Rozdział 23

11.2K 656 28
                                    

Biegłem ile sił w nogach, w ręku trzymając pałeczkę. Nie wiem czyj to był pomysł, ale był głupi. Moje adidasy ślizgały się na żwirze, kiedy brałem zakręt tuż za pachołkiem. Z ulgą odkryłem, że mam sporą przewagę nad swoimi przeciwnikami. To już ostatnia z konkurencji i powiedzenie, że byłem zmęczony, byłoby dużym niedomówieniem. Ja byłem padnięty. Nawet za czasów szkolnych nie musiałem brać udziału w tak głupich konkurencjach jak dzisiaj. Co śmieszniejsze, większość zadań wymagała mojego i Ruby poświęcenia, a to chyba powinien być piknik zrobiony z myślą o dzieciach. Fakt, że moja dziewczyna założyła dzisiaj wyjątkowo krótkie i obcisłe spodenki, wcale nie pomagał. Przez brak koncentracji przegrałem rzut do kosza, więc teraz musiałem nadrobić wszystko biegiem. Moje płuca paliły żywym ogniem, kiedy dobiegłem i przybiłem piątkę Leonowi, kończąc tym samym bieg. Padłem na kolana, ocierając czoło bandanką obwiązaną naokoło mojego nadgarstka. 

- WYGRALIŚMY! 

Tryumfalny taniec Ruby trwał, sprawiając że wszyscy obserwowali nas jak obiekty w zoo. Leon delikatnie zaczął się osuwać, jakby chciał pokazać że wcale jej nie zna. I cholera, miałem ochotę zrobić to samo. Dziewczyna nie zrażała się jednak dziwnymi spojrzeniami i dalej skakała i machała rękami. Rzuciłem okiem w stolika zajmowanego przez naszych znajomych i z westchnieniem chwyciłem ramiona swojej dziewczyny.

- Tak, wygraliśmy. - udałem entuzjazm. Jedyne z czego się na ten moment cieszyłem, to to że nie będę już musiał ćwiczyć. Ostatnie kilka dni były katorgą dla moich mięśni. - Ale proszę, ciesz się w sobie. Ludzie się gapią.

- Gapią się, bo WYGRALIŚMY! - wykrzyknęła, pokazując język jednemu z obserwatorów. Wywróciłem oczami, mocniej chwytając jej ramię i pociągnąłem ja w stronę stolika gdzie siedziała reszta. 

- Dobrze wam poszło. - przyznał Zayn, podając mi butelkę wody. Ruby przytaknęła z podekscytowaniem, zasiadając obok Eleanor. Nie mam pojęcia dlaczego aż tak ważne było dla niej, żebyśmy wygrali. 

- Możemy iść na dmuchany zamek? - Leon w towarzystwie bliźniaków stanął naprzeciwko mnie. Sięgnąłem ręką do kieszeni i wygrzebałem z niej kilka drobniaków. Podałem je dzieciakom, którzy ruszyli biegiem w stronę dmuchanej atrakcji. Skąd ten chłopiec bierze tyle energii. Ja osobiście byłem wykończony po tych kilku konkurencjach. Dlaczego ktoś w ogóle organizuje coś tak męczącego? Czy piknik rodzinny nie powinien być relaksujący? Cóż, ten na pewno nie był. 

Westchnąłem zirytowany, kiedy mój telefon zaczął wibrować. Wyciągnąłem go z kieszeni i kiedy zobaczyłem kto dzwoni, miałem ochotę jęknąć. Moja mama. Kocham ją bardzo, ale każda rozmowa z nią kończy się pouczaniem mnie i przypomina bardziej przesłuchanie, niż rozmowę rodzica z dzieckiem. Sytuacja stała się jeszcze bardziej drażliwa, kiedy w grę wchodził Leon. Teraz wypytywała mnie nie tylko o pracę, moje życie miłosne, ale również o małego. 

Ruby zmarszczyła brwi, kiedy ociężale wstałem.

- Zaraz wracam. - mruknąłem, całując jej policzek. 

Udałem się w stronę parkingu, gdzie teraz było pusto i cicho. Kiedy odszedłem dostatecznie daleko, żeby nie słyszała pisków dzieci i nie wypytywała mnie o nie, odebrałem telefon, wcześniej jeszcze odchrząknąłem delikatnie.

- Hej mamo. - przywitałem się uprzejmie, modląc się o szybki koniec. Nie miałem dzisiaj siły na długą i pełną wypytywania rozmowę. 

- Słoneczko? To ty? - Zaczyna się.

- Tak, mamo. Kto inny mógłby odebrać mój telefon?

- Nie bądź nie miły. - skarciła mnie. - Nie brzmisz jak ty. 

Uncle HarryМесто, где живут истории. Откройте их для себя