13

623 38 13
                                    

Ethan

Ludzie Aidena od tygodnia obserwują Estebana, przez co poznaliśmy, gdzie ten drań się zaszył. Może i będzie z nim ta pieprzona E., którą mam ochotę torturować, stworzyć własne piekło na Ziemii. Jedyne co mnie teraz uspokaja to myśl o mojej Riley. Może nie do końca mojej, lecz do czasu. Jedno wiem na pewno, jeśli wrócę to, wynagrodzę jej to. Otulę ją ciepłym kocem, przytulę i powiem, że już może czuć się bezpiecznie. Natomiast najpierw muszę pozbyć się tego bydlaka z powierzchni tej planety.

– Ethan za kilometr w prawo i zwolnij. Nie mogą nas zobaczyć. – Poinformował Owen, pakując resztę broni. Plan jest prosty, lecz trudniejszy do wykonania. Dlaczego? Nie wiemy, ile ludzi znajduje się w budynku oraz jaką bronią dysponują.

– Anderson, jesteś w stanie tam iść? – zapytałem, gdyż jest po postrzale.

– Zabili mi żonę i matkę mojej córki, rozpierdolę tych frajerów, choćbym stracił nogi i ręce. – Warknął Aiden, na co cicho się zaśmiałem z Aleksandrem. Co prawda to prawda, jeśli Riley by się coś stało, nie bawiłbym się. Miałbym taką motywację, że znalazłbym każdego z nich w przeciągu pół godziny.

– Zaparkuj tam. – Wskazał palcem przyjaciel, miejsce za drzewami. Stanąłem, więc po czym szybko wyszliśmy z wozu. Z bagażnika wyjęliśmy wszystkie potrzebne nam rzeczy, po czym Owen z Andersonem skierowali się na tyły zniszczonego domu. Natomiast ja z Aleksandrem zostaliśmy z przodu, czekając aż, rzucą bobmę. Chcemy odwrócić uwagę ochroniarzy. Potem już pozostaje działać na czas.

Po kilku minutach usłyszeliśmy głośny wybuch i unoszący się w powietrzu dym.

– Co do kurwy! – krzyknął jeden z nich, po czym pobiegli na tyły.

Zaczęliśmy biec w stronę środka, starając się nie natknąć na innych. Gdy dotarliśmy do schodów, zatrzymał nas czyjś krzyk.

– Stać! – krzyknął facet za nami, strzelając. Z tyłu Owen strzelił do niego, przez co opadł na ziemię. Pędem wbiegliśmy do góry, gdzie ujrzałem tę hiszpańską gębę. Pierwsze co mam ochotę zrobić to wpakować cały magazynek w jego klatkę piersiową.

– Señor Lockwood, co ciebie sprowadza do nas? – zapytał, podając mi szklankę z rdzawym trunkiem, którą rzuciłem o ścianę.

– Dla kogo pracujesz? – zapytał Anderosn, kierując broń w jego stronę.

– Dla naprawdę pięknej i dobrze ci znanej pani. – Spojrzał się z okrutnym uśmiechem na mnie. Dobrze mi znanej? Gdybym dobrze znał, to bym wiedziała, która kurwa robi ze mnie durnia.

– Dlaczego mieszacie w to Riley? – Podszedłem do niego bliżej, nie chowając pistoletu. Przysięgam, że zaraz nie wytrzymam i pociągnę za spust.

– Przecież jest twoim słabym punktem Ethan – powiedział, a ja strzeliłem po jednej kulce jego ludziom. Nie będzie mną pogrywać. Nie ktoś taki jak on. – Ty w raz ojcem zraniliście ją, teraz będzie płacić za to każda bliska ci osoba. Ona stworzy ci życie, gorsze niż w piekle.
Nie zdarzyłem nic zrobić, a Aleksander strzelił mu w głowę. Odpadł na ziemię, pozostawiając krwistą plamę na jasnych panelach.

Wkurwiony wyszedłem stamtąd pod dom, aby zapalić. Co ja jej takiego zrobiłem? Co mój ojciec zrobił?

Po godzinie odwiozłem ich do domów, po czym sam pędem jechałem pod swój. Jedyne, czego teraz pragnę to delikatnych dłoni na plecach. Gdy już dotarłem, wybiegłem z samochodu wprost do środka.

– Gdzie ona jest? – zapytałem, siedzącą Scarlett na sofie, czytającą książkę.

– W pokoju – odpowiedziała, po czym skierowałem się do mojej sypialni. Otworzyłem drzwi, a za nimi zobaczyłem siedzącą Riley, która płacze? Kiedy swój wzrok skierowała w moją stronę, niczym stęskniona rzuciła mi się w ramiona. Błogie uczucie.

– Już spokojnie. – Gładziłem ją dłońmi po plecach.

– Ethan, martwiłam się, o ciebie o to, co ze mną będzie – jeszcze bardziej się rozpłakała, tym razem siadając z powrotem na łóżko. Kucnąłem obok niej i złapałem za dłonie.

– Nic mi nie jest kruszyno i o nic nie musisz się martwić. Zaopiekuję się tobą – uśmiechnąłem się, a na jej twarzy zauważyłem niezłe zdziwienie. Jest osobą, którą aż się chce chronić i opiekować. Tak właśnie zrobię, nawet jeśli nic z tego nie będzie, dam jej dom, bezpieczeństwo, tylko cholera. Ja jestem jej największym niebezpieczeństwem. Jak diabeł ma podarować jej szczęście. Do tej pory jedyne, co ją spotkało to wielkie nieszczęście.

– Nie musisz, wynajmę pokój w hotelu i jakoś dam radę. – Wstała i stanęła w korytarzu. Westchnąłem i ruszyłem za nią.

– Ale chcę Riley – powiedziałem, na co ona się odwróciła. Spojrzałem w jej oczy przypominające ocean na Malediwach. Czyste, lecz bardzo smutne. Pewnym krokiem podszedłem do niej, złapałem za delikatne policzki i pocałowałem, co odwzajemniła.

Walk in heaven|W Trakcie PoprawekWhere stories live. Discover now