23

524 35 0
                                    

Rozdział ten jest taki sam jak  prolog, lecz ma też swój dalszy ciąg. Więc zapraszam 😛😊

Riley

Minął tydzień, od momentu gdy znalazłam mojego mężczyznę mierzącego czarnym pistoletem do klęczącej kobiety. Wtedy widziałam go po raz ostatni. Co czułam? Nic, zupełnie nic. Tak jak nic nie widziałam w jego  ciemnych, zielonych oczach. 

Dałam się nabrać, dałam się do cholery, nabrać jak pięcioletnie dziecko. Elegancki, szarmancki i troskliwy biznesmen, szef jednego z klubów w Nowym Jorku. To wszystko bujda, bajka, którą wciskano mi od początku do końca. Chociaż, czy ja aby na pewno odróżniam bajkę od rzeczywistości? Może życie wcale nie wygląda, tak jak sobie wyobrażałam? 

- Riley, nie możesz tak siedzieć i płakać - usiadła obok mnie Ashley, podając kolejne pudełko chusteczek. Tak, siedzę i płaczę jak głupia, a on nawet nie pisze, nie dzwoni. Cisza.

- Masz rację, ale poczułam coś do niego. - Mówię i dmucham nosem w skrawek papieru. - Jednak nie powinnam tego akceptować. 

- Nikt nie jest bez winy, ale ten facet  szaleje na twoim punkcie. Nie jest idealny, nie jest grzeczny, ale mu na tobie zależy. Wskoczyłby za tobą w ogień i to kilka razy, nie widzisz tego? - Wyznała przyjaciółka, a ja poczułam kolejny napływ łez. To mnie zabija, myśl, że może czuć to samo co ja, a jednak nic z tego nie będzie.

Ashley nagle wstała i uciekła z moim telefonem do łazienki. Niewiele myśląc, pobiegłam za nią, ale nie zdarzyłam, gdyż zamknęła za sobą drzwi.

- Cholera, co ty chcesz zrobić! - krzyczę i walę w drzwi, lecz jedyne co dostaję w zamian to jej cichy śmiech.

- Ruszaj swoją kłamliwą dupę Lockwood i przyjedź. I nie zapomnij o kwiatach! - usłyszałam, przez co powoli osunęłam się na ziemię. Jak ona mogła mi coś takiego zrobić? Nie chcę go widzieć, nie mogę. Rozkleję się i wybaczę mu wszystko, a nie powinno tak być. 

- Ashley - wyszeptałam, lecz ta się tylko zaśmiała i usiadła obok mnie, odkładając telefon na komodzie. Spojrzałam na lustro przed nami i zobaczyłam w nim piękną brunetkę i siebie, bladą z opuchniętymi oczami i potarganymi włosami w dresach i koszulce. Pięknie - pomyślałam i wróciłam do łóżka. Okryłam się szarym kocem i zaczęłam wyczekiwać na przyjście Ethana. Bardzo tego nie chciałam, usłyszeć dźwięk dzwonka, pukania, jego głosu. Ale z drugiej strony tęsknie za nim, za jego troską, surowością, a zarazem delikatnością. Za dużymi szorstkimi dłońmi trzymające mnie w talii, zieloną głębią jego tęczówek i wspólnymi kolacjami.

Nagle po salonie rozniósł się huk, spowodowany pukaniem. Nie mając siły nawet wstać poprosiłam Ash, aby otworzyła. Nadal nie jestem pewna, czy dobrze, że on tutaj przyszedł. 

Po chwili stanął przede mną on, nie wyglądając jak zawsze. Nie ma na sobie swojego czarnego garnituru Brioniego, lecz tego samego koloru dresy i białą bluzkę. Jego włosy przypominają burzę, a pod oczami zawitały cienie.

- Riley przepraszam, że musiałaś to widzieć. - Zaczął, a po moich policzkach spłynęły mi łzy. 

- Okłamywałeś mnie od samego początku, od spotkania w barze - prychnęłam. - Nie zdziwię się, jeśli nasze spotkanie było również sabotażem.

- Ktoś kiedyś zaplanował dla mnie życie, lecz zniknął - zaczął i usiadł obok mnie - dlatego sam zacząłem kierować swoim losem. Planować wszystko, każdy ruch, każdą akcję. Nie zaplanowałem jednego, jednej pierdolonej ważnej rzeczy. Że coś do ciebie poczuje. Wyłączyłem uczucia, wchodząc w to, lecz ty je nawróciłaś z podwójną siłą.

- Ja - powiedziałam, lecz on mi przerwał.

- Riley, za godzinę mam samolot, wyjeżdżam. Wyjdę z twojego życia, tak jak by mnie w nim w ogóle nie było, tak jak byśmy się w ogóle nie spotkali - oznajmił, a ja poczułam tysiące noży przebijające mi serce.

- Ethan, ja mogę o tym zapomnieć, lecz zostań ze mną, w moim życiu - powiedziałam załamana myślą, że więcej go nie zobaczę.

- Ale ja nie mogę tego zapomnieć. Do zobaczenia - pocałował mnie mocno w czoło, po czym wyszedł z mieszkania. Poczułam napływ kolejnych łez i bólu przeszywający każdy milimetr mojego ciała. 

- Kocham cię! - krzyknęłam przez łzy, a przez wypowiedziane słowa usłyszałam, jak się zatrzymał. Rzuciłam kocem o ziemię i wyszłam na klatkę. 

- Więc przestań - powiedział nawet nie patrząc mi w oczy, co zraniło mnie jeszcze bardziej. 

- Nie potrafię - wyszeptałam, jednak nawet i to go nie zatrzymało. Zostawił mnie, siedzącą na ziemi, znikając z klatki, jak i mojego życia. 
To, co czuję, jest tak cholernie bolesne, że nie jestem w stanie wrócić do własnego mieszkania. Nie po tym co właśnie tutaj zaszło. To koniec. To naprawdę koniec.

– Riley. – Przytuliła mnie przyjaciółka, zabierając z klatki schodowej. Usiadłam na krześle, gdyż na nogach czuję, że prawie mdleje. Po tym wszystkim on tak po prostu wyszedł stąd i zostawił mnie. 

– Powiedz, że on zaraz wróci, że to tylko zły sen – poprosiłam, gdyż nie wierzę w to wszystko. Najpierw tyle miłych chwil spędzonych razem, aż nagle przyszło piekło w postaci Emily. Na samą myśl o zeszłym tygodniu mi nie dobrze. 

– Tak będzie może dla was lepiej, on zajmie się swoim pokręconym życiem, za to ty wrócisz do pracy i znajdziemy ci faceta na białym koniu – odpowiedziała, lecz na te słowa się wyrwałam z jej objęć. 

– Ashley, kurwa czego ty nie rozumiesz! Chcę jego, pragnę Ethana Lockwooda, nawet jako gangstera! – krzyknęłam przez łzy, zamykając się w łazience. Oparłam się o zlew, patrząc w lustro. Wyjęłam telefon z kieszeni, po czym wybrałam jego numer. Kiedy usłyszałam dźwięk, informujący o jego odebraniu mało nie upadłam na ziemię. 

– Ethan, nie wyjeżdżaj – poprosiłam kolejny raz, nie wybaczę mu tego niegdy jeśli wyjedzie. Wszedł w moje życie, więc niech w nim zostanie. 

– Riley, tu Aleksander, staram się mu wybić to z głowy, lecz cytując go „nie chce stwarzać dla ciebie zagrożenia". – Przecież, nie jest żadnym zagrożeniem. Problemem jest jego praca. 

– Proszę, namów go, aby został. 

Walk in heaven|W Trakcie PoprawekWhere stories live. Discover now