Rozdział Czwarty: But you're on my road walking me home

26.5K 1.7K 10.6K
                                    

Słów: 4115

 To było jak rutyna. Śniadanie, nauka, kolacja, i odtwarzanie wszystkiego od początku, nieprzespane noce i myśli błądzące po jego głowie, bombardujące każdy najmniejszy zakątek jego świadomości, nie dając mu spokoju i dając o sobie znać znać w męczący sposób. Wstawanie rano było trudnością, kiedy dopiero co zasypiając alarm w jego telefonie dzwonił, a on zdawał sobie sprawę, że nie spał całą noc. Nie jedną, kilka nocy z rzędu, nocy, które zamiast dać mu ukojenie i błogi odpoczynek sprawiały, że stracił chęć nawet do nauki i relaksu, jakim było czytanie książek. Stracił chęć do posiadania jakichkolwiek uczuć, do posiadania świadomości i do życia. Cóż, może do życia nie do końca. Chciał spokoju. Odpoczynku.

 I chciał Louisa. Chciał Louisa i nie chciał Louisa, dwie sprzeczne dla niego emocje, które nim władały, wprowadzały go w obłęd, sprawiały, że sam nie wiedział, czego dokładnie chciał.

 Nie chciał Louisa. Nie chciał jego małych dłoni, nie chciał jego roztrzepanych włosów, jego szerokiego uśmiechu i malinowych ust rozciągniętych w szerokim uśmiechu, nie chciał jego błękitnych tęczówek i długich rzęs, i jego śmiechu i jego kości policzkowych. Nie chciał jego uroczego sposobu bycia, chichotania i paradowania bez koszulki, nie chciał jego dotyku i jego pocałunków, jego ciepłych, silnych ramion, w które wpasowywał się idealnie. Nie chciał go kochać, ale kochał go.

 Więc chciał Louisa, chciał, aby patrzył na niego i całował jego usta i każdą inna odkrytą część ciała, aby opuszkami palców przesuwał po jego gładkiej skórze i ścierał łzy z jego policzków, aby napawał się dumą, wywoławszy jego rumieńce i aby stawał na palcach, chcąc dosięgnąć jego twarzy i może tylko po to, aby spojrzeć mu w oczy. Chciał trzymać jego maleńkie dłonie i bawić cię ich palcami, chciał móc skradać mu nieśmiałe pocałunki i czochrać jego zmierzwione włosy, kiedy tylko najdzie go na to ochota. Chciał trzymać jego drobne, a zarazem umięśnione ciało w swoich ramionach, chciał przegryzać jego skórę na szyi i słuchać, jak satysfakcjonujący jęk wyrywa się z ust Louisa, patrzeć, jak wije się pod nim z przyjemności i chciał rozmawiać z nim, uczyć go, równocześnie pozwalając uczyć się tego, czego nie umiałby nauczyć się z książek. Mogliby nawzajem uczyć się i poznawać, mogliby uczyć się miłości, która z czasem wzmacniałaby się i wzmacniała.

Chciał Louisa. Ale nie powinien chcieć Louisa, nie może chcieć Louisa i nie może go kochać.

***

Teraz była środa. Była środkiem tygodnia, co Harry z ulgą przyjął do świadomości, kiedy skończył myć zęby i podniósł głowę, patrząc w lustro. Te same nudne, włosy, blada skóra i nudna, przygnębiona twarz; wymięta koszulka i zgarbione ramiona, to wszystko sprawiło, że zdołował się jeszcze bardziej. Znów stwierdził, że nie był nawet w najmniejszym stopniu atrakcyjny, w szczególności, kiedy grzywką starał się zakryć młodzieńczy wyprysk na czole i tym samym wzdychając, kiedy mu się to udało. Ale było mu już wszystko jedno, czy założy koszulkę na lewą stronę, czy zapomni umyć zębów; wychodził z domu tylko po to, aby powtórzyć kilka rzeczy (w przypadku pozostałych uczniów – nauczyć) i zapisać zbędne słowa w zeszycie, do którego i tak później nie zaglądał. Wszystko to miał w małym palcu, a teraz nawet stwierdził, że środkowym, razem z tym, że stał się bardzo ordynarny. I to już nie przez Louisa – Louis mu tylko pozwolił dorosnąć.

 Założył na nadgarstek zegarek, wysmarkał nosa i wyszedł z łazienki, po drodze sięgając torbę, aby móc zejść z nią na dół. Nie przywitał się z mamą, nawet jej nie widział, wczoraj słyszał coś tylko o „ważnym spotkaniu”, więc nie pytał, niezbyt zainteresowany. Może było to dość nieuprzejme z jego strony, zwłaszcza, że był jej synem, jednak zbyt dużo zwaliło mu się na głowę, aby nie myśleć teraz o sobie. Zabawne – pomyślał – najpierw altruista, teraz czysty samolub ze złamanym sercem.

I'm a Mess (Larry Stylinson)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz