Rozdział 34

50 4 1
                                    

Co ja robię? Boże, wariatka. Nadine ogarnij się! Stała przed lustrem w swoim pokoju, a wszystkie jej myśli dosłownie krzyczały. Miała ochotę wrzeszczeć, wyrywać włosy z frustracji i nie wiadomo, co jeszcze. Sytuacja, w której się znalazła była bardziej niż nietypowa, toteż wymagała nietypowych środków. Zaprosiła Zayn'a na imprezę. Boże, dlaczego właściwie to zrobiła? Nie miała pojęcia. Był miły, opatrzył jej rękę, właściwie chciała tam z nim pójść, ale to nie miało absolutnie żadnego sensu i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Jej ojca nie było w domu, a Will... właśnie. Gdzie właściwie podziewał się William? Wspominał coś o... o czym? Poddała się, absolutnie nie mogła sobie przypomnieć. Po prostu go nie było, a gdyby nie to, może sytuacja nie wydawałaby się tak popaprana. Jedno było pewne – do rozpoczęcia imprezy miała godzinę, więc musiała narzucić ekspresowe tempo przygotowań. Otworzyła szafę, z której bez większych ceregieli wyrzuciła wszystkie ciuchy i zaczęła je desperacko przekopywać. Zostawiła Zayn'a w salonie na dole i kazała się czymś zająć, co mogło skończyć się tragedią, jeśli usiądzie na kanapie razem z Isabelle, ale wolała o tym nie myśleć. Byli tylko dwaj mężczyźni, których tolerowała – Caleb i William, ale to zapewne tylko dlatego, że to oni ją wychowywali. Była ich oczkiem w głowie do tego stopnia, że Nadine momentami czuła ukłucie zazdrości w stosunku do własnego psa, co było uczuciem niezwykle uwłaczającym. Dopóki nie słyszała krzyków i szczekania pozostawała w przekonaniu, że wszystko jest w porządku. Przerzuciła dwa tuziny bluzek, po czym wybrała trzy i nie mogąc się zdecydować przymierzyła każdą z nich. Ta oliwkowa była zbyt oliwkowa, biała zbyt prosta, a czarna...zbyt czarna? Po dłuższym namyśle jednak wybrała tę czarną, choć wahała się co do tego, że właściwie była do dość prześwitująca mgiełka i czuła się, jakby nie miała na sobie nic. Chociaż, jeśli założy pod spód czarny top powinno być w porządku. Cholera, im dłużej myślała, tym więcej miała wątpliwości. Zostając przy pierwotnym planie wciągnęła na tyłek czarne, połyskujące spodnie ze skórzanym paskiem i założyła złoty łańcuszek i kilka pierścionków. Stanęła przed lustrem po raz ostatni by zobaczyć, czy wszystko jest pod kontrolą, po czym wyszczerzyła zęby upewniając się, że nie ma między nimi żadnych kawałków jedzenia. Tyłek? Na miejscu. Paznokcie, bez zarzutu. Włosy lekko pokręciła, poprawiła trochę już starty makijaż oka, wzmocniła brwi i nałożyła na usta ciemnobrązową szminkę. Nie wyglądała zbyt gotycko? Cholera, nieważne. Im dłużej myślała, tym większe było prawdopodobieństwo, że nie wyjdzie z tego pokoju do północy. Spakowała do małej, czarnej torebki z frędzlami wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i upewniła się, czy niczego nie zapomniała. Zamknąwszy za sobą drzwi pokoju zbiegła po schodach, potykając się o rozrzucone zabawki Isabelle i niewiele brakowało, by po prostu stoczyła się na dół z głośnym hukiem. Z trudem udało jej się utrzymać równowagę, a gdy znalazła się na dole, widok, który zastała, bardzo ją rozbawił. Pies leżał na kanapie, jak to miał w zwyczaju, zaś Zayn siedział na podłodze, gdyż zapewne musiał przegrać walkę o terytorium do siedzenia z tą wyjątkowo zaborczą suczką. Głowa zwisała mu luźno z lewej strony, więc chyba musiał zasnąć. Dziewczyna podeszła do niego na paluszkach, po czym odgarnęła z jego twarzy pojedynczy kosmyk misternie ułożonych włosów, który wymknął się spod kontroli. Cały stres, który czuła w stosunku do jego osoby zniknął.

-Wstawaj śpiąca królewno – minęła krótka chwila zanim otworzył zaspane, brązowe oczy.

***

Dom, który ukazał się jego niedowierzającym oczom był ogromny, dwupiętrowy i na oko należał do rodziny jakiegoś bardzo bogatego dzieciaka. Sam wychowywał się w średnio zamożnej dzielnicy Bradford, jednak wiedział, na co stać niektórych, dobrze sytuowanych Anglików. Ich domostwa przypominały pałacyki stanowiące istne dzieła sztuki. Szyby zdobiły stare, białe okiennice z lekko skruszoną farbą, jednak on odnajdywał w tym zabieg bardziej celowy aniżeli przypadek. Spadzisty, lecz niezbyt stromy dach pokryty był granatowo-siwymi, znów celowo postarzanymi dachówkami. Do wnętrza budynku w stylu wiktoriańskim prowadziła wyłożona marmurową kostką ścieżka, która musiała kosztować więcej niż fortunę, a otaczający go trawnik o odcieniu innym niż pozostałe w okolicy był równo przystrzyżony, zaś ogródek zdobiła biała altanka porośnięta egzotyczną winoroślą. Nie zdziwiłby się, gdyby okazało się, że nawet trawa została sprowadzona z daleka i zasadzona na zamówienie. Cała posesja ogrodzona była czarnym płotem składających się z cienkich i zaostrzonych, czarnych prętów, których wysokości sięgał posadzony za nimi żywopłot. Wszystko to wyglądało niczym sekretny ogród z bajki o kopciuszku, gdyby nie rycząca w niebogłosy muzyka, którą słyszeli pewnie nawet na Upper East Side w Nowym Jorku, a jeśli nie tam, to na pewno w Brighton. W domu paliły się wszystkie światła, choć były one kolorowe i przytłumione, toteż wnętrze skąpane było w półmroku. Gdy wszedł do środka dostrzegł, że dywany były zwinięte, by uniknąć potencjalnych szkód i zrobić dość licznym swoją drogą gościom miejsce do tańca. Nowoczesny projektor rzucał na ścianę obraz mieniącej się wszelkimi barwami galaktyki, a z porozstawianych wszędzie głośników z podkręconymi maksymalnie basami leciała płyta The Killers. Ściany salonu pokrywały obrazy, a zasłony zwisające ze srebrnych karniszy związano i położono na parapecie. Wszystko było przemyślane do tego stopnia, zupełnie jakby imprezy w tym domu były codziennością. Zgarnąwszy z tacy na kominku kieliszek musującego wina rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu Nadine. Jego wzrok napotykał tylko błędne koła chaotycznie falujących ciał, z których co jakiś czas wyłaniały się pary wyczyniające coraz to bardziej wymyślne figury. Kilkoro studentów stało na werandzie paląc papierosy o intensywnie zapachowym dymie. Wszystko wyglądało na pozór zwyczajnie i niezbyt interesująco, a jednak w jakiś sposób znalazł się na tej imprezie. Wkręcił się w tłum ludzi, którzy byli tak zajęci rozmawianiem o swoich sprawach, że nikt go nie rozpoznał. Stanąwszy na palcach ponownie omiótł wzrokiem pomieszczenie upijając łyk drinka. Dostrzegł ją w grupce dziewczyn, jednak przez chwilę się zawahał. Przypomniał sobie jak zeszła na dół, kiedy zasnął na podłodze w jej mieszkaniu. Ubrana w czarne ciuchy i machająca do niego nazwała go śpiącą królewną i tylko to wystarczyło by zrozumieć, że przystanie na propozycję dziewczyny i nie tylko ją zawiezie, ale i sam pójdzie na to przyjęcie. A więc tak bawili się studenci dziennikarstwa. Choć grupka sprawiała wrażenie zajętej sobą i elitarnej, tak naprawdę niczym nie różnili się od innych ludzi w ich wieku. Zaczynali od lekkiego alkoholu i trochę wstawieni dopiero później wkraczali na prawdziwą imprezę. Właściwie nie spodziewał się jedynie muzyki, jaką usłyszał. Liczył na klubową łupankę, która wysadzi mu bębenki i zmusi chłopaka, do natychmiastowego opuszczenia lokalu, a jednak muzyka była całkiem niezła i wszyscy zdawali się być rozgarnięci. Trzymając mocno w ręku kieliszek przecisnął się przez grupki tańczących, by musnąć dłonią ramię Nadine rozmawiającej z bladą blondynką, która jak później się okazało, była właścicielką domu.

A milion little pieces | 1DWhere stories live. Discover now