three

75 7 44
                                    

Ze wszystkich stron Richiego otaczała ciemność. Nie wiedział, z której strony może nadejść zagrożenie, więc nerwowo kręcił się w kółko. Przerażenie z każdą minutą coraz bardziej przejmowało jego ciało. Poczucie strachu, jak gąszcz trującego bluszczu oplatającego stare budynki, przeszkadzało mu w ruszeniu naprzód.

–Richie, skarbie on nie żyje– głos Beverly odezwał się z oddali.

Echo tych słów stawało się coraz głośniejsze, aby potem dudnić w jego głowie, jak zacięta płyta. Nic nie dało zatykanie uszu ani krzyczenie, aby to zagłuszyć. Jakimś cudem ten przekaz dostał się do jego głowy i nie zamierzał wyjść. Może już nigdy nie wyjdzie.

–On nie żyje! On nie żyje!– wołała Marsh, która brzmiała jakby była coraz bardziej zadowolona z siebie.

–Przeze mnie– dodał Richie.

***

Richie obudził się na ziemi. Najwidoczniej znów tak kopał nogami przez sen, że musiał spaść z łóżka. Na miękkich nogach podpierając się szafki nocnej wstał z podłogi. Ubierając okulary rzucił okiem na zegar wiszący na ścianie. 8:55.

–Kurwa–wrzasnął, wybiegając z pokoju, jak poparzony.

Richie ignorując pulsujący ból głowy na szybkiego zebrał z ziemi ubrania, które chciał założyć. Nie miał teraz czasu na przemyślanie swoich stylizacji. Później będzie się martwił, czy wyląduje w rankingu najgorzej ubranych mężczyzn. Znowu. Jeśli nie będzie w biurze Steve'a za parę minut może się nawet nie doczekać tego rankingu, bo Covall go ukatrupi.

Telefon znalazł przypadkiem w umywalce. Podniósł go w nadziei, że jego menager jeszcze nie zorientował się, że nie ma go w umówionym miejscu. Niestety Steve punktualny, jak szwajcarski zegarek dokładnie o 8:01 zadzwonił po raz pierwszy do Richiego. A potem dzwonił jeszcze dziesięć razy.

Gdzie ty jesteś?? Steve zaraz zacznie sobie wyrywać włosy z głowy napisała Molly,  asystentka Steve'a.

Tozier jeszcze raz spojrzał na zegarek. 9:15. Szybko wybiegł z domu godząc się z tym, że nie ma nawet czasu na zamówienie taksówki. Pierwszy raz od dwudziestu lat będzie musiał biec. No cóż, najwidoczniej Steve nie zdąży go zamordować za spóźnienie, bo szybciej Richie sam się wykończy biegnąc 4 przecznice.

Na szczęście, tuż przed jego mieszkaniem czekała Molly. Dziewczyna nie wyglądała na zadowoloną. Nie, wróć. Wyglądała, jakby walczyła sama ze sobą, aby nie walnąć Richiego w twarz.

–Co ty sobie wyobrażasz? Steve tak się dla ciebie poświęca, a ty nawet w pracy na czas się nie umiesz pojawić? Właź do samochodu i już się nie odzywaj!– krzyknęła na cały głos, ignorując przechodniów patrzących na nią, jak na wariatkę.

***

–Już jestem. Nie, Steve, wcale się nie spóźniłem, byłem tylko na innym piętrze–powiedział Richie, wbiegając do biura.

–Richie, przyjacielu! Dobrze, że jesteś– zawołał mężczyzna, kręcąc się na swoim fotelu.

Richie nie pamiętał, kiedy widział Steve'a w takim stanie. Był uśmiechnięty, a pod nosem nucił melodyjkę wymyśloną na szybkiego. A co gorsza, wyglądał na beztroskiego, co w ogóle nie pasowało do pana perfekcjonisty Steve'a Covella.

Tozier popatrzył pytająco na Molly, która była bardzo zadowolona z siebie. Dopiero spoglądając na Richiego mina jej zrzedła.

–No co? Wkurzał mnie, wiec musiałam go trochę uspokoić–odpowiedziała nonszalacko.

Nothing lasts forever {Reddie}Where stories live. Discover now