Sebastian MichaelisxReader BLACK BUTLER

153 10 6
                                    


Gorset opinał mnie mocno w talii, przez co miałam nie małe problemy z oddychaniem, a co dopiero z mówieniem. Lizzy, która siedziała przede mną wydawała się nie mieć podobnych komplikacji, choć słyszałam jak instruowała przed wyjazdem Paulę, by mocniej ją ściskała. Ubrana w różową sukienkę z masą kokardek i marszczeń blondyneczka była niemalże moją przeciwnością. Ona niska, uśmiechnięta od ucha do ucha na swej okrąglutkiej buźce siedziała wypatrując z niecierpliwością rezydencji Phantomhive, podczas gdy ja ubrana w skromną, granatową suknię pragnęłam jedynie wrócić do domu i skończyć zaczętą przed wyjazdem powieść. Niestety dusza towarzyska jaką była moja daleka kuzynka Lizzie nakazała mi wyruszyć z nią na bal charytatywny, organizowany przez jej narzeczonego, którego nie miałam jeszcze okazji poznać. 

Wjechawszy na gościniec prowadzący do rezydencji, automatycznie przestało trząść karetą. Powóz zatrzymał się przed głównym wejściem do posiadłości. Stangret otworzył nasze drzwiczki, a zaraz za nimi stał juz wysoki, czarnowłosy lokaj, który z delikatnym uśmiechem przywitał nas i pomógł wysiąść. Lizzy niemalże od razu rzuciła się na Ciela, podczas gdy ja stałam za tą dwójką czekając, aż kuzynka opanuje swoje zapędy i przedstawi mnie towarzystwu, gdyż etykieta zabraniała, bym rozpoczęła rozmowę bez zapoznania. 

-To {reader}- wskazała mnie Cielowi, na co ukłoniłam się przed hrabią z gracją.- Jest moją kuzynką i przyjechała do mnie w odwiedziny- mówiła szybko rozentuzjazmowana, że aż ciężko było ją momentami zrozumieć. 

Młody Phantomhive przywitał mnie i poprowadził nas do ogromnej rezydencji, której wyszukany styl przyprawiał o wstrzymanie tchu równie skutecznie co za ciasny gorset. W środku poznałam kolejnych służących hrabiego. Pokojówka Mey-rin przyglądała się mi ciekawsko zza grubych szkieł swych okrągłych okularów, kucharz Bard zgasił pośpiesznie swojego papierosa, a ogrodnik Finnian widząc nas zdjął z głowy swój słomiany kapelusz i spuścił przed nami speszony głowę. Uśmiechnęłam się do tego jakże nieokrzesanego tria, przez co zarumienili się po uszy i schowali chwilę później zza jednym z filarów. 

-Proszę nie zwracać na nich uwagi- powiedział hrabia, biorąc Lizzy pod rękę i prowadząc nas do ogrodu. 

-Jestem pod wrażeniem, że tak nieliczna grupka radzi sobie z obowiązkami w tak wielkiej posiadłości- zauważyłam, a idący obok mnie lokaj zaśmiał się pod nosem. 

-To ich obowiązek- zauważył obojętnym tonem hrabia. 

Gdy przechadzaliśmy się pomiędzy labiryntem krzewów i rabat, nieopatrznie źle gdzieś stąpnęłam, przez co mało brakowało, a wylądowałabym na kolanach. Jedynie dzięki szybkiej reakcji kamerdynera zdołałam w ostatnim momencie złapać równowagę. 

-Służę pomocą- zaoferował swe ramię, które przyjęłam. 

Dalej spacer kontynuowałam idąc przy lokaju i obserwując zbierające się na niebie ciemne, burzowe chmury, które z każdą chwilą coraz bardziej pochłaniały błękitne niebo. 

-Zbiera się na deszcz- zauważyłam. 

-Będzie grzmiało?- zapytała wystraszona Lizzy, tuląc się mocniej do narzeczonego. 

-Całkiem możliwe, ale spokojnie jesteś tu ze mną- próbował uspokoić ją Ciel. 

Wiedziałam, że Lizzy boi się burzy, gdyż kiedyś gdy była jeszcze mała zwykłam zostawać z nią po nocach i opowiadałam jej wymyślone historyjki, by choć trochę jej ulżyć. Później jednak wyjechałam na stancję za granicę i rzadko kiedy miałyśmy możliwość spotkania. Cieszyłam się więc, że znalazła sobie za mnie zastępstwo. Hrabia choć z pozoru mizerny, wydawał się być opanowanym i inteligentnym człowiekiem, tak więc ufałam, że należycie zajmie się moją małą kuzyneczką. 

ONE SHOTYOnde histórias criam vida. Descubra agora