2. Arizona

3.8K 106 12
                                    

Popatrzyłam na mężczyznę zszokowana. To tylko zbieg okoliczności - powtarzałam sobie.
Nie mógłby trafić na mnie. Po prostu nie mógł. Przecież na świecie jest tysiące mężczyzn o tym imieniu.

- Dobrze się czujesz Hailee? - Zapytał. - Pobladłaś.

- Tak, wszystko w normie. - Odparłam spoglądając na ekran komputera.

- Nie masz czego się bać. - Zaśmiał się. - Chyba że jesteś jego żoną która uciekła.

- Widzę że humor ci dopisuje. - Przekręciłam oczami.

Dario puścił mi oczko i odszedł. Czemu mam takie przeczucie jakby wiedział kim jestem. Mam dobrze ukryte dane. Niemożliwe aby się dowiedział. Farfalla zmieniła wszystko. Nie ma śladów po Hailee Ross. Ona nie żyje. Spojrzałam jeszcze na Reiko. Wyglądała na skupioną.

- Weź może przerwę. Źle wyglądasz. - Przemówiła nie spoglądając na mnie.

- Wszystko jest ok. - Mruknęłam.

- O co chodzi z tym Ross? - Zapytała.

- Nie wiem co masz na myśli. - Odwróciłam głowę w stronę ekranu i starałam skupić się na pracy.

- Pewnie, że nie wiesz. - Zaśmiała się.

Praca, praca i praca. To robiłam do końca dnia. Kiedy przeszedł wieczór, postanowiłam ruszyć do Savanny. Po spakowaniu potrzebnych rzeczy, stanęłam przy ladzie i czekałam na przybycie pani Wilson. To ona ma zastąpić mnie do końca godzin pracy. Po drodze mam pójść do biblioteki w której pracuje London, może będzie potrzebowała mojej pomocy. Postanowiłam przeglądać media do momentu przyjścia pani Wilson.

- Możesz już iść Hailee. - Odezwała się Sandra. - Dopilnuję tu porządku.

- Oczywiście pani Lewis. - Uśmiechnęłam się i wyszłam z hotelu.

Sandra Lewis - właścicielka Hotelu Sandra. Budynek jest 5-gwiazdkowy. Jest to młoda inteligenta kobieta. Jedna z najmłodszych celebrytek i gwiazd show biznesu. Odeszła od rodziny z Brytanii aby zacząć życie od nowa. Zupełnie jak ja. Wybiła się już w wieku 20 lat. Do tej pory słynie z przedsiębiorstwa.
Szłam ulicą cały czas prosto. Niebo było ciemne, a księżyc w pełni. Ten chłodny wiatr nie przeszkadzał szczególnie że był czerwiec. Arizona jest piękna. Zupełnie mój klimat. Na końcu chodnika stał brązowy niski budynek. To właśnie biblioteka należąca do London. Doszłam szybko do drzwi i weszłam do środka.

- Lon, jesteś? - Zapytałam szukając ją wzrokiem.

- Tu jestem ślicznotko. - Wyszła z gabinetu. Jak zwykle z uśmiechem na twarzy.

- Potrzebujesz pomocy? - Spytałam ponownie.

- Nie. - Mruknęła siadając na krześle przy biurku. - Słyszałaś o zabójstwie?

- Jakim zabójstwie? - Na mojej twarzy wymalowało się zdziwienie.

Kobieta w odpowiedzi wyciągnęła gazetę w moją stronę. Zaraz podeszłam i wzięłam ją do ręki.

- Tylko 19 lat. - Odparła smutno London. - Okropni bandyci.

W odpowiedzi uniosłam wzrok znad gazety na kobietę. Jest ona bardzo przewrażliwiona. Szczególnie że sama z mężem zajmuje się swoją młodszą siostrą - Savanną. To musi być dla niej trudne. Tym bardziej, że jej siostra ma 18 lat za dwa dni.

- Nie myśl o tym. - Położyłam gazetę na jej biurku. - Savy jest bezpieczna. Twój mąż zrobi wszystko, by nie stała się jej krzywda.

- Masz rację. - Odparła opierając się wygodnie o krzesło. - Postanowiłam, że jej urodziny będą w jej mieszkaniu.

- Nie protestowała? - Zaśmiałam się.

- Na początku. - Mówiła London. - Potem uległa.

Siedziałam z nią dobrą godzinę. Rozmawiałyśmy trochę o tym, trochę o tamtym. Miło spędzałyśmy czas. Potem przyjechał Lance - oficer tutejszej policji i mąż London. Podwiózł mnie do Savanny. Całą trasę myślałam o zabójstwie tej dziewczyny. Kto posunął by się do czegoś tak okrutnego? Tylko kryminaliści. Pomyśleć, że jestem jednym z nich. Nigdy nie zabiłam, lecz byłam szkolona. Mafia to moje życie. Nie zmienię tego jaka jestem i jak byłam wychowana. Egipt był okropnym miejscem. To tam mieszkają moi rodzice. Mój ojciec pochodzi z Delicias położonego w Meksyku. Moja matka natomiast z Aleksandrii z Egiptu. Tam oboje zamieszkali i mnie wychowywali. Moje imię nie jest bardzo egipskie czy hiszpańskie. Jednak było ono pomysłem mojej ciotki - siostry mojego ojca. Wyglądam nawet bardziej jak ona. Mam jej ciemne, rudawe włosy i piwne oczy. Dogadywałam się z nią lepiej. Była i jest dla mnie niezmiernie ważna. Savannah mieszka w bloku. Dokładnie na drugim piętrze. Zawsze szłam schodami, jednak dzisiaj wybrałam windę. Ku mojemu szczęściu była akurat wolna. Weszłam do niej i nie zajęło to więcej niż trzy minuty a byłam już przy drzwiach. Szukałam pośpiesznie kluczy w torebce, jednak wypadły mi one na posadzkę. Kiedy się schyliłam aby je podnieść, zauważyłam żółtą karteczkę. Wzięłam ją do ręki i przeczytałam:

"Per sempre. Mi sei mancata."

To już oznacza jedno. Będą kłopoty.

Sempre Kde žijí příběhy. Začni objevovat