Rozdział 16

267 13 2
                                    

Czuję jak pęka mi głowa, wszystkie mięśnie mnie bolą, mam straszny katar, jest mi okropnie zimno i mam ochotę umrzeć. Myślę, że siedzenie na dachu w niedzielę wieczorem, kiedy jest 5 stopni na dworzu i leje deszcz nie było dobrym pomysłem. Wręcz tragicznym.
- Mamo! - krzyknęłam przez zatkany nos. Po chwili kobieta weszła, poprawiając swoją ołówkową spódnicę.
- Dzień dobry córeczko. Ojej co ci się stało? - spytała i podeszła do łóżka, przykładając rękę do mojego czoła. - Przecież ty masz gorączkę. Leż tutaj, a ja przyniosę termometr i jakieś leki - powiedziała zatroskana i poszła na dół. Mój telefon zaczął dzwonić, ale nie miałam siły nawet po niego siegnąć. Kiedy zadzwonił po raz czwarty, westchnęłam zirytowana i z wielką niechęcią sięgnęłam po to cholerne urządzenie. Nie zobaczyłam nawet kto dzwoni, tylko nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam do ucha.
- Co? - spytałam niechętnie i przykryłam twarz ręką.
- Whoa, żyjesz? - spytała Emily. Zanim odpowiedziałam to kichnęłam ze dwa razy.
- Jestem bliska zakończenia życia. Co chciałaś?
- Powiedzieć, że mogę po ciebie dzisiaj przyjechać. Ale słyszę, że chyba to nieaktualne. Dobra to wpadnę po szkole. Trzymaj się mała i zdrowiej mi tam. Buziaki - pożegnała się wesoło i rozłączyła.
- Mam termometr, ciepłą herbatkę malinową i leki na przeziębienie. Masz leżeć dzisiaj cały dzień w łóżku i odpoczywać- jej twarz była zatroskana zresztą jak zawsze, kiedy byłam chora.
- Dam radę mamuś. Wiem, że musisz już iść do pracy- powiedziałam pewnie, dając kobiecie termometr.
- Nic się nie stanie, jeśli spóźnię się godzinkę czy dwie. Masz 39 stopni gorączki. Dobra dzwonię do Luke'a i biorę dzisiaj wolne- wstała z łóżka i sięgała po telefon, ale jej nie pozwoliłam. Wytłumaczyłam jej, że dam radę, a ona powinna iść do pracy, bo już za dwa dni leci do Tokio i musi pomóc Luke'owi. Po długich namowach wreszcie ustąpiła i wyszła, uprzedzając, że będzie dzwonić co godzinę. Tak więc zostałam sama w domu z gorączką i przeziębieniem. Świetnie... Usnęłam po kilku minutach.
***
Uporczywy dzwonek do drzwi wyrwał mnie ze snu. Sięgnęłam po telefon, który wskazywał godzinę 12 i 4 nieodebrane połączenia. Naprawdę nie chciałam ani nie miałam siły, żeby wstać, ale dzwonek nie dawał o sobie zapomnieć. Wstałam obolała z łóżka i z ociąganiem zeszłam na dół. Po drodze przyjrzałam się w lustrze i śmiało mogę rzec, że wyglądam gorzej niż źle. Włosy wychodzące na każdą stronę świata z koka, podkrążone oczy, blada twarz, a do tego wszystkiego byłam ubrana jakbym szła wraz z Napoleonem na wojnę z Rosjanami. Tragedia. Ale byłam chora i szczerze miałam gdzieś jak wyglądam. Liczy się wnętrze, prawda? Otworzyłam drzwi, a zimne powietrze uderzyło we mnie, wywołując gęsią skórkę.
- Czyli naprawdę jesteś chora- powiedział Daddario i wszedł do domu.
- Nie jestem ani w humorze ani na siłach na twoje przepychanki. Chciałeś coś? - spytałam, pociągając nosem. Uśmiechnął się, ale ten uśmiech był inny, nie figlarny czy ironiczny, jak to zawsze u niego bywało, ale jakby rozczulający.
- Cóż, wyciągnąłem od twojej przyjaciółki, że jesteś chora i postanowiłem, że kupię ci coś dobrego- dopiero teraz zauważyłam w jego ręku pudełko z pizzą i jakąś reklamówkę.
- Skąd wiesz, że nie jestem na diecie i nie lubię pizzy? - spytałam wyzywająco, zakładając ręce na piersi. Zbiłam go chyba z tropu, bo lekko zmarszczył brwi i spojrzał niepewnie na pudełko. - Żartuję. Dzięki za to, ale nie będę nic jeść. Mam jedynie ochotę położyć się spać. Smacznego - powiedziałam i zanim weszłam dostałam napadu kaszlu. Nie zdążyłam postawić nogi na pierwszym schodku, kiedy poczułam unoszące mnie silne ramiona.
- Co ty wyprawiasz? - zapytałam zaskoczona. Uśmiechał się, a w jego oczach latały wesołe ogniki.
- Niosę cię - powiedział jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Zarazisz się ciołku - westchnęłam, kładąc ze zmęczenia głowę na jego ramieniu. W sumie to nie narzekałam na to, że mnie niósł. Byłam naprawdę wyczerpana i obolała.
- Trudno. Będziemy najwyżej chorować razem- zaśmiał się i delikatnie ułożył mnie na łóżku jakbym była ze szkła czy porcelany. Akurat, gdy Matt zaczął zdejmować bluzę, zadzwonił telefon. Wyświetlił mi się numer Em, więc stwierdziłam, że odbiorę, inaczej nie dałaby mi spokoju.
- Daddario właśnie olał szkołę, po tym jak mu powiedziałam, że jesteś chora, więc się go spodziewaj- powiedziała na jednym wdechu, co wywołało u mnie lekki śmiech. Spojrzałam na chłopaka, który teraz siedział na skraju mojego łóżka i przyglądał mi się rozbawiony.
- Myślę, że już za późno - powiedziałam i kichnęłam.
- Aha? Dobra to wpadnę po szkole. Tylko proszę ostrożnie tam! - krzyknęła, a w tle słyszałam dzwonek szkolny.
- Kupiłem całą paczkę chusteczek - podał mi pudełko, a ja cicho podziękowałam.
- Dlaczego to wszystko robisz? - spytałam zza kołdry. Przykryłam się nią zasłaniając wszystko oprócz czubka głowy i oczu. Brunet zmarszczył w konsternacji brwi.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi? - przysunął się bliżej mnie.
- Zabierasz mnie na naukę boksu, olewasz szkołę i przyjeżdżasz z paczką chusteczek i jedzeniem, bo jestem chora. Czego ode mnie oczekujesz? Nie lepiej dać sobie z tym wszystkim spokój i wrócić do tego co było przedtem? - byłam zmęczona tym wszystkim, a choroba mi nie pomagała.
- Robię to, bo chcę i przestań tyle gadać, bo zaraz stracisz głos - wyminął się sprytnie od odpowiedzi. Wstał i wziął mój laptop. - To jaki film preferujesz?
- Cokolwiek - odpowiedziałam sennie i przekręciłam się na bok.
- Oglądamy Batmana. 
- Mhm - powiedziałam od niechcenia, ale nie patrzyłam w jego stronę. Chłopak jeszcze coś mówił, ale ja już zasypiałam.
***
- Tak, wszystko w porządku. Jasne zaraz jej podam te leki. Dobrze, do widzenia - usłyszałam głos Emily i otworzyłam ociężale oczy. Dziewczyna siedziała na krańcu łóżka, a na fotelu obok okna siedział Daddario. Kiedy zobaczył, że podniosłam swoje powieki, uśmiechnął się do mnie i pomachał. Emily widząc to, także spojrzała w moją stronę.
- O, hej słońce - przywitała się radośnie i podeszła do mnie bliżej. - Właśnie rozmawiałam z twoją mamą i powiedziała, że mam ci podać leki i dać coś do jedzenia, bo pewnie nic nie zjadłaś.
- Nie chce mi się jeść. Dawno przyjechałaś? - spytałam, przeciągając się. Matt nic nie mówił tylko nam się przyglądał z błąkającym się lekkim uśmiechem na twarzy.
- Jakąś godzinę temu. Zrobiłam ci spaghetti i nie chcę słyszeć, że nie chcesz nic jeść. Musisz nabierać sił. A właśnie chłopcy powiedzieli, że wpadną do ciebie za niecałe pół godziny - uśmiechnęła się ciepło i wyszła z mojego pokoju. - Zaraz wracam! - krzyknęła z dołu.
- Jak się czujesz? - spytał, wstając z fotela i siadając obok mnie.
- Wszystko mnie boli, ale przeżyję. Dziękuję - uśmiechnęłam się lekko.
- Przyjdę wieczorem albo jutro, skoro zaraz będziesz mieć gości- powiedział i założył swoją bluzę.
- Nie musisz, naprawdę. Dzisiaj Halloween i jeszcze ta dyskoteka w szkole. Nie zamierzam psuć ci planów - zaprzeczyłam, ale chłopak pokręcił głową.
- Przyjdę. Narazie, księżniczko- przewróciłam oczami na to określenie, natomiast brunet uśmiechnął się i wyszedł.
***
- Pa nasza kochana Venus - już chyba piąty raz żegnał się ze mną Sam.
- No pa - zaśmiałam się i im pomachałam.
- Ja też kochana będę lecieć. Wiesz, muszę się jeszcze wyszykować. Poradzisz sobie? - spytała zatroskana przyjaciółka, poprawiając mi kołdrę. Była taka kochana. Zrobiła mi obiad, do którego mnie zmusiła, ale to nieważne, podała leki i ogólnie dotrzymywała mi towarzystwa. Cieszę się też, że przyszli chłopcy. Starali się poprawić mi humor i w maleńkim stopniu im się udało, choć nadal chciałam umrzeć.
- Na pewno. Bawcie się dobrze - powiedziałam, odprowadzając przyjaciół do drzwi.
- Ale w razie czego dzwoń. A, twoja mama mówiła, że Amy jest u siebie na balu, a potem jedzie już do dziadków - powiedziała dziewczyna, nakładając swój płaszczyk.
- Pa Venus! - krzyknęli z samochodu chłopcy, a ja im pomachałam. Zamknęłam szybko drzwi, bo na dworze było już naprawdę zimno, a mnie chyba znowu zaczyna brać gorączka. Zrobiłam sobie herbatę i z napojem poszłam do salonu, gdzie pod kocem zamierzałam obejrzeć telewizję. Trafiłam na ,,Transformers", więc zostawiłam i zaczęłam oglądać. Rzecz jasna nie minęła nawet połowa filmu, a ja usnęłam. Kiedy jestem chora, mogę przespać cały dzień i noc i jeszcze się nie wyśpię.
***
Znów obudził mnie dzwonek, lecz tym razem był to dzwonek telefonu. Oczywiście dzwoniła mama, żeby sprawdzić czy żyję. Starałam się ją uspokoić, ale mama jak to mama nadal się strasznie martwiła. Skoro wstałam to postanowiłam wziąć prysznic i trochę się ogarnąć. Wzięłam jakąś bluzkę z górnej szafki, leginsy, no i oczywiście czystą bieliznę i najcieplejsze skarpetki jakie mam w szafce, a że były w pingwiny, to już inna sprawa. Gorące krople wody spływały po moim ciele, dając chwilowe ukojenie w bólu mięśni, a cudowny zapach czekoladowego płynu drażnił moje nozdrza. Spędziłam w łazience 30 minut, doprowadzając się do względnego porządku. Myślałam, że dostanę zawału, gdy na moim łóżku zobaczyłam leżącego Matt'a. Sprawdzał coś na swoim telefonie, a kiedy mnie zobaczył podniósł wzrok i przeskanował całe moje ciało. Na jego twarz wpłynął ten jego charakterystyczny łobuzerski uśmiech. Zatrzymał swój wzrok na koszulce, a ja dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że to jest jego koszulka, którą mi dał, kiedy Ruth oblała mnie sokiem. Przysięgam, że nie miałam najmniejszego pojęcia, że to właśnie ją wzięłam.
- Co się tak patrzysz? To czysty przypadek - powiedziałam, żeby się jakoś obronić. Chłopak pokręcił rozbawiony głową.
- Oczywiście - zironizował.
- Ty nie powinieneś być teraz na dyskotece i wyrywać jakieś naiwne dziewczyny? - spytałam. Chłopak miał odpowiedzieć, kiedy zadzwonił jego telefon.
- To Susan - zmarszczył brwi i odebrał telefon. - Cześć siostra. Jak to?! Cholera jasna, już jadę! - był zdenerwowany, ale i poirytowany
- Co się stało? - spytałam, gdy się rozłączył.
- Jestem w dupie - westchnął. Uniosłam brwi w oczekiwaniu na odpowiedź. - Przyjechali moi dziadkowie.
- I to jest takie straszne? - sarknęłam i przykryłam się kołdrą, opierając się plecami o łóżko.
- Nie znasz moich dziadków. Są jeszcze gorsi niż moi rodzice. To będzie cud, jeśli przeżyję tą kolację i... - znów zadzwonił jego telefon. - Kurde, już jadę no! - warknął do słuchawki i od razu się rozłączył. - Muszę już iść- kiwnęłam tylko głową i kichnęłam. - Przyjdę jutro. Trzymaj się Lewis- uniósł kącik ust do góry i wstał z łóżka.
- Ty też Daddario - odpowiedziałam i odprowadziłam go do drzwi. Chłopak wsiadł do swojego Bentley'a i odjechał z piskiem opon. Ja natomiast zamknęłam drzwi na klucz, wzięłam leki i poszłam znów spać.
***
- Jak się dzisiaj czujesz? - spytała mama następnego dnia, kiedy przyszła do mojego pokoju. Nie mam pojęcia o której wróciła, bo spałam bardzo mocno i naprawdę nic nie słyszałam.
- Średnio - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Od wczoraj za bardzo mi się nie poprawiło.
- Zaraz podam ci jakieś leki - uśmiechnęła się do mnie ciepło i pocałowała w czoło. Już jutro mama razem z Luke'm wyjeżdżają do Tokio i to na prawie trzy tygodnie. Amy zostaje na ten czas z dziadkami, u których zresztą już jest od niedzieli,a ja w domu. Będę za nią bardzo tęsknić, ale na szczęście dzisiaj zostaje cały dzień w domu.
- Proszę, kochanie. Potrzebujesz czegoś jeszcze? - kobieta podała mi lekarstwa, które grzecznie popiłam wodą.
- Nie. Gotowa na wyjazd?
- Będę się zaraz pakować- westchnęła i potarła swoje skronie. - Nie chcę was zostawiać na tak długo i jeszcze ten występ i urodziny Amandy. Mam straszne wyrzuty sumienia, że mnie nie będzie.
- Amy nie ma ci tego za złe. Pomóc ci się spakować? - spytałam, żeby choć trochę przestała o tym myśleć.
- Ty powinnaś leżeć i się kurować - okryła mnie szczelniej kołdrą.
No, ale w końcu i tak wyszło na moje, więc teraz siedziałyśmy w sypialni i pakowałyśmy najpotrzebniejsze rzeczy. Po około dwóch godzinach ktoś zadzwonił do drzwi. Poszłam otworzyć, ponieważ mama pakowała właśnie swoje kosmetyki. W progu stał uśmiechnięty Luke z trzema ogromnymi torbami.
- Hej, jak się czuje nasza chora? - spytał i wszedł razem z tymi torbami.
- Jakby mnie przejechał walec. Co tam masz? - zaśmiał się na moje określenie i zaczął rozpakowywać zawartość.
- Zrobiłem zakupy dla ciebie. Wiesz jakieś chusteczki, witaminy i inne.
- Dziękuję. Jesteś kochany- przytuliłam mężczyznę, ale szybko się odsunęłam, bo czułam, że zaraz kichnę.
- Do łóżka, ale to już - rozkazał mężczyzna, a ja nie chcąc się z nim kłócić udałam się do mojego pokoju. Kilkanaście minut później Luke przyniósł mi kanapki i herbatę, ale nie miałam za bardzo ochoty na jedzenie. Podłączyłam słuchawki do telefonu i ułożyłam się wygodniej na łóżku i przymknęłam oczy.
- Vee! Venus no! - wydarła się Em, wyjmując słuchawki z moich uszu i przy okazji mnie budząc. Byłam trochę zaskoczona, gdy obok zobaczyłam uśmiechniętą Mirandę. Dziewczyna pomachała do mnie i niepewnie weszła w głąb pokoju.
- Jesteś niezwykle delikatna i wrażliwa na cudze nieszczęście- zironizowałam i przetarłam twarz. - Hej Miranda, co tam? - poklepałam miejsce obok mnie, które po chwili obydwie dziewczyny zajęły.
- Dobrze, a ty jak się czujesz? - spytała z troską, a mi zrobiło się naprawdę miło, że tylu dobrych ludzi mnie otacza. No prawie.
- Szału nie ma. Jak tam po dyskotece? - spojrzałam na Em, która się lekko zarumieniła i spuściła głowę, a delikatny uśmieszek błądził po jej twarzy. Coś się stało i to na sto procent.
- Ja nie mogłam być. Moi dziadkowie przyjechali i miałam obowiązkową rodzinną kolację - na te słowa przewróciła oczami. Czyli naprawdę było kiepsko.
- A ty Em nic nie masz do powiedzenia? - spytałam, unosząc brwi do góry i zakładając ręce na piersi.
- Było...spoko- powiedziała w końcu, a na jej ustach pojawił się już szeroki uśmiech.
- To kim jest ten szczęśliwiec? - na bank chodziło o chłopaka. Mogłam nawet sobie uciąć rękę.
- Nie wiem o czym mówisz. Miranda, a gdzie twój brat? Nie było go w szkole - zmieniła sprytnie temat, ale i tak z niej to wyciągnę prędzej czy później.
- Właśnie chciałam zapytać Vee czy może był dzisiaj u ciebie - jej ton zmienił się na lekko podłamany.
- Nie, nie było - zmarszczyłam zdezorientowana brwi i spojrzałam na obydwie dziewczyny. - Stało się coś wczoraj? - siostra bruneta przygryzła wargę ze zdenerwowania i nie była pewna czy ma mi powiedzieć czy nie. - Miranda, co się wczoraj stało? - spytałam twardo, a dziewczyna westchnęła.
- Matt pokłócił się strasznie z ojcem, a do tego stanął w mojej i Susan obronie przed dziadkami. Nie wrócił na noc, no i nie było go w szkole. Nie odbiera od nikogo telefonu i miałam ogromną nadzieję, że może jest u ciebie albo, że chociaż był- i okey, ale naprawdę się przejęłam. Co ten Matthew wyprawia?
- Czekaj, spróbuję do niego zadzwonić - wybrałam numer chłopaka, ale włączyła się tylko poczta głosowa. - A wiesz gdzie mógł pójść?
- Pytałam Zack'a, ale do niego nie poszedł - wzruszyła bezradnie ramionami.
- Znajdzie się. Przecież to Daddario, a złego licho nie bierze- powiedziała Emily i przytuliła dziewczynę. Miranda naprawdę była przejęta. Jestem pewna, że nic mu nie jest.
- Chcecie coś do picia albo do jedzenia? - spytałam dziewczyn, na co pokręciły głowami.
- Właściwie to wpadłyśmy tylko na chwilę. Woodrow stwierdził, że będzie super jeśli zada nam 20 zadań z tej pieprzonej matematyki. Muszę to zrobić, bo inaczej dostanę kolejną pałę, za którą rodzice mnie zabiją - westchnęła zrezygnowana i wstała z łóżka.
- Tak jak chyba też pójdę. Dziadkowie nadal są w domu i nienawidzą, kiedy przychodzimy późno do domu - Miranda także się podniosła i posłała mi słaby uśmiech. - Venus, jeśli odezwie się do ciebie mój brat, to mu powiedz, że jest skończonym dupkiem i powinien się pieprzyć. Ale potem powiedz mu, że się naprawdę o niego martwimy z Su i niech wróci do domu - pokiwałam głową i wstałam z łóżka, żeby odprowadzić dziewczyny.
- Zdrowiej szybciej kochana, bo okropnie bez ciebie źle w tej budzie - uśmiechnęła się do mnie ruda i się przytuliła. - Jutro też wpadnę - mrugnęła i wyszła na zewnątrz.
- W razie czego dzwoń. I nie mówię tu tylko o twoim bracie - powiedziałam Mirandzie i ją również przytuliłam.
- Dziękuję - uśmiechnęła się blado i wyszła z mojego domu.
- Dziewczynki już poszły? - spytała mama, wyłaniając się z kuchni.
- Tak. Gdzie Luke? - mama kroiła warzywa na obiad, a w tle leciała jakaś popowa piosenka z radia.
- Zapomniał kupić łososia, więc musiał po niego wrócić- zaśmiała się, nie przerywając krojenia. - Wieczorem jedziemy do Amy i dziadków, dobrze?
- Jasne. Ucałuj ich wszystkich ode mnie. A teraz przepraszam, ale mam ochotę położyć się do łóżka - powiedziałam i weszłam na górę do mojego pokoju. Wzięłam laptopa na kolana i włączyłam kolejny odcinek PLL.
Po kolejnych trzech odcinkach przyszedł Luke i oznajmił, że jest już obiad. I kiedy niechętnie jadłam popisowego łososia w ziołach mojej mamy, wpadł mi do głowy pomysł gdzie mógłby być Matt. Mama na pewno nigdzie by mnie nie puściła w takim stanie, ale może Luke'a przekonam, żeby mnie podrzucił w pewne miejsce. Tak, więc gdy tylko mama zaczęła sprzątać, a mężczyzna udał się do salonu, ja poszłam za nim.
- Luke mam do ciebie ogrooomną prośbę - usiadłam na kanapie obok niego. Mężczyzna odwrócił się do mnie i lekko uśmiechnął.
- Co jest?
- Możesz mnie zawieźć w pewne miejsce, tak jakby teraz? - spytałam, niepewnie patrząc na Lucasa. Popatrzył na mnie rozbawiony i zaśmiał się pod nosem, ale kiedy zobaczył moją minę od razu spoważniał.
- Chyba sobie żartujesz. Vee, jesteś chora, masz gorączkę, a na dworze leje deszcz. Poza tym mama się nie zgodzi - odpowiedział pewnie i tonem nieznoszącym sprzeciwu. Ale, że tego sprzeciwu nie przyjmowałam to już inna sprawa.
- Dlatego proszę o to ciebie. Luke to naprawdę ważne- ja go nie prosiłam, ja go błagałam. Widziałam, że bije się z myślami, więc postarałam się, by wygrana była po mojej stronie. - Muszę pomóc przyjaciołom.
- Zawiozę mamę do twoich dziadków i wrócę po ciebie. Daję ci 5 minut i załatwiasz to, co musisz - powiedział niechętnie i z surową miną. Wiem, że gdy mama się o tym dowie, to nas zabije na miejscu. Dlatego jeszcze bardziej byłam mu wdzięczna, że się zgodził. To fakt, ledwo żyłam i tak, miałam jeszcze gorączkę, ale naprawdę chciałam pomóc Mirandzie, a może i po części Matt'owi.
- Jesteś najlepszy na świecie! - rzuciłam mu się na szyję. Luke się zaśmiał i poczochrał mi włosy.
- Pójdę z tobą do piekła, zobaczysz. A Isabelle mnie zabije - pokręcił głową zrezygnowany, jakby się zastanawiał jakim cudem zdołał się namówić na kolejny mój pomysł. - Ubierz się tylko ciepło, dobra? - kiwnęłam głową, że się zgadzam i w tym samym momencie do salonu weszła mama.
- Luke, możemy już jechać? - spytała, uśmiechając się ciepło do Blackwella.
- Oczywiście- wstał i puścił mi oko tak, żeby mama tego nie zobaczyła.
- A ty kochanie idź do łóżka i leż. Jakbyśmy nie wrócili na kolację, to w lodówce masz jeszcze łososia.
- Mhm - mruknęłam i poszłam do swojego pokoju. Zmieniłam leginsy na spodnie, natomiast T-shirt Daddaria na najcieplejszy sweter jaki znalazłam w swojej szafie, a na to moją skórzaną kurtkę. Na głowę nałożyłam czapkę i byłam gotowa. Usłyszałam odjeżdżający samochód Luke'a, więc wzięłam telefon do kieszeni i zeszłam na dół. Nałożyłam jakieś adidasy i czekałam cierpliwie na Blackwella. Przyjechał po 15 minutach, a ja szybko wskoczyłam do auta i mogliśmy jechać.
- Daję słowo, twoja mama nas zabije jak się dowie - pokręcił zrezygnowany i przystanął na czerwonym świetle.
- To zrobimy wszystko, żeby się nie dowiedziała. To naprawdę jest pilne i gdyby nie fakt, że chodzi o tak ważną rzecz, w życiu bym cię o to nie poprosiła - powiedziałam pewnie i przyłożyłam swoje gorące czoło do chłodnej szyby. Lucas tylko kiwnął głową i poprosił jeszcze o adres, który mu oczywiście podałam.
- Dobra, masz 5 minut, bo inaczej tam wchodzę i zabieram cię stamtąd siłą - pogroził, patrząc niepewnie na budynek przed nami. Miałam intuicję, że to właśnie w tym budynku jest teraz Daddario i musiałam to sprawdzić.  Wyszłam szybko z samochodu, przeskakując po drodze kilka kałuż zanim dotarłam do drzwi budynku. Otworzyłam je szybko, by jak najmniej zmoknąć, a ciepło sali uderzyło we mnie wraz z typowym dla takiego miejsca ,,zapachem". Sala była prawie pusta, tylko obok ringu pewien irytujący dupek uderzał w worek treningowy. Kiedy usłyszał skrzypienie zamykanych drzwi, odwrócił się i spojrzał na mnie zaskoczony. Nie trwało to jednak długo, ponieważ zaraz potem jego twarz wyrażała złość, a sam chłopak zaczął iść w moją stronę po drodze zrzucając rękawice bokserskie.
- Czy ty jesteś normalna?! - spytał zły, chwytając mnie za ramionami i uważnie oglądając, jakby chciał sprawdzić mój stan. - Na dworze leje deszcz, a ty przyszłaś tutaj z gorączką?! Jaką ty jesteś idiotką, matko - westchnął i pociągnął mnie na ławkę obok. Był tylko w dresach, w dodatku nisko opuszczonych na jego biodrach. O matko jego mięśnie naprawdę robią wrażenie. Jego włosy były roztrzepane i śmiało mogę stwierdzić, że w takim wydaniu był najprzystojniejszy.
- Wiesz, że też jesteś idiotą? Twoje siostry się o ciebie martwią - powiedziałam do niego z wyrzutem, żeby choć trochę coś do niego dotarło. - Miranda kazała mi powiedzieć, że jesteś skończonym dupkiem i żebyś się pieprzył - chłopak odwrócił ode mnie wzrok i skupił swoją uwagę na drewnianej podłodze. Jego pięści były zaciśnięte tak samo, jak i szczęka. - Ale kazała też powiedzieć, że razem z Susan się o ciebie martwią i chcą, żebyś wrócił do domu.
- Nie powinnaś się wtrącać w nie swoje sprawy - warknął po chwili ciszy i podniósł się z miejsca. Również to zrobiłam i stanęłam przed nim, patrząc w oczy. Cóż był trochę większy ode mnie, ale pomińmy ten mało znaczący fakt.
- Robię to dla Mirandy, nie dla ciebie. Nie wiem o co poszło i nie będę się mieszać w, jak to pięknie przed chwilą ująłeś, nie swoje sprawy. Ale wiesz co? Powinieneś choć raz schować swoje ego wielkości Australii do kieszeni i wrócić do domu, do sióstr- byłam niemiła, ale trudno. On może, a ja nie?
- Ma dziewczyna rację - usłyszałam za plecami głęboki, męski głos, więc się odwróciłam. Za mną stał Carter oparty o jedną ze ścian. Matt prychnął i przewrócił oczami.
- Nie wrócę tam. Przynajmniej nie dzisiaj - powiedział pewnie, a na jego twarzy widniała irytacja i złość. Wiedziałam, że muszę już iść, więc spojrzałam jeszcze raz na Matt'a i żegnając się z Carterem, wyszłam na zewnątrz.
- Już miałem tam iść - powiedział i odpalił silnik. - Ej Vee, wszystko w porządku? - spytał, widząc moją minę, która wyrażała chęć mordu, ale jak i również zawód. Naprawdę się na nim zawiodłam. Tak cieżko jest schować dumę do kieszeni i wrócić nawet tylko dla sióstr, które się martwią? Ale jak widać na załączonym obrazku odpowiedź brzmi: tak.
- Jest okey. Chcę już do łóżka. Zimno mi - mruknęłam i więcej się nie odezwałam. Byłam wdzięczna Lukowi, że nie zadawał więcej pytań. Naprawdę nie miałam ani ochoty, ani siły, żeby teraz mówić cokolwiek.
- Dzięki - mruknęłam, wychodząc z samochodu i pędem ruszyłam do domu. Mężczyzna odjechał dopiero, gdy byłam już w środku. Poszłam od razu na górę i zmieniłam ubrania na poprzednie. Byłam wyczerpana i marzyłam tylko o łożku, więc wzięłam jeszcze leki, które mi naszykowała mama i położyłam się spać.
***
- Luke! Widziałeś moją marynarkę?! - krzyczała mama z góry, kiedy my jedliśmy śniadanie.
- Czekaj, zaraz przyjdę! - odkrzyknął i napił się świeżej kawy.
- Nie zaraz, ale teraz! Luke, proszę cię. Spóźnimy się na samolot! - serio? Musieli krzyczeć o 6 rano? Ugh nienawidzę świata. Tak, mam okres. Mężczyzna wstał z cichym westchnieniem i poszedł do mamy. Ja w tym czasie skończyłam jeść i z kubkiem herbaty w ręce usiadłam na kanapie przed telewizorem. Po 15 minutach zarówno Luke, jak i mama zeszli na dół z trzema walizkami.
- Mamo po co ci tyle rzeczy? - spytałam kobiety, która siłowała się z rączką jednej z walizek.
- Nigdy nie wiadomo co może się przydać. Dobra, chyba mam wszystko - podeszłam do niej i się przytuliłam. Będę za nią bardzo tęsknić. - Zostajesz w domu do końca tygodnia. Babcia albo dziadek będą narazie do ciebie wpadać codziennie, a potem to już się dogadacie. Nagraj mi występ Amy, okey? Bądź grzeczna i uważaj na siebie. O matko, zaraz się popłaczę - kobieta dawała mi instrukcje, a głos coraz bardziej jej się załamywał. Mama często jeździła na różne takie wyjazdy służbowe, ale najdłuższy z nich trwał tydzień. A teraz jedzie na trzy tygodnie i to po prostu jest dla nas swego rodzaju nowością.
- Wy też na siebie uważajcie i wracajcie szybko - podeszłam do Luke'a i też go przytuliłam. On jest jak rodzina. Wszyscy przyzwyczailiśmy, że jest, a poza tym mama go bardzo kocha, oczywiście z wzajemnością.
- A ty uważaj, żeby nie wpaść w kłopoty, jasne? - szepnął mi na ucho tak, żeby mama nie usłyszała. Pokiwałam głową i odsunęłam się od niego.
- Kocham cię. Będę dzwonić tak często, jak tylko będę mogła - pocałowała mnie mama i razem z Luke'm zaczęli się ubierać.
- Ja ciebie też - oparłam się o ścianę i obserwowałam ich poczynania. Kiedy mama ostatni raz mnie przytuliła i wyszła, a Luke chciał zrobić to samo, powiedziałam. - Troszcz się o nią. Proszę.
- Oczywiście, że będę. Uważaj na siebie i wiesz, w razie czego dzwoń czy to do dziadków czy do nas - powiedział z lekkim uśmiechem i wyszedł. No i zostałam sama. Postanowiłam, że zrobię to, co normalny, chory człowiek o 7 rano. Pójdę spać.
***
- Cześć wnusiu. Jak się czujesz? - usłyszałam znajomy głos, a ręka właściciela gładziła mnie po włosach. Otworzyłam zaspana oczy i zobaczyłam dziadka Filipa. Jak zawsze uśmiechnął się do mnie i pocałował w czoło.
- Trochę lepiej. Jesteś sam? - spytałam i wstałam do pozycji siedzącej.
- Tak, babcia ma właśnie rozprawę, a ja mam przerwę na lunch. Chodź zjemy sobie coś dobrego - powiedział mężczyzna, a ja potulnie pokiwałam głową. Jedliśmy pyszne naleśniki, które zrobił nam dziadek i jak zawsze mężczyzna opowiadał różne historie, które czasem doprowadzały mnie do łez wywołanych śmiechem.
- Jak wyzdrowiejesz to pojedziemy do Ted'a. Mówił mi ostatnio, że chciałby znowu cię zobaczyć - Ted był przyjacielem mojego dziadka. Miał swój warsztat i czasem dziadek zabierał mnie tam i im pomagałam jak na 12- latkę przystało.
- Jasne. Sama bym chętnie tam pojechała - powiedziałam z pełną buzią, a dziadek się zaśmiał.
- Ja muszę lecieć, bo zaraz mam rozprawę, ale przyjedziemy razem z babcią do ciebie na obiad - powiedział mężczyzna, spoglądając na zegarek. - Do zobaczenia kochanie. A! Miałem ci przypomnieć, żebyś wzięła leki - mrugnął do mnie i wziął swój płaszcz.
- Pa dziadku - pożegnałam się z nim i weszłam do kuchni, żeby dokończyć swój posiłek. Usłyszałam dzwonek do drzwi, więc byłam przekonana, że to dziadek czegoś zapomniał i poszłam otworzyć.
- Czego zapomnia... - nie dokończyłam, kiedy moim oczom nie ukazał się mężczyzna, a Alex. No po prostu super.
- Hej, wpuścisz mnie? - spytał z uśmiechem na twarzy. Biłam się chwilę z myślami, ale w końcu postanowiłam, że go wpuszczę. Otworzyłam szerzej drzwi i go przepuściłam.
- A ty nie powinieneś być teraz w szkole? - spytałam, przyglądając się mu. Miał na sobie zwykle szare dresy i bluzę zakładaną przez głowę.
- Powinienem, ale jestem tak jakby ,,chory" - zrobił palcami cudzysłów, wymieniając ostatnie słowo i udał, że kaszle. Przewróciłam oczami, a uśmiech zagościł na jego twarzy. - Venus nie bądź na mnie zła. Naprawdę przepraszam. Mam na zgodę popcorn i dwie komedie do wyboru, co ty na to? - spytał, pokazując jedzenie i filmy w rękach, a ja westchnęłam.
- Dobra, chodź.  Zrobię ten popcorn- posłałam mu mały uśmiech i wzięłam od niego jedzenie. Zaczęliśmy rozmawiać o muzyce, filmach, a potem w sumie tematy poleciały same. Spędziłam z nim naprawdę miło czas. Poszedł po jakichś trzech godzinach, a ja ogarnęłam bałagan i poszłam do pokoju oglądać serial.
***
Hejka! 😊 Postanowiłam, że będę pisać dłuższe rozdziały, co wy na to?  No i mam zamiar poprawić te poprzednie rozdziały, więc tak. Życzę przyjemnego czytania i oczywiście super wakacji! 🌴
Do zobaczenia wkrótce 😉

Irenaaa❤️

Nowe JutroTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang