Rozdział 43

35 3 1
                                    

Harry wyjrzał z pokoju wystawiając za framugę drzwi jedynie głowę i kawałek szyi, co pozwalało mu dostrzec stan rzeczy rozgrywających się w ich wspólnym mieszkaniu. Uczyniłby to ze zwinnością nie ustępującą Tom'owi Cruise'owi w Mission Impossible, gdyby nie fakt, że w pewnym momencie stracił równowagę i niewiele brakowało, by padł jak długi lądując twarzą na podłodze w przedpokoju. Od kilku dni, czyli ściślej mówiąc od pamiętnej imprezy w domu Monique, której omal nie zaliczył, w ich życiu zapanował przypominający wojnę greckich bogiń o złote jabłko zamęt, który prędzej czy później zaowocuje całkowicie bezsensowną i beznadziejną w skutkach wojną trojańską. Nie ma tutaj żadnej różnicy, który z nich byłby Herą, Afrodytą czy Ateną, bo wszyscy posiadali w sobie pierwiastek narcyzmu, cień inteligencji czy też skłonność do chorobliwej zazdrości. Louis od kilku dni chodził jakby użądliło go stado dzikich os, Zayn odburkiwał w odpowiedzi na cokolwiek, co się do niego powie, niezależenie, czy chodziło o rozlaną kawę, czy poprzestawiane szampony, a Harry... no cóż, starał się trzymać od tego wszystkiego z daleka. Mając świadomość, że o ile ze stanem Malik'a nie ma nic wspólnego, tak ogólne rozjuszenie Louis'a jest tylko i wyłącznie jego winą, choć jego współlokator jeszcze długi czas miał nie zdawać sobie z tego sprawy. Niall'a gdzieś wywiało, a Liam'owi chyba przypadła do gustu koleżanka z roku, toteż Harry pozostał w domu sam z dwoma tykającymi bombami, które mogły eksplodować w każdej chwili. W celu dokonania wstępnego rekonesansu rozejrzał się po mieszkaniu. Zobaczywszy, że teren jest potencjalnie czysty wyszedł z pokoju i ruszył w kierunku kuchni, by zaparzyć sobie południowej, drugiej już tego dnia kawy. Oparłszy się o blat wsłuchiwał się w spokojne, miarowe warczenie ekspresu rozkoszując się ładną pogodą i tym, że gdyby nie mieszkał w centrum Londynu, gdzie ilość spalin umożliwia życie tylko wytrwale zanieczyszczającym jego parapet gołębiom, na pewno usłyszałby teraz śpiew ptaków.

-Kto znów używał mojej szczotki?! – wrzasnął Zayn, na co Harry tylko wywrócił oczami. Nie cieszył się spokojem długo, jednak powinien był już jakiś czas temu przywyknąć do faktu, że pięciu mieszkających razem facetów zawsze będzie oznaczało kłopoty. Gdy wszyscy myśleli, że wyrzucając obrzydliwego, pluszowego, będącego pozostałością po jego ostatnim związku kota uporał się ze swoimi uczuciami i wkroczył na wyższy poziom dojrzałości, niestety okazało się, że są w błędzie. Ku ogólnej uciesze poznał całkiem miłą, czerwonowłosą dziewczynę imieniem Nadine, jednak tego niefortunnego wieczoru musiało się stać między nimi coś, co kompletnie wytrąciło go z równowagi, przez co był jeszcze bardziej nieznośny niż zwykle. Tak czy inaczej, nikomu nie chciał powiedzieć co się stało, doprowadzając wszystkich tylko do szału i coraz to postępującego przygnębienia – STYLES – ryknął wychodząc z łazienki z jedynie ręcznikiem przewiązanym na biodrach – widzę tam twoje brązowe kłaki. Nawet się nie wypieraj. Tylko ty masz kręcone włosy.

-Byłem zaspany – Harry wzruszył ramionami – wybacz Zay, ale jeśli chcesz tego uniknąć, po prostu nie zostawiaj jej na widoku – może zabrzmiało to trochę impertynencko, ale czyż nie miał racji? Choć często zdarzało się, że nie, przynajmniej w swojej opinii tym razem Harry Styles miał słuszność.

-Spoko – mruknął Zayn, po czym zamaszystym ruchem zatrzasnął się w łazience. Harry pomyślał, że pewnie opary ulatniające się ze wszystkich specyfików do pielęgnacji włosów uderzyły mu do głowy niczym największa dawka LSD, jednak nawet po zniknięciu bruneta nie mógł długo cieszyć się spokojem.

-Cholera, Styles. Czy ja robię coś źle? Powinienem zmienić fryzurę? – w przeciwieństwie do milczącego i strzelającego z kłów jadem Zayn'a, Louis Tomlinson w stresowych sytuacjach przedstawiał się nieco inaczej. Łaził w kółko, nie zamykając się niczym nakręcona do granic możliwości katarynka, która zacięła się mniej więcej w połowie wydawanego z siebie utworu. Jego sprawy dotyczyły absolutnie wszystkich wokół, co też jawiło się im jako niebywale męczące.

A milion little pieces | 1DWhere stories live. Discover now