Rozdział 30

168 9 0
                                    

Następnego dnia, zabrałam ze sobą listy i wyszłam z hotelu. Ruszyłam w doskonale znanym mi kierunku. Wdychałam londyńskie powietrze i zmierzałam po zatłoczonych o tej porze chodnikach. Godzinę później weszłam na teren cmentarza. Szybko znalazłam odpowiednią alejkę i grób Meg. Odśnieżyłam ławeczkę stojącą naprzeciwko i na niej usiadłam. Siedziałam tak przez kilkanaście minut, patrząc na uśmiechniętą podobiznę mojej przyjaciółki. Wstałam, odgarnęłam śnieg z płyty, zapaliłam znicz kupiony w budce przy wejściu na cmentarz i znów usiadłam. Wyjęłam pierwszą kopertę.
Jake Collins
Megan, kochana moja Megan. Piszę do Ciebie, choć wiem, że nie odpiszesz. Byłaś moją pierwszą miłością i nadal się zastanawiam dlaczego mnie zostawiłaś. Myślałem o Tobie, a Twój widok na korytarzach łamał mi serce. Choć szczerze? Dopiero po wiadomości o Twojej śmierci złamało się doszczętnie. Mam nadzieję, że tam jesteś szczęśliwa. Szkoda mi Twojej przyjaciółki. Spotkałem ją na pogrzebie i w życiu nie widziałem nikogo tak załamanego. Pamiętaj o mnie. Kocham, Jake.

Mery Skylor
Chciałabym złożyć Państwu najszczersze kondolencje. Megan była cudowna i wykazała się ogromną odwagą i bohaterstwem oraz miłością. Życzę Tony'emu powrotu do zdrowia, a Państwu ukojenia w bólu. Jeszcze raz najszczersze kondolencje.
Mery Skylor

Sylvia Brown
Megan, wiem, że jest na to za późno, ale Cię przepraszam.  Często razem z dziewczynami byłam dla Ciebie i Venus okropna. Jest mi strasznie wstyd i myślę, że nigdy tego sobie nie wybaczę. Venus była naprawdę w totalnej rozsypce na pogrzebie, a w szkole odcięła się od wszystkich. Ją też przeproszę, jak tylko będę mieć okazję. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
Sylvia.
Tych listów było jeszcze z 40, a każdy od kogoś innego, zaadresowany do kogoś innego. Jednak wszystkie były o niej. Zawarto tutaj tyle dobrych słów, próśb, przeprosin i podziękowań. Czytałam je na głos, by i ona mogła usłyszeć. Posiedziałam jeszcze kilkanaście minut i kiedy zaczęłam marznąć, wyszłam z cmentarza. Naciągnęłam czapkę bardziej na uszy i poprawiłam torebkę, w której były między innymi listy. Z jakiegoś powodu nie skręciłam w prawo, jak powinnam była zrobić, by dojść do hotelu, a skręciłam w lewo, w stronę mojego starego domu. Szłam powolnym krokiem, choć wszystkie części ciała miałam zmarznięte. Dom z zewnątrz wyglądał tak samo, jak przed wyprowadzką. Przed drzwiami garażu stał za to inny samochód.
- Mogę ci w czymś pomóc? - usłyszałam kobiecy głos, więc wystraszona odwróciłam się w jej stronę. Obok stała starsza kobieta z siatkami wypełnionymi zakupami.
- Nie, dziękuję - speszyłam się. Kobieta posłała mi uśmiech.
- Na pewno? Wyglądasz jakby coś cię trapiło - dopytywała się, uważnie skanując moją twarz.
- Tak, ja...ja tylko oglądałam ten dom. Mieszkałam w nim kiedyś i tak po prostu tu przyszłam, ale zaraz będę szła - wyjaśniłam szybko i chciałam odejść.
- Och, czyli to od twojej rodziny kupiliśmy ten dom? Chciałabyś wejść? Zrobiłam szarlotkę i ciasteczka. Naprawdę źle wyglądasz - byłam skłonna jej uwierzyć, bo ostatnio jedyną rzeczą, jaką robię jest płacz.
- Naprawdę nie chcę robić pani kłopotu - zapewniłam. Starsza pani machnęła ręką.
- Jaki to kłopot? Siedzę ciągle w tym domu i nie mam nawet do kogo się odezwać. Wejdź, będzie mi bardzo miło - zapewniła mnie i zachęciła uśmiechem.
- Dobrze. Mam na imię Venus Lewis - przedstawiłam się i podałam kobiecie dłoń.
- Och, przepraszam. Nie przedstawiłam się wcześniej. Ach, starość. Rosalie Smiths. Wchodź dziecko - otworzyła furtkę, która tradycyjnie zaskrzypiała. - Tyle razy powtarzałam Henremu, żeby ją naoliwił, ale oczywiście mnie nie słucha - westchnęła. Henry to pewnie jej mąż. Kolory ścian zostały, ale meble były inne, przez co czułam się tutaj odrobinę obco. Poczułam, że coś się ociera o moją nogę i niemal pisnęłam z przerażenia, kiedy spojrzałam w dół. Odetchnęłam z ulgą, kiedy zobaczyłam, że to kot. - Dziwne, Puszek nie lubi obcych - zastanawiała się pani Rosalie, kiedy ja wzięłam tego puchacza na ręce i zaczęłam głaskać, a kot mruczeć z zadowolenia. W domu było przyjemnie ciepło i teraz dopiero poczułam jak bardzo zmarzłam.
- Pięknie jest tu urządzone - uśmiechnęłam się do kobiety.
- Dziękuję. Jeśli mam być szczera, to nie bardzo podobał mi się pomysł z kupnem tego domu. Jest naprawdę ładny i w idealnym stanie, ale jak dla dwójki starszych ludzi zdecydowanie za duży. Jednak kiedy Henry się uprze, to nie ma z nim żadnej dyskusji - mówiła i zaczęła się krzątać po kuchni.
- Ale dobrze się państwu tu mieszka? To cicha okolica i raczej nie ma głośnych imprez w sąsiedztwie - usiadłam przy stole z kotem na rękach.
- Zdecydowanie. To miła odmiana, bo na naszym poprzednim osiedlu imprezy były co tydzień, jak nie cześciej - pokręciła zrezygnowana głową. Pani Rosalie była dosyć niską kobietą. Miała już siwe włosy i zmarszczki na twarzy, a na nosie swoje miejsce zajęły okulary. - Zrobię ci herbaty z miodem i cytryną. Rozgrzejesz się - zapewniła i wstawiła czajnik na gaz. Natomiast na stole zaraz wylądował talerz z ciasteczkami czekoladowymi i szarlotką oraz dwa talerzyki. Rozmawiałam z panią Rosalie dobrą godzinę. Opowiadała mi o sobie i swoim mężu oraz o dzieciach i wnukach. Pokazała kilka zdjęć, a Puszek nie chciał zejść z moich kolan. Ciasteczka i szarlotka były wyśmienite i dawno nie jadłam takich dobrych słodkości.
- Widzisz dziecko, miłość potrafi zniszczyć człowieka - westchnęła, kiedy opowiadała o swoim nieszczęśliwie zakochanym wnuczku.
- Niech mi pani uwierzy, że wiem - upiłam łyk przepysznej herbaty i podrapałam kota za uchem.
- Widzę, że cierpisz. Chciałabyś mi o tym opowiedzieć? Może ci coś poradzę? - zasugerowała, uśmiechając się zachęcająco.
- To nudna historia, nie chcę pani zanudzać - machnęłam ręką.
- Ależ kochanie! Słuchałaś cierpliwie moich wszystkich narzekań i historię mojej rodziny. Teraz pora się odwdzięczyć - a więc opowiedziałam jej całą moją historię. Pani Rosalie słuchała uważnie, tylko czasem rzucając jakieś krótkie komentarze, jak na przykład ,,a to drań", ,,nie!", ,,jak on mógł?!" 
- I to koniec. Całe szczęście mogłam tu przyjechać i od niego uciec - wzruszyłam ramionami i dopiero, kiedy dostałam od starszej pani pudełko chusteczek, zorientowałam się, że płakałam.
- Wy młodzi robicie wszystko na szybkiego. A tu trzeba powoli, poznawać się, zaprzyjaźnić, a potem zakochać. Ten cały Matthew nie wydaje mi się takim złym człowiekiem - mówiła zamyślona i coraz popijała herbatę. - Powinnaś z nim porozmawiać. Myślę, że jest na to wszystko logiczne wytłumaczenie. Ja znam ten typ i to doskonale - uśmiechnęła się i spojrzała na zdjęcie wiszące na ścianie ukazujące parę na plaży. - Mój Henry był właśnie takim chłopakiem, który lubił się pobawić z dziewczynami. I kto by pomyślał, że wytrzyma z jedną kobietą przez prawie 60 lat - poklepała mnie po rękach leżących na stole i nadal szeroko się uśmiechała.
- Jak pani to zrobiła? - zapytałam, całkowicie się uspokajając.
- Byłam przy nim i pokazywałam, że mi zależy, a kiedy źle się działo, siadaliśmy i po prostu o tym rozmawialiśmy. Ty też powinnaś z tym chłopcem sobie powyjaśniać parę rzeczy, a nusz naprawdę cię kocha - wiedziałam, że pani Rosalie ma rację, ale nie wiedziałam, czy będę w stanie z nim porozmawiać.
- Powinnam się już zbierać. Mój dziadek będzie się o mnie martwił - dopiłam herbatę i wstałam z krzesła, co spotkało się z niezadowoleniem Puszka, który zdążył usnąć na moich kolanach. - Naprawdę dziękuję za wszystko, a zwłaszcza za rozmowę - uśmiechnęłam się wdzięcznie do kobiety.
- Oj, chodź tu kochanie, przytulę cię - schyliłam się i przytuliłam kobietę, która poklepała mnie dobrotliwie po plecach.
- Jest pani wspaniała, a ciasteczka, szarlotka i herbata były wyśmienite - zapewniłam i się odsunęłam.
- Zaraz zapakuję ci trochę na drogę i nawet się nie sprzeczaj - pogroziła palcem, kiedy chciałam już zaprotestować.
- Dziękuję - przyjęłam od kobiety pudełko i już ubrana jeszcze raz ją przytuliłam.
- Odwiedź mnie jeszcze kiedyś. Jesteś wspaniałą dziewczyną i pokaż to temu chłopakowi. Musi wiedzieć, co ma do stracenia - uśmiechnęła się i pomachała mi na pożegnanie. Pani Smiths jest cudowną kobietą i jedna rozmowa z nią była w stanie mnie pocieszyć i zmobilizować do rozmowy z Daddario.
***
Dzisiaj była msza z okazji rocznicy śmierci Meg, a wczorajszy dzień spędziłam z Tony'm na oglądaniu filmów. Ubrałam czarną sukienkę, dokładnie tę samą, co na jej pogrzebie. Spięłam włosy w kok i psiknęłam się perfumami. Usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę! - krzyknęłam i szybko sięgnęłam po płaszcz wiszący na oparciu krzesła.
- Gotowa? - zapytał dziadek i wszedł do pokoju.
- Tak, tylko nie mogę znaleźć szalika. Rozejrzałam się i w końcu go wypatrzyłam. Leżał na podłodze przy drzwiach od łazienki. - Dobrze, teraz jestem gotowa - westchnęłam. Dziadek trzymał w rękach bukiet czerwonych róż, ulubionych kwiatów Megan. To właśnie dlatego ja, ich nie lubię. Za bardzo przypominają mi o niej. Wzięłam dziadka za rękę i razem wyszliśmy z hotelu, gdzie na parkingu czekał Tony. Najpierw odbyła się msza, w której uczestniczyli wszyscy bliscy i przyjaciele rodziny Willows. Potem poszliśmy na cmentarz. Wszyscy rozmawiali ze sobą cicho, kładli kwiaty, modlili się przy jej grobie. Stałam z boku i patrzyłam na to wszystko, jakby zza brudnej szyby. Widziałam moich znajomych ze szkoły. Jedni mnie poznawali i witali się skinieniem głowy, a jedni w ogóle. Nikt jednak nie podszedł, no prawie.
- Hej, Venus - usłyszałam obok siebie niepewny glos, więc odwróciłam się zaskoczona. Koło mnie stała Sylvia Brown. Kiedy byłyśmy w ostatniej klasie podstawówki szatynka wraz ze swoimi przyjaciółkami czasami nam dogryzały. Nie miałam do niej o to żalu.
- Cześć - przywitałam się i spojrzałam na nią badawczo. Dawno jej nie widziałam, ale nie zmieniła się za bardzo od ostatniego czasu.
- Ja wiem, że może to za późno, ale chciałam cię przeprosić za wszystko - patrzyła na mnie z żalem w oczach.  Ręce schowała do kieszeni i przestępowała z nogi na nogę.
- Niepotrzebnie. Nie mam do ciebie żadnych urazów, naprawdę - nawet nie starałam się uśmiechnąć, bo wiedziałam, że wyszedłby z tego bardziej grymas niż uśmiech. Wiedziałam jednak, że Sylvia mnie zrozumiała. Uśmiechnęła się do mnie i niepewnie przytuliła. Wywołało to u mnie zaskoczenie.
- Cieszę się, że mogłam cię znowu spotkać. Trzymaj się - zaszczyciła mnie ostatnim uśmiechem i poszła do czekających na nią rodziców. Patrzyłam się na nią jeszcze przez długi czas. Megan byłaby szczęśliwa.
- Vee, czas wracać - ciocia Monic dotknęła mojego ramienia i uśmiechnęła się smutno.
- Ja tu jeszcze zostanę, ale wy jedźcie. Macie gości - wskazałam głową na tłum, który czekał na państwo Willows, by potem pojechać do wynajętego lokalu i tam powspominać.
- Dobrze, jak chcesz - odpuściła i razem z wujkiem zmierzali ku wyjściu.
- Ty też jedź dziadku. Nie chcę, żebyś marzł - powiedziałam do mężczyzny.
- Potrzebujesz samotności, rozumiem. W razie czego, dzwoń. Do zobaczenia, skarbie - ucałował mnie w policzek i dołączył do rodziców Megan. Został tylko Tony i ja.
- Jakie to wszystko jest popieprzone - westchnął i usiadł koło mnie na ławeczce.
- Mnie to mówisz? - spytałam i szczelniej opatuliłam się szalikiem.
- Jutro wracasz do domu. Co zamierzasz zrobić, Vee? - spytał po dłuższej chwili i otoczył mnie ramieniem, przez co zrobiło mi się odrobinę cieplej. Wzruszyłam ramionami i przygryzłam nerwowo wargę. Czuję, że zaraz znowu wybuchnę i zacznę płakać. - Wiesz, że możesz na mnie liczyć, prawda? - skinęłam głową. - Jesteś silna i wiem, że sobie z tym poradzisz, po prostu...daj sobie czas - mówił spokojnym głosem, pocierając moje ramię, chcąc wytworzyć trochę ciepła.
- A co jeśli nie dam? - mój głos zadrżał i świat został zamazany przez ścianę łez.
- Wtedy zadzwonisz do mnie, a ja zrobię wszystko, żeby ci pomóc - zapewnił i spojrzał mi w oczy. Biła od niego pewność, ale i smutek. Znów skinięcie głową.
- Porozmawiam z nim - powiedziałam po naprawdę długiej chwili ciszy. Tym razem to on kiwnął głową.
- Dobrze robisz. Choć zachował się jak skończony dupek, to każdy musi mieć swoją szansę na obronę. Nie ważne czy zasłużoną czy nie - mruknął i oparł głowę o moją.
- Poradzimy sobie, prawda? Bez niej - spytałam i skierowałam wzrok na zdjęcie Megan.
- Tego by chciała i to postaramy się zrobić. Nikt nam jej nie zastąpi i zawsze będziemy o niej pamiętać - marzłam, ale nie chciałam jeszcze odchodzić. To ostatni dzień, kiedy tutaj jestem przed wyjazdem. Jutro z samego rana wracam do Nowego Jorku, do rzeczywistości. Siedzieliśmy w ciszy, wpatrując się w grób przyjaciółki i siostry. Słuchałam uderzeń serca Tony'ego i wiedziałam, że Megan z nami jest.
***
- Bezpiecznej podróży. Nasz dom jest zawsze dla was otwarty - wujek Brian najpierw przytulił mnie, a potem dziadka.
- Uważaj na siebie, Venus i dzwoń do nas - uśmiechnęła się ciocia Monic i również przytuliła.
- Na pewno będę, obiecuję - podeszłam do Tony'ego i wtuliłam się w niego.
- Dzwoń o każdej porze, uważaj na siebie i nie pozwól temu dupkowi się zranić - szeptał i złożył pocałunek na moim czole. Skinęłam głową, czując napływające łzy. Pomachałam im na pożegnanie i przeszłam za bramkę.
- Dziękuję, że byłeś tam ze mną - oparłam głowę na ramieniu dziadka. Może i nie spędziliśmy ze sobą dużo czasu, ale był tam ze mną, wspierał i się troszczył, a to bezcenne.
- Zawsze będę, aniołku - zapewnił i pocałował w głowę.

Nowe JutroWhere stories live. Discover now