Rozdział 24

1.1K 102 11
                                    

Niesforny kosmyk włosów spadł na mój nos delikatnie go łaskocząc. Kiedy podnosiłam rękę aby go poprawić ktoś mnie wyręczył. Ospale otworzyłam oczy. Spotkałam się z piwnymi tęczówkami mojego przyjaciela. Podniosłam głowę i uśmiechnęłam się szeroko.

-Jai - szepnęłam.

Rzuciłam się mu na szyję jednak kiedy tylko przypomniałam sobie gdzie jesteśmy i w jakim chłopak jest stanie wróciłam do poprzedniej pozycji.

-Gdzie Luke? - spytałam rozglądając się po sali.

-Poszedł po jakieś śniadanie.

Kiwnęłam głową. Wstałam aby rozprostować kości. Były obolałe po nocy spędzonej w pozycji siedzącej. Przeciągnęłam się. Ktoś podszedł od tyłu i zakrył mi oczy.

-Luke, daj spokój.

Odwróciłam się i to nie był Luke. Zdecydowanie nie mógł być on. Przede mną stała Demi. Jej turkusowe włosy wyblakły ale uśmiech oraz iskierki w oczach pozostawały niezmienne. Rzuciłam się jej na szyję i wyściskałam. Nie widziałam jej jakiś czas. Czułam jakby to była wieczność.

-Słyszałam, że ktoś tu był ciekawski? - zrzuciła zaczepnie podchodząc do Jai'a.

-Może odrobinkę.

-Czyli wiesz, że ja też wszystko wiem - jakaż ona jest bezpośrednia.

-No wiem, że wiesz. Zaskoczyło mnie to ale cóż...

-Za to ja dowiedziałam się czegoś Tobie. Niezłe z Ciebie ziółko. Nabroiłaś kiedyś.

Kiwnęłam głową z uśmiechem. Dowiedziała się o moich szkołach. W tym momencie do sali wszedł Luke. Odstawił jedzenie i podszedł do Demi się przywitać. Kiedy każdy dostał swoją porcję siedliśmy wokół łóżka.

-A więc... Gdzie byłaś? - spytałam.

-To tu, to tam. Ale kiedy dowiedziałam się, że Jai jest w szpitalu od razu wróciłam.

-A teraz na serio Demetrio - Luke spojrzał na nią znacząco.

-Och, nienawidzę kiedy się tak do mnie mówi. Byłam w Sydney a potem w Los Angeles.

-Po co? U kogo?

-U Carly. Szmata miała dla mnie towar.

Po raz pierwszy usłyszałam takie słowa, które wypłynęły z jej ust.

-A co dokładniej? - dociekał Jai.

-Kilka spluw, nowe magazynki i inne duperele. Przy okazji poszperałam o Tobie, Vicky. Nie obrazisz się? - spojrzała na mnie.

-Nie. Spoko. Oni już wszystko wiedzą.

Opowiedziała o tym czego się dowiedziała. Byłam aż w 9 szkołach. Nawet nie liczyłam, że aż tyle ich było. W szpitalu siedzieliśmy do dziesiątej. Potem musieliśmy z Luke'iem wracać do szkoły. Wpadłam na chwilę do domu wziąć szybki prysznic. Zrzuciłam z siebie ubrania i weszłam do łazienki. Kiedy tylko skończyłam rzuciłam się na szafę. Wyciągnęłam z niej rurki, t-shirt i bieliznę. Przebrana zbiegłam na parter. Otworzyłam w pośpiechu lodówkę, z której wyciągnęłam sok pomarańczowy. Zrobiłam kanapkę i ruszyłam do wyjścia.

-Stój! - zatrzymał mnie głos.

Odwróciłam się stając twarzą w twarz z Tori.

-Gdzie byłaś wczoraj? Martwiłam się.

-Jai miał wypadek. Vic go postrzelił. Razem z Luke'iem pojechaliśmy do szpitala.

-Słyszałam. Vicky za bardzo się angażujesz.

-Dlaczego? Muszę się martwić o brata mojego chłopaka. Zaufają mi. Muszę lecieć. Szkoła.

Wybiegłam z domu z kanapką w zębach. Przed domem czekał Brooks z deską.

-Ja swojej nie wzięłam.

-Pojedziemy razem - zaśmiał się.

-Naprawdę, oglądasz za dużo filmów - stanęłam koło niego na drewnianej powłoce.

Chłopak odepchną się i po chwili byliśmy w ruchu. Zachwiałam się ale brunet złapał mnie za biodra.

-Uważaj. Nie chcę znów jechać do szpitala - uśmiechnął się łobuzersko.

Po drodze Lukey jeszcze kilka razy przechylał się na boki żeby mnie wystraszyć ale mu się to nie udało. Kiedy podjechaliśmy pod szkołę zastaliśmy nie miłe powianie. Przed budynkiem stał Tristan wraz z kumplami, swoją dziewczyną i jej świtą. Spięłam się cała. Brooks to wyczuł, bo po chwili złapał mnie za rękę i ścisnął ją pocieszająco.

-Daj spokój. Nie ma czym się przejmować. Jak Ashley jeszcze raz Cię tknie to Demi się z nią rozprawi, bo ja nie biję dziewczyn - szepną wprost do mojego ucha.

-Dzięki. Sama dam radę.

-Wczoraj tego nie zauważyłem.

-Bo były we trzy i nie chciałam im zrobić krzywdy.

Chłopak podjechał pod same schody i kiedy zeszliśmy z deski podrzucił ją łapiąc. Minęliśmy elitę i ruszyliśmy do wejścia. Byliśmy w połowie schodów kiedy zadzwonił jego telefon.

-Beau - poinformował mnie. - Gadaj. Tak? To świetnie Vicky się ucieszy. Co? Teraz? Muszę? Nie chcę żeby była sama. Za godzinę? To dobrze.

Stałam i przysłuchiwałam się. Luke rozmawiał ale cały czas patrzył mi się w oczy i trzymał za rękę. Rozłączył się i wsadził telefon do kieszeni.

-Mam dwie wiadomości. Dobrą i złą. Od której zacząć?

-Dobrej.

-Twoja krew jest już w ciele Jai'a i on sam świetnie się czuje. Właśnie wracają do domu. A za godzinę Demi będzie w szkole.

-A ta zła?

-Muszę jechać. Skip zlokalizował Crawforda. Jest gdzieś w Melbourne.

-Dajcie z nim spokój. Znudzi mu się. Zakładam, że osiągną swój cel i zniknie. I nigdy się nie pokaże - gadałam bez składni.

-Nie Vicky. Nie mogę. Postrzelił mojego brata. Zabiję skurwysyna.

-Luke proszę... - jęknęłam.

-Muszę - objął mnie w tali i przyciągną do siebie. Złączył nasze ustaw namiętnym pocałunku. Odsunął się a ja próbowałam wziąć oddech. - Pa mała, bądź grzeczna - puścił mi perskie oko i wskoczył na deskę.

Uśmiechnęłam się mimowolnie i odprowadziłam go wzrokiem. Machną ręką a ja tylko poruszyłam palcami. Zadowolona weszłam do szkoły czując na sobie wzrok szkolnej elity. Uśmiech zrzedł mi kiedy uzmysłowiłam sobie co powiedział piwno-oki brunet. Wbiegłam do damskiej łazienki i po sprawdzeniu jej, trzęsącymi rękoma wyciągnęłam telefon z kieszeni.

-No co tam, młoda? - usłyszałam roześmiany głos brata.

-Wiej Vic! Gdziekolwiek jesteś uciekaj! Janoskians po Ciebie jadą! Wiedzą gdzie jesteś! - darłam się z nerwów.

~~~~~~~~~~~~~~~~~

Kolejny rozdział. Nie mam weny na notkę. Czekam na wasze opinie i gwiazdki

Peril life // JanoskiansWhere stories live. Discover now