Rozdział 10

159 7 5
                                    

        Tej nocy Harry nie potrafił zmrużyć oka nawet na krótką chwilę. Leżał na plecach z wzrokiem utkwionym w zwisającym z zacienionego przez noc sufitu żyrandolu. Denerwowało i rozpraszało go niemal wszystko, począwszy od zbyt jasnego  światła samotnie znajdującej się za oknem latarni, a skończywszy na miarowym cykaniu wskazówek stojącego na komodzie zegara. Przekręcał się z boku na bok. próbując znaleźć dogodną pozycję do spania, jednak nie potrzebował wiele by zrozumieć, że nic nie jest w stanie poprawić jego trudnej sytuacji. Miał problemy ze snem, toteż nocny tryb życia stał się jego rutyną. Rutyną, którą pragnął i zaciekle próbował porzucić, jednak nie mógł znaleźć na to odpowiedniego sposobu. Zegar wybijał czwartą nad ranem, lecz on miał nie zasnąć jeszcze przez długi czas i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Myślał o Louisie i o tym, że dając mu telefon zaprzepaścił jedyną szansę na ucieczkę od nieprzyjemnej, monotonnie powtarzającej się codzienności. Wszystko w jego życiu było takie samo. Ciągle, niezmiennie.  Nieustannie trwające bezsenne noce, wiecznie pusta lodówka, denne programy telewizyjne, nuda. Nawet jego ulubione bokserki zmęczone ciągłym użytkowaniem przybrały nudny, szarawy odcień, choć gwarantowano mu, że za tę cenę zawsze będą białe. Doskonale wiedział, że zazdrościł Louisowi. Teraz, w nocy, kiedy był zupełnie sam ze swoimi myślami zdawał sobie sprawę, że luzacka poza przybierana w obecności rozentuzjazmowanego przyjaciela jest niczym więcej, jak wierutnym kłamstwem. Nie chodziło tu o samą dziewczynę, którą to on powinien był spotkać, ale o fakt, iż w życiu Louis'a nastąpił pewien przełom. Coś się działo, wkroczyła jakaś dynamika. Zrezygnowany otworzył oczy, które od kilkunastu minut trzymał zamknięte i podniósłszy się do pozycji siedzącej otworzył leżącego obok siebie laptopa z wciąż uruchomioną przeglądarką. Odtworzył ponownie filmik dodany tego dnia przez lawendowowłosą dziewczynę. Była ładna i miała ciepły głos. O nietuzinkowości właścicielki świadczyły nie tylko jej włosy, ale i mimika twarzy, ekspresja gestów i sposób, w jaki mówiła. Wydawała się żywiołowa i rozgadana, jak iskierka, która mogłaby uczynić jego życie ciekawszym. Gdyby tylko to on mógł ją poznać...Nie, nie myśl tak, skarcił się po chwili starając przywołać rozbrykaną wyobraźnię do porządku. Louis to twój najlepszy przyjaciel, nie możesz zazdrościć mu szczęścia. Mimo to powiódł palcem po dotykowym panelu laptopa, a na ekranie ukazała się strona główna kanału vloggerki.  Miała pokaźne grono subskrypcji, całe mnóstwo komentarzy od innych użytkowników i widocznie cieszyła się dużą popularnością. Zanim się zorientował, obejrzał dobre dziesięć filmików, a panująca za oknem noc powoli zaczęła zmieniać się w spokojny, wiosenny poranek. Słońce wznosiło się niepewnie nad horyzontem dając Harry'emu znak, że to ostatni dzwonek, by zasnąć, zanim będzie na to za późno. Kierowany głosem i tak nadszarpniętego już rozsądku postanowił zamknąć laptopa i odłożyć go na szafkę nocną. Ułożywszy głowę na poduszce we flamingi spuścił powieki, a jego rzęsy delikatnie połaskotały policzki. Sen przyszedł lekko i niespodziewanie. Nie był twardy, ani spokojny. Wręcz przeciwnie: krótki, urywany i nie zapewniający mu pełni wypoczynku, jednak lepszy taki, niż żaden.

***

            Błądził ulicami nie mając pojęcia, gdzie powinien pójść. Londyn roił się od tysięcy kawiarni, klubów i salonów gier wideo, nie wspominając o centrach handlowych i bibliotekach. Nie miał planu, koncepcji, nawet najmniejszego zarysu pomysłu. Ziewnął przeciągle nasuwając na oczy ciemne okulary. Czuł się komfortowo mając na sobie coś, co mogło choć częściowo zakryć jego zmęczoną cerę i wory pod oczami.  Przesilenie wiosenne wprawiało nie tylko jego, ale i wszystkich, których znał w stan niekończącego się znużenia i apatii.  Szedł ulicą ubrany w czarny płaszcz, ciemne spodnie w cienkie, białe paski i granatową koszulę. Czuł konsekwencje zarwanej nocy, ciążące na nim niczym przyczepiony do kostki balast, ciągnący topielca na dno oceanu. Znalazłszy się w pobliżu Java Jones poczuł unoszący się w powietrzu zapach kawy, który nadał cel jego tułaczce. W tej chwili marzył jedynie o mocnym americano z syropem, jednak minął lokal zobaczywszy na kasie znajomą dziewczynę. Marlene była legendą krążącą po ich apartamencie niczym przestroga rodziców, by ich dzieci zawsze pilnowały swoich rzeczy i nie rozmawiały z nieznajomymi. Ilekroć wracali ze swojego ulubionego lokalu, Zayn i Niall opowiadali niestworzone historie o tej sympatycznej, choć męczącej, nigdy nie dającej za wygraną dziewczynie. Harry nie miał nastroju jej poznawać, bo zapewne, tak jak i przyjaciele stałby się obiektem jej szturmu. Nie kwestionował jej stosunkowo typowej, przyprawionej zbyt dużą ilością makijażu urody, czy niewątpliwie czarującej osobowości, jednak nawet niezobowiązujący flirt nie sprawiał mu przyjemności, jeśli wszystko miał z góry załatwione przez popularność i w żaden sposób nie musiał zabiegać o uwagę rozmówczyni. Skierował się w stronę miłej knajpki oddalonej kilkaset metrów od centrum, sprawiającej wrażenie zupełnie odrębnego, spokojnego i oddalonego od zgiełku wielkiego miasta miejsca. Parking przed lokalem był zupełnie pusty. Dostrzegł jedynie wychodzącego z kawiarni mężczyznę w garniturze, trzymającego parujący kubek z herbatą earl gray.  Otworzywszy drzwi, Harry usłyszał delikatny dźwięk dzwonka. Na kasie stała pogrążona w zamyśleniu kobieta o długich, luźno puszczonych wzdłuż ramion dredach, nosząca pokaźne, złote kolczyki. Miała na sobie czarny fartuch, który może i  wydawał się zwyczajny, jednak na niej wyglądał niezwykle szykownie. Stanąwszy przed kartą napojów uważnie ją przestudiował, choć z góry wiedział, co zamierza zamówić. Mimo to, rozkoszował się przyjemną, kojącą ciszą i stonowanymi kolorami, działającymi na jego zmęczone oczy i ciało jak balsam.  Usłyszał turkot silnika świadczący o tym, że auto znajdowało się w pobliżu. Ze zniszczonego pickup'a wysiadł mężczyzna w ogrodniczkach, który wszedłszy do lokalu wdał się w pogawędkę z baristką. Posyłali sobie czułe spojrzenia raz po raz, a Harry obserwował ich bacznie, jednak na tyle dyskretnie, by nie zdali sobie z tego sprawy. Mężczyzna dał jej całusa w policzek, po czym opuścił lokal. Odprowadziwszy go wzrokiem, chłopak zdecydował złożyć zamówienie.

-Co dla ciebie kochany? – spytała kobieta miłym głosem, wyraźnie rozanielona zaistniałą przed kilkoma minutami sytuacją. Imię na jej plakietce było napisane starannym, pochyłym pismem. Kropki nad i, oddzielone od nich znacznie świadczyły o kreatywności właścicielki. Były wysoko, dryfując nad literami imienia niczym motyle na wiosennym niebie. Miała na imię Christina. Było ciepłe, przyjemne, dodawało jej wyglądowi uroku. Kobieta imieniem Christina samą swoją obecnością rozświetlała wnętrze kawiarni jasnym blaskiem.

- Podwójne espresso – odparł wpatrując się w jej czekoladowe oczy, po czym przeniósł wzrok na kolczyki. Intrygowała go, jednak nie w sposób, w jaki kobieta intryguje mężczyznę. Jego ciekawość była z rodzaju tych, które żywi się do dzieła sztuki, czy dobrej powieści. Zupełnie platoniczna i bezinteresowna.

-Z syropem? – spytała unosząc starannie wyregulowane brwi o prostym, lecz lekko łukowatym kształcie. Harry przytaknął – Wiśniowym, truskawkowym, karmelowym? – patrzyła na niego wyczekująco.

-Karmel będzie dobry – Harry uśmiechnął się wyciągając z kieszeni portfel. Dopiero teraz dokładnie przejrzał jego zawartość i z ulgą stwierdził, że przez okres, gdy ten nie był w jego posiadaniu, nic z niego nie zniknęło. Podał kasjerce banknot, po czym ścisnąwszy w dłoni paragon wepchnął portfel do kieszeni i skierował się w stronę jednego z foteli w rogu lokalu.

Z usytuowanego nieopodal stojaka na gazety wyciągnął jeden z numerów Rolling Stone'a i zaczął przewracać kartki bez większego zainteresowania. Chciał zabić czas oczekiwania na zamówienie, będący jedynie przeszkodą dzielącą go od życiodajnej dawki kofeiny. Drzwi lokalu ponownie się otworzyły, jednak on nawet nie uniósł głowy. Nie interesowało go nic, co nie było jego podwójnym espresso. Kątem oka ujrzał jedynie przemykający na zaplecze cień, tworzący w ruchu czarną, niewyraźną plamę.

-Pańska kawa – Christina przywołała Harry'ego ruchem ręki, lecz ten profilaktycznie rozejrzał się po lokalu. Niewątpliwie chodziło o niego, gdyż był w tej chwili jedynym gościem. Podniósłszy się z krzesła ruszył w stronę baru.

Wziąwszy w dłonie zabudowany, wysoki kubek poczuł  przenikające przez jego skórę ciepło i przyjemny zapach ulubionego napoju. Christina uśmiechnęła się do niego, a on uśmiech odwzajemnił. Był bliski odwrócenia się na pięcie, jednak zasłonka prowadząca na zaplecze drgnęła, a spod niej wyłoniła się kolejna baristka, której obecności wcześniej nie odnotował. To ona musiała wejść do lokalu, kiedy czytałem gazetę, pomyślał, jednak coś sprawiło, że jego nogi stały się ciężkie niczym z ołowiu i nie mógł się ruszyć. Dziewczyna miała włosy związane w wysoki kucyk o niecodziennym kolorze. W normalnych warunkach zastanowiłby się, czy kogoś mu nie przypomina, jednak tym razem był niemal stuprocentowo pewien, kim jest. Przełknąwszy głośno ślinę patrzył na nią przez krótką chwilę, którą pragnął przeciągnąć w nieskończoność, jednak napotkawszy zdziwione i podejrzliwe spojrzenie jeszcze kilka minut temu uśmiechającej się Christiny odwrócił się na pięcie i ruszył na swoje miejsce.

-Rosemary – dźwięk jej imienia wypowiadany przez drugą baristkę zadźwięczał w jego głowie, zupełnie jakby ktoś uderzył w kościelny dzwon w samo południe.

-Rosemary, Rose – wyszeptał mając wrażenie, że tego poranka świat zrobił sobie z niego jeden, wielki, złośliwy żart. Żart bardzo w stylu Louisa i niewątpliwie z nim związany.

Zamknąwszy egzemplarz Rolling Stone'a obserwował uśmiechającą się dziewczynę, która rozmawiała o czymś z ożywieniem ze swoją współpracownicą. Jej żywe gesty, pełna emocji mimika, ruchy związanych w kucyk włosów, kiedy kiwała głową – wszystko było dokładnie takie samo jak na ekranie komputera. Tylko, że teraz stała przed nim. 

A milion little pieces | 1DWhere stories live. Discover now