, jasne. Możemy. - Uśmiechnęłam się lekko, odwracając twarzą do chłopaka.

Zanim stojąca obok Hope zdążyła się odezwać, chłopak zniknął już w tłumie uczniów.

- Ziółka od babci chyba coraz gorzej działają, bo znowu zaczynam mieć zwidy - powiedziała blondynka, pocierając oczy.

- Znaczy wieeesz... - zaczęłam bawiąc się rękawem bluzy. - Można powiedzieć, że wczoraj, kiedy już spałaś, przeprowadziłam z Nathanielem ciekawą rozmowę na werandzie, która sprowadziła się do tego, że tak jakby powiedział, że chce czegoś poza zakładem i... pocałował mnie. A ja oddałam pocałunek. Później poprosił, żebym go nie zostawiała, zaczęło padać i ojojoj boję się, że przelało nam kwiaty, a wiesz jakie nasze petunie są delikatne. Musiałam uratować nasze kwiaty, Hope! Fatalna sprawa, są przecież takie delikatne! Więc wiesz wzięłam te doniczki i...

- Chwila, chwila, chwila. Ty... CO ŻEŚ ZROBIŁA?!

- Ratowałam petunie... - Niewinnie spojrzałam na Hope, co rozpętało piekło.

- CAŁOWAŁAŚ SIĘ Z PIEPRZONYM COLLINSEM NIE W RAMACH ZAKŁADU I JA NIC O TYM NIE WIEM?! CO TY SOBIE W OGÓLE WYOBRAŻASZ! POWINNAŚ MNIE POINFORMOWAĆ, ŻE COŚ SIĘ ŚWIĘCI NA TYLE SZYBKO, ŻEBYM ZDĄŻYŁA DOBIEC DO OKNA!

Po mojej długiej i wyczerpującej opowieści, jak potoczyła się sytuacja między mną, a Nate'em, Hope uznała, że na razie mi odpuści. Jak najbardziej mi to odpowiadało. Miałam przed sobą jeszcze długi dzień w szkole, który nie zapowiadał się w żadnym wypadku dobrze. Od samego rana nie czułam się najlepiej, co zauważyła również moja przyjaciółka, bo w drodze do szkoły mało się odzywała, a ciszę wypełniała muzyka lecąca w samochodzie.

Powietrze to nie tylko tlen [W trakcie korekty]Where stories live. Discover now