17.

4.2K 270 7
                                    

Louis' P.O.V.:

             Jedyna rzecz o której marzyłem to otworzyć drzwi do swojego mieszkania i mocno ją przytulić. Pragnąłem ponownie poczuć jej niezwykły zapach i ciepło. Chciałem znów dać jej swoje wsparcie. Posmakować jej niezwykle delikatnych warg...

             Cały dzień dłużył mi się w nieskończoności. Godziny trwały jak doby, a minuty jak godziny. Nie potrafiłem się na niczym skupić, bo wszystkie moje myśli wypełniała jej osoba. Co chwila odtwarzałem w swojej głowie obraz z poranka. Jej niewinna, zaspana twarz była taka piękna.

- Louis! - z zamyślenia wyrwał mnie krzyk Liama.

- Co?

- To raczej ja powinienem pytać 'co?' Stary cały dzień chodzisz i uśmiechasz się sam do siebie. Mam się bać? - szturchnął mnie łokciem w bok.

- Odwal się! - udałem obrażonego, a przyjaciel nie mógł pohamować swojego śmiechu.

- Dzwoniła? - spytał, gdy już się uspokoił.

- Tak. Postanowiła zrobić nam obiad - uśmiechnąłem się na samą myśl o krzątającej się po kuchni szatynce w mojej koszulce.

- No proszę. Wreszcie będę mógł zjeść jakąś dokładkę, bo nie wyjesz mi połowy obiadu - pokazał mi język.

- To raczej Mathilde odetchnie, a nie ty - zacząłem się droczyć.

- Dobra już dobra - mruknął, a ja zacząłem się śmiać.

- Macie jakieś plany na dziś? - spytałem.

- Nie chyba, że Tilly coś wymyśliła. A co?

- Może przejdziemy się czwórką do jakiegoś pubu czy coś. Odstresujemy się.

- Jeśli myślisz, że znów wlejesz w siebie hektolitry alkoholu to jesteś w błędzie - spojrzał na mnie przeszywająco.

- Nie chcę się urżnąć, tylko spędzić miło czas. Daj spokój stary.

- Dobra pogadam z Tilly po pracy i dam ci znać - uśmiechnął się i odszedł w stronę nowego klienta.

Może naprawianie samochodów nie było naszą pasją, ale przynajmniej dawało w miarę dobry i legalny zarobek. Warsztat samochodowy w którym pracowaliśmy mieścił się blisko centrum, więc co chwila pojawiali się jacyś klienci. Plusem były normalne godziny pracy, więc nie mieliśmy powodów do narzekania. Mimo wszystko tego dnia nic mi nie wychodziło. Nie mogłem się na niczym skupić, a jedyną tego przyczyną była Bella. Wyobrażałem sobie co robi, jej każdy najmniejszy ruch. Czułem się jak narkoman, a ona była moim narkotykiem, którego nie mogłem mieć.

           Kiedy wreszcie wiszący na ścianie zegar wskazał godzinę siedemnastą, uśmiechnąłem się szeroko i rzuciłem wszystko. Ruszyłem do szatni i doprowadziłem się do porządku. Nie zwracałem uwagi na nic, liczył się tylko fakt, że nareszcie wracam do domu. Do Belli. Czułem się jak mały chłopczyk wracający ze szkoły. który nie może się doczekać kiedy na reszcie weźmie do rąk swoje zabawki. Swoje skarby.

          Nie pożegnałem się z nikim i zapakowałem swój tyłek do samochodu. Przekręciłem kluczyk w stacyjce i odjechałem z pod warsztatu. Jadąc przez miasto miałem wrażenie, że go nie poznaje. Wszystko zdawało mi się obce, inne. Chodziłem tymi ulicami miliony razy i myślałem, że znam je dobrze, ale może byłem ślepy. Może byłem, bo wszystko wydawało się w tym momencie całkiem nowe. Nawet ja sam. Moje serce wydawało się bić inaczej, a gdy tylko w mojej głowie pojawiała się ona nie mogłem łapać powietrza w normalny sposób. To tak, jakby moje płuca otworzyły się pierwszy raz. 'Czy to jest miłość ... naprawdę kocham?' Mocniej nacisnąłem pedał gazu. Chciałem jak najszybciej móc ją zobaczyć. 'W końcu czuje się że wracam do domu...'

brave | l.t. ✔️Where stories live. Discover now