8

662 43 2
                                    

Ethan

Zachowałem się jak ostatni kretyn. Niepotrzebnie na naskoczyłem na Riley. Ona ma całkowitą rację. Nic o mnie nie wie, dosłownie, bo wie tylko o moich kłamstwach. Nic nie poradzę, że informacje o mnie mogą jej zaszkodzić. Dlatego muszę taki być, nie dać się odkryć. Chcę mieć tą dziewczynę przy sobie, jednak nie może przekroczyć oddzielającej nas granicy, między moim popieprzonym życiem przestępczym, a jej idealnym, spokojnym.

– Wyglądasz na zdenerwowanego – słyszę głos za sobą. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że siedzę na tym tarasie już dobre pół godziny, a ziemia pode mną jest zapełniona odpałkami papierosów. Szlak.

– Przyjaźniłeś się z moim ojcem, Ianem, wiesz coś może o jego wrogach? Kim byli? – Aiden wpada w głośny sarkastyczny śmiech, na co przewracam oczami. Może i głupie pytanie, lecz warto zapytać.

– Chłopaku, wiesz kim był Ian? Najgorszym skurwysynem tego stanu, więc sam sobie odpowiedz. – To prawda, tata był bardzo nerwowym człowiekiem, gotowym zabić w każdej chwili, był w stanie zniszczyć człowieka do takiego stanu, że bałagał o śmierć. Prawdziwy diabeł.

– Ktoś o imieniu albo nazwisku na E, zabił mi człowieka i próbował to samo zrobić z Riley. – Kiwa jedynie przecząco głową, patrząc nerwowo w ciemną głąb ogrodu. – Zostawił kartkę, mówi że to dotyczy ojca.

– Nie wiem, Ian był bardzo skryty, wiedziałem dużo, jednak wciąż za mało, aby ci pomóc. Jest kilka ludzi, ale to byś musiał przyjsz rana do mnie, do gabinetu. – Przytakuję i po chwili podskakuję w górę, odwracając się przodem do domu. Patrzę w prost na wybiegających ludzi, starając się opanować dźwięki. Huk powoduje u mnie pisk w uszach i utratę koncentracji. Zamykam oczy, starając się skupić na otaczających mnie dźwiękach, krzykach ludzi.
Gdy udaje mi się pozbyć gwizdania z uszu, wbiegam do środka, gdzie pierwsze co widzę to zbiorowisko gości przy rozbitym oknie. Przepycham się między nimi, mijając słowa „O Boże, dlaczego ona?”, „Zadzwoń na pogotowie!”. Odpycham jakiegoś faceta na bok, a przed sobą widzę wykrwawawiającą się gospodyni domu. Z jej brzucha wypływa ciemna czerwona krew, która tworzy pod nią dużą kałużę. Nagle zaa mnie wbiega pan Anderson, pierwsze co w nim dostrzegam to niedowierzanie, jak z jego błękitnych oczu ucieka życie.

– Aid... – Nie zdążam nic, powiedzieć a facet upada na kolana, biorąc ukochaną w ramiona.

– Aiden, co się dzieje? – pyta, łapiąc się za ranę, którą uciska Anderson.

– Nic kochanie, ale masz nie zamykać oczu, kurwa, nie zamykaj! – Warczy, biorąc ją na kolana. Cholera pierwszy raz widzę, jak ten facet płacze, błaga. Widząc, że kobieta zamyka oczy, podchodzę, przykładając palce do jej szyi. Brak pulsu, szlak!

– Kurwa nie! Lily! Błagam, otwórz oczy! Skarbie! Wróć do mnie! – W tym momencie do budynku wbiega czterech ratowników wraz z ochroną, którzy od razu rozpoczynają reanimację.

– Aiden, jestem prawie pewny, że to on – mówię, mając na myśli dręczącego mnie anonima.

– Pomogę ci, skurwysyn będzie błagał o śmierć! – krzyczy Anderson, ostro przez łzy, patrząc cały czas na kobietę swojego życia. Pierwszy raz widzę tak głębokie uczucie, jego ból w oczach czuje nawet ja. Sądziłem, że ten człowiek jest samolubny, lecz to dla Lily stracił głowę.

– Bardzo nam przykro, pana żona odeszła – oświadczył facet po piętnastu minutach ratowania Anderson. Czuję narastającą złość. Gdybym nie przyszedł tutaj, nie pokłóciłbym się z Riley, a kobieta żyłaby. Przecież to było to przewidzenia. Facet stara się zniszczyć wszystko, co mnie otacza.

Walk in heaven|W Trakcie PoprawekWhere stories live. Discover now