Rozdział 4

346 14 3
                                    

Wstać o 5 rano w poniedziałek, to dla niektórych nie lada wyczyn. Zawsze byłam rannym ptaszkiem i chodziłam późno spać. Czasami nie spałam w ogóle przez męczące mnie w nocy koszmary. Tak, po śmierci Megan mój stan psychiczny się pogorszył. Oczywiście już wcześniej był nadwyrężony przez odejście ojca. Tak więc wstaję z jakże ciepłego i wygodnego łóżka i odsłaniam zasłony. Za oknem wstaje nowy dzień, który zapowiada się na dosyć ciepły. Ubieram leginsy, koszulkę i sportowe buty, przy okazji zabierając telefon ze słuchawkami. Zamykam za sobą drzwi i ruszam kamienną ścieżką do furtki, która przy otwieraniu delikatnie skrzypi. Na ulicy panuje cisza i spokój. Nikt nie jeździ, nikt nie chodzi, nikt nie biega, z wyjątkiem mnie. Ze słuchawkami w uszach pewnie pokonuję każdy metr, nie dbając o nic, zatracając się w bólu mięśni i pieczeniu w płucach. Zawzięcie biegnę przed siebie, w międzyczasie kodując w głowie drogę. To może się wydać dziwne, lecz bieganie to moja forma terapii. To sposób na złość, smutek i żal. Jest dla mnie lekiem na ból psychiczny, który jest zagłuszany bólem fizycznym. Kiedy biegniesz myślisz tylko, jak bardzo cię boli i ile jeszcze tak wytrzymasz, ale nie zwalniasz tempa, bo nie możesz okazać się słaba. Pragniesz udowodnić samej sobie, że da się zagłuszyć myśli innym rodzajem bólu. Wracam obolała, spocona, ale też usatysfakcjonowana. Wyciągam z lodówki wodę i biorę kilka dużych łyków zimnego płynu, który gasi moje pragnienie. Zerkam na zegarek i dostrzegając, że jest już 6:30, ruszam do mojej łazienki, by wziąć chłodny prysznic. Oddaje się strugom wody, które spływają po moim rozgrzanym ciele i rozkoszuję się czekoladowym balsamem, który pozostawia po sobie niezwykle ładny zapach. Owijam się ręcznikiem i wychodzę z łazienki, by wybrać jakieś ubrania. Moje ciuchy nie są jakoś specjalnie wyszukane, a kolory, które tam dominują są przeważnie ciemne, głównie czarne. Zakładam więc zwykłe dżinsy, luźną białą bluzkę i skórzaną kurtkę w kolorze czerni. Moje ulubione buty, czyli zwyczajne, białe trampki, wkładam na nogi i rozczesuję moje włosy. Staję przy lustrze i przyglądam się swojemu odbiciu. Szare, wpadające w delikatną zieleń oczy przypatrują się dziewczynie średniego wzrostu, o szczupłej budowie ciała. Nigdy nie miałam kompleksów i nigdy też za bardzo nie zastanawiałam się nad moim wyglądem. Lecz myślę, że nic bym nie zmieniła. Podobają mi się moje czerwone, małe usta, delikatnie blada cera i długie czarne rzęsy. Jednak najbardziej lubię te czarne, spływające falami włosy, które odziedziczyłam po mamie. Nie maluję się i zbytnio nie dbam o to. Wiem, może i odbiegam od normy swoim zachowaniem i wyglądem, ale, hej, kto powiedział, że to źle? Jestem z tego wręcz dumna, iż nie mam tony tapety na sobie i nie spędzam długich godzin przed lustrem, bo ,,nie mam w co się ubrać", mając szafę wypchaną ciuchami. Nie twierdzę jednak, że dziewczyny, które tak robią, są złe, ja po prostu ich nie rozumiem. Ale nie wszystko muszę wiedzieć i rozumieć, prawda? Wyrywam się z chwilowego otępienia na dźwięk pukania do drzwi. Mówię ciche ,,proszę" i zabieram się za pościelenie łóżka i sprzątnięcie sportowych ubrań i piżamy, która została niedbale rzucona w kąt. Zza drzwi wychyla się mama. Swoje czarne włosy spięła w idealny kok, z którego nie wystaje nawet włosek. Makijaż delikatny, stonowany, w stu procentach oddający jej urodę. Dopasowana, skórzana spódnica opina jej ciało, eksponując zgrabną sylwetkę. Całości dopełnia delikatna biała bluzka i czarne szpilki.
-Dzień dobry, kochanie. Wyspałaś się?-podeszła i złożyła pocałunek na moim czole.
-Dzień dobry. Tak, a ty?
-Oh, też. Biegałaś?- spytała, zerkając na sportowe buty, które stały niedbale postawione przy łóżku.
-Mhm, musiałam się mentalnie przygotować na pierwszy dzień szkoły - odpowiedziałam, krzątając się po pokoju i starając się brzmieć jak najbardziej naturalnie. Oczywiście mama nie wie, że biegam nie dla kondycji, a dla stłamszenia nagromadzających się złych myśli i bólu psychicznego. Już wystarczająco się o mnie martwi, a nie chcę jej dokładać trosk.
-Rozumiem. Chodź, zrobiłam śniadanie - powiedziała, po czym wyszła, zamykając za sobą drzwi. Wczoraj wieczorem, dostałam na e-mail mój nowy plan lekcji, więc sprawdzając go, pakowałam potrzebne książki do torby. Będę musiała jedynie pójść do sekretariatu po kod do szafki i z głowy. Tak, wmawiaj sobie. Ten dzień to będzie tortura. Odezwał się głos w mojej głowie. Zabrałam torbę oraz telefon, perfumując się jeszcze, po czym zamknęłam pokój i zeszłam do kuchni. Tam siedziała już Amanda, która jadła swoje śniadanie, a mama piła kawę. Usiadłam przy stole, zabierając się za jedzenie tostów.
-Am, pamiętaj, że pani Rivert odbierze cię dzisiaj ze szkoły. Ja, niestety pracuję do późna. A ty, Vee poradzisz sobie? - spytała mama.
-Jasne - uniosłam kąciki ust do góry i wdałam się w konwersację z Amandą na temat, czy lepsze są kokardki, czy może opaska. Pani Rivert jest kobietą po 50-ce, która będzie zajmować się moją siostrą. Jest znajomą babci, więc nietrudno było ją znaleźć. Mama dużo pracuje, a mnie nie chce obarczać dodatkowymi obowiązkami, dlatego potrzebna jest jej pomoc.
-No, dziewczynki, jeśli chcecie, żebym was podwiozła, to musicie się już zbierać. Ani ja, ani wy nie możecie się spóźnić pierwszego dnia - powiedziała rodzicielka, zerkając na zegarek, który wskazywał 7:20. Włożyłyśmy talerze do zmywarki i zbierając wszystkie rzeczy, wsiadłyśmy do samochodu. Przez ten weekend mama załatwiła opiekę dla Amy, samochód i zdążyła wszystko rozpakować. Nie mam pojęcia, jak ona to robi, ale ją za to ogromnie podziwiam. Po około dwudziestu pięciu minutach stałam przed wejściem do szkoły East High. Budynek był ogromny, a wszędzie, aż się roiło od uczniów. I stojąc tu, uświadomiłam sobie, jak strasznie brakuje mi wsparcia Meg. Na myśl o przyjaciółce ścisnęło mi się serce, a do oczu napłynęły łzy. Oh, przestań beczeć, idiotko! Masz być silna i im to pokazać ! Nie zachowuj się, jak mała dziewczynka! Skarciłam się w myślach i odganiając niechciane łzy, dumnym krokiem przekroczyłam próg szkoły. Nie, wcale nie było tak, że każda para oczu była zwrócona na mnie. Ludzie to nie film, to prawdziwe życie! Oczywiście czułam na sobie ciekawski wzrok paru osób, ale to wszystko. I ogromnie było mi to na rękę. Kiedy wspominałam, że ta szkoła jest ogromna, nie kłamałam, naprawdę jest. Dlatego, jak do diabła miałam znaleźć ten sekretariat?! Do dzwonka zostało zaledwie kilka minut, a ja jestem w kropce. Wybrałam najłatwiejsze wyjście, zaczepiłam jakąś dziewczynę i chciałam poprosić ją o pomoc. Jakie było moje zdziwienie, kiedy tą osobą okazała się dziewczyna, którą spotkałam w pierwszy dzień przyjazdu do miasta. Miała chyba na imię Emily i sadząc po jej wyrazie twarzy, również mnie poznała.
-Oh, hej! Ty jesteś Venus, prawda? - spytała, uśmiechając się do mnie szczerze.
-Tak, a ty jesteś Emily? Nie chciałabym przeszkadzać, ale mogłabyś mi pokazać, gdzie jest sekretariat?- zapytałam, gdyż dziewczyna stała z grupką znajomych, którzy przyglądali mi się z nieukrywanym zainteresowaniem.
-Przestań, nie przeszkadzasz, kochana - machnęła ręką, a z twarzy nie schodził jej szeroki uśmiech.                     - Oczywiście, że pokażę, chodź - powiedziała, pożegnała się ze znajomymi i zaczęła kierować się w tylko jej znanym kierunku.
-Tak w ogóle, to nic ci się nie stało? No wiesz po tym zderzeniu? Jakiś siniak? - spytała nieco zmieszana i delikatnie się zarumieniła. Pokręciłam głową i spytałam: -A tobie?
-Jestem cała i zdrowa, nawet zadrapania nie mam. Wiesz, chciałam zacząć biegać, ćwiczyć i te sprawy, ale stwierdziłam, że to zderzenie było znakiem, iż to nie dla mnie i mam rzucić to w cholerę. Jakbym jadła pizzę, to nic takiego, by się nie zdarzyło! Mówię ci, niezdrowe jedzenie jest zbyt dobre, żeby z niego zrezygnować - Emily mówiła jak najęta, a ja uważnie słuchałam i śmiałam się z jej teorii - O! Już jesteśmy. Leć, a ja tu na ciebie poczekam - a ja naprawdę byłam jej wdzięczna, że chciała to zrobić. Posłałam jej uśmiech i dziękując, weszłam do sekretariatu. Za biurkiem siedziała starsza kobieta o przyjaznej twarzy.
-Dzień dobry. Nazywam się Venus Lewis i przyszłam odebrać kod do mojej szafki - przywitałam się grzecznie .
-Dzień dobry. Naturalnie, już ci go daję. Tylko jeszcze proszę o podpis. Poradzisz sobie, czy może załatwić kogoś, żeby cię oprowadził po szkole?- ta kobieta była naprawdę miła. Miałam nadzieję, że może Emily mnie oprowadzi, więc grzecznie odmówiłam, pożegnałam się i wyszłam.
-Szybko ci poszło. To, co masz pierwsze? - spytała radośnie dziewczyna, a ja zaczęłam się zastanawiać czy ona kiedykolwiek przestaje się uśmiechać.
-Hmm, niech pomyślę. Pierwszą mam...chyba historię. Tak. A ty?
-Też! A to oznacza tylko jedno...jesteśmy razem w klasie!- pisnęła i rzuciła mi się w ramiona. Byłam zaskoczona i oszołomiona, więc nie zrobiłam żadnego ruchu. Widać było, że Emily jest osobą otwartą, optymistyczną i znaną w tej szkole, co zobaczyłam w drodze do sekretariatu, gdy każdy się z nią witał. Była tak podobna z charakteru do Megan, że to, aż bolało.
-To idziemy pod twoją szafkę, a potem do sali 152b. Oh, i usiądziemy razem w ławce, co ty na to? - paplała dziewczyna, a ja stwierdziłam, że już ją lubię - O, i przedstawię cię mojej paczce. Jestem pewna, że przypadniesz im do gustu - zostawiłam część książek w szafce, a następnie udałyśmy się na pierwszą lekcje. Mijając ludzi na korytarzu, czułam coraz więcej spojrzeń, co było naprawdę irytujące, no bo, czy ci ludzie nie mają ciekawszych rzeczy do roboty? I o zgrozo, ale w tamtym momencie jednak poczułam się jak, w jakimś filmie. Em, bo tak woli, żeby się do niej zwracano, opowiedziała mi co nieco o sobie. Dowiedziałam się, że interesuje się rysowaniem i ogólnie sztuką oraz, że wiąże z tym swoją przyszłość. Jest jedynaczką, a jej rodzice są tak zajęci pracą, że przez większość czasu nie ma ich w domu. Gdy nauczycielka przyszła, modliłam się, żeby nie kazała mi opowiadać o sobie. Na pewno nie wyjdziesz, no co ty, przecież jesteś tylko nową uczennicą. Każdy wie o tobie wszystko. Pfff... I, oh, naprawdę chyba wariuję, nawet głos w mojej głowie mnie wyśmiewa.
-Panienko Lewis, czy mogę zaprosić na środek? Chcemy się czegoś o panience dowiedzieć - powiedziała miłym głosem i gestem ręki zaprosiła mnie n a   s a m    ś r o d e k    k l a s y. Za jakie grzechy, ja się pytam?! Lecz posłusznie wstałam i zajęłam miejsce wskazane przez panią McDrew.
-Nazywam się Venus Lewis. Mam siedemnaście lat. Przeprowadziłam się tu z Londynu. Mam młodszą siostrę. Kocham czytać książki, biegać i słuchać muzyki. To, by było na tyle - powiedziałam i usiadłam na swoje miejsce obok Em.
-Dziękuję, Venus. A teraz otwieramy zeszyty i zapisujemy temat.
Przegadałam z moją nową koleżanką całą lekcję, bo nauczycielka nie zwracała zbytnio na nas uwagi, więc mogłyśmy sobie na to pozwolić. Opowiadała mi o szkole i ludziach. Cóż, zapowiada się niezła zabawa. Lekcje mijały w szybkim tempie w towarzystwie Emily. Zadzwonił dzwonek na lunch i, o zgrozo, trzeba będzie stawić tym wszystkim ludziom siedzącym w stołówce czoło. Nie panikuj Vee, to tylko lunch! Skarciłam się w myślach i razem z dziewczyną przeszłam przez drzwi i od razu uderzył we mnie gwar, który tam panował.
-Chodź, weźmiemy coś do jedzenia i w końcu poznasz moich znajomych-powiedziała Em i pociągnęła mnie w kierunku bufetu. Wzięłam sałatkę z kurczakiem i jabłkowy sok, tak samo jak dziewczyna i skierowałyśmy się do stolika. Siedziało przy nim czterech chłopaków. Okaaay ?, pomyślałam i posłałam im delikatny uśmiech.
-No dobra chłopcy, to jest Venus Lewis i jest nowa, dlatego błagam nie odstraszcie jej swoją głupotą - powiedziała, posyłając im ostrzegawcze spojrzenie, na co się zaśmiali.
-No, co ty, Em?! My mielibyśmy ją odstraszyć? Przecież jesteśmy super!-powiedział brunet o zielonych oczach i z dołeczkami w policzkach- Jestem Andrew, to Max, Sam i Mike - pokazał kolejno, uśmiechając się do mnie.
-Cześć, miło was poznać- powiedziałam.
-W końcu będzie jakaś dziewczyna w naszej paczce - zaśmiał się Max, puszczając oko Emily.
-Cha cha cha, ale się uśmiałam - odrzekła naburmuszona dziewczyna i zajęła miejsce, zostawiając też dla mnie. Chłopcy byli wysocy i dobrze zbudowani, podejrzewam, że uprawiają jakiś sport. Max i Sam to blondyni, natomiast Mike i Andrew to szatyni.
-A, więc Venus, skąd jesteś i jak natrafiłaś na naszą kochaną Em?- spytał Mike.
-Jestem z Londynu, a Emily spotkałam, kiedy biegała na ulicy moich dziadków - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do dziewczyny, która zaczerwieniła się delikatnie na wspomnienie tej sytuacji.
-Nie wierzę! Emily i bieganie?! - zaśmiał się Sam, a reszta po nim.
-Skończyłam z tym, gnojku! Wolę jedzenie - zaprzeczyła i znów zaczęła jeść.
-Nie chce nic sugerować, czy coś, ale nasza szkolna gwiazda patrzy się zawzięcie na Vee, od dobrych 10 minut - posłałam Samowi pytające spojrzenie, a Em słysząc te słowa zaczęła się krztusić sałatką.
-O. Mój. Boże! - krzyknęła dziewczyna, zwracając tym samym uwagę kilku osób.
-O co chodzi? Zrobiłam coś?- pytałam, ale oni posyłali mi tylko dziwne spojrzenia.
-Matthew Daddario, król szkoły, kapitan szkolnej drużyny piłki nożnej, łamacz kobiecych serc. Typ ,,przeleć i rzuć", nigdy nie był w związku. Wiesz, taki typowy bad boy, który spał z większością dziewczyn w szkole, ja się do nich nie zaliczam, to tak na marginesie. Jest skończonym dupkiem, ale trzeba przyznać, skubany jest cholernie przystojny - powiedziała, a ja nadal nie wiedziałam o co, a tym bardziej o kogo chodzi.
-Tam- wskazała kogoś za mną. Obejrzałam się i zobaczyłam bruneta, który przypatrywał mi się, ignorując jakąś blondynkę i swoich kolegów. Ubrany był w czarną koszulkę, która opinała jego mięśnie i odsłaniała pojedyncze tatuaże oraz w czarne spodnie. Skłamałabym, jeśli powiedziałabym, że z delikatnym zarostem nie był seksowny. Ale moją uwagę najbardziej przykuły jego piękne, głębokie, brązowe oczy patrzące na mnie z błyskiem. Nigdy w swoim życiu nie widziałam tak ciemnego brązu. Od chłopaka emanowała pewność siebie i to mnie najbardziej wkurzyło. Oh, nie myślcie, że pewność siebie to według mnie wada. Nie, to ogromna zaleta, ale jeżeli ktoś zachowuje się wręcz arogancko, to wtedy jest to przekroczenie pewnej cienkiej granicy. Brunet posłał mi uśmiech, który miał mnie niby powalić na kolana, ale niespodzianka proszę państwa, nie zrobiło to na mnie wrażenia! No, może troszeczkę... Ale na swoje usprawiedliwienie dodam, że naprawdę ma ładny uśmiech, a dziewczyny, które go obserwują wyglądają ma oczarowane.
-No, proszę. Znalazł sobie następną ofiarę - powiedział niechętnie Andrew, a ja odwróciłam się od bruneta, ignorując go.
-O, nie, Vee nie będzie niczyją ofiarą! Tym bardziej tego idioty! Ja tego dopilnuję!- krzyknęła i wskazując palcem na chłopaków, powiedziała - Was też się to tyczy, jasne? Macie mi pomagać - a, kiedy usłyszałam te słowa zrobiło mi się ciepło na sercu. Emily mnie prawie nie zna, ale traktuje mnie jak swoją przyjaciółkę. Boję się tylko, że ja nie będę w stanie jej do końca zaufać.
Od śmierci Megan minęło pół roku. To dla mnie nadal jest bolesne i okropnie za nią tęsknię i wiem, że nigdy nie przestanę. Lunch minął nam spokojnie na rozmowie i żartach. Chłopcy chyba mnie polubili, bo czuli się bardzo swobodnie w moim towarzystwie, tak jak ja w ich. I miałam rację, bo uprawiają sport, a dokładnie są w drużynie z tym brunetem i grają w piłkę nożną. Za niedługo mają mecz i chcieli, żebym przyszła. Nie jestem jeszcze pewna, czy pójdę, ale pewnie Em mi nie odpuści. Swoją drogą, zdziwiło mnie to, że nie siedzieli przy tym stoliku, co reszta drużyny. Nawet ich o to spytałam, a oni odpowiedzieli, że nie pasuje im towarzystwo niektórych osób. Nie wnikałam, bo nie chciałam.

Zabrzmiał w końcu dzwonek ostatniej lekcji, a ja się strasznie cieszyłam, że to koniec. Matematyka, poniedziałek i ostatnia lekcja? Jest tylko jedno słowo, które doskonale łączy te trzy rzeczy: katusze. Szłam samotnie do szafki, gdyż Emily wykłócała się z nauczycielem o ocenę z odpowiedzi. Powiedziała tylko, żebym poczekała na nią przy mojej szafce i dalej tłumaczyła panu Woodrow, że na pewno dobrze zrobiła ostatnie zadanie. Wzięłam potrzebne książki, a te niepotrzebne zostawiłam. Korytarze szybko opustoszały. Co się dziwić, każdy chce jak najszybciej opuścić to miejsce tortur. Pomyślałam i gwałtownie się odwróciłam, kiedy poczułam na karku czyjś gorący oddech, a do moich nozdrzy dotarł zapach męskich perfum. Byłam zszokowana, to mało powiedziane, gdy zobaczyłam tego bruneta ze stołówki. Przyglądał mi się tym przenikliwym spojrzeniem, a na jego twarzy gościł cwaniacki uśmiech. Położył rękę na szafce tuż nad moją głową i był naprawdę blisko mnie, zbyt blisko.
-My się chyba jeszcze nie znamy, huh?- spytał owiewając mnie swoim gorącym, miętowym oddechem. -Może mi się przedstawisz, księżniczko?
-Nie nazywaj mnie księżniczką - powiedziałam przez zęby. No, bo proszę! Nie znam gościa, gościu nie zna mnie, mówi do mnie, tak jakbym, co najmniej miała z nim przyjacielskie relacje! Mówiłam, jest zbyt pewny siebie. Może naprawdę myśli, że mnie zaliczy, a jeśli tak, to się grubo pomylił.
-A jak mam do ciebie mówić, co?
-Nijak. Najlepiej zostaw mnie w spokoju.
-O, nie. Bardzo chciałbym poznać nową koleżankę. Znam tu wszystkich, a ciebie nie. To wręcz grzech - mówił, a ten jego zuchwały uśmieszek nie schodził mu z twarzy. I, oh ironio, miałam go już dosyć po pięciu minutach.
-Musisz jakoś to przeboleć, ale z tego, co słyszałam, to towarzystwa ci nie brakuje, więc teraz odejdź i najlepiej nie wchodź mi w drogę - powiedziałam, po czym położyłam swoje ręce na jego umięśnionym torsie i odepchnęłam go od siebie. On tylko się dźwięcznie zaśmiał i przybliżył swoją twarz do mojego ucha- Do zobaczenia, księżniczko. A Venus, to piękne imię, idealnie pasuje do takiej bogini - po czym odsunął się i puszczając oko, oddalił się w kierunku wyjścia. Okay, to było dziwne, a on sam jest jeszcze dziwniejszy. Po co pytał mnie o imię, skoro je zna? I najważniejsze, skąd? Stałam tak oparta o szafki, dopóki na ziemię nie przywróciła mnie Emily.
-Vee, słyszysz mnie? Ten Woodrow, to kompletny idiota, mam go dość! Chodź, odwiozę cię do domu. Wszystko w porządku?- spytała z wyczuwalną troską w głosie.
-Tak, jasne. Idziemy?- posłałam jej delikatny uśmiech na potwierdzenie moich słów i ruszyłam za dziewczyną w kierunki jej samochodu. W drodze powrotnej skarżyła mi się na pana od matematyki i na rodziców, że znowu nie ma ich w domu. Szkoda mi jej, bo widzę, że brakuje dziewczynie tej rodzicielskiej bliskości. Moja mama też dużo pracuje, ale stara się spędzić z nami, jak najwięcej czasu. Zapraszałam Em do mnie, ale odmówiła, mówiąc, że dzisiaj musi jeszcze odwiedzić ciocię, ale jutro chętnie wpadnie. Wymieniłyśmy się numerami, a Em powiedziała, że jutro po mnie przyjedzie. Nie chciałam jej wykorzystywać i odmówiłam, ale dziewczyna mnie wyśmiała i powiedziała tylko, że jak będzie pod domem to napisze mi smsa. Weszłam do pustego domu. Było cicho i przyjemnie. Zrobiłam sobie kanapkę i z sokiem w ręce ruszyłam do mojego pokoju. Włączyłam muzykę i zaczęłam odrabiać lekcje. Am po powrocie oglądała telewizję z panią Rivert. Mama wróciła późno, kiedy ja leżałam w pokoju pogrążona w myślach. To był ciężki dzień i mimo tego, że byłam zmęczona nie mogłam zasnąć. Rozmyślałam jak by to było, gdyby Meg była ze mną. Ale jej tu nie było, zostawiła mnie. Bo tylko ci, którym ufasz najbardziej, potrafią cię najdotkliwiej zranić. To emocje są niewolnikami naszych myśli, my jesteśmy niewolnikami naszych emocji. To one nie dają nam spać po nocach, tak jak teraz mi. Po moich policzkach spływały słone łzy bezradności, smutku, żalu i gniewu. Wiedziałam, że ludzie nie płaczą, bo są słabi. Płaczą, bo byli silni zbyt długo. Te nagromadzone uczucia tłoczą się w środku, wlewając w umysł jad. Podobno człowiek doznaje tyle cierpień, ile jest w stanie znieść. Ciekawe, ile jest w tym prawdy...
***
I oto on, 4 rozdział ! Myślałam nad nim sporo i chyba mi się udał. Piszcie w komentarzach, jak wam się podoba.😊

Irena.

Nowe JutroWhere stories live. Discover now