Rozdział 21

72 6 2
                                    

 Rosemary obudziła się, gdy jej niespokojny i krótki sen, w który zapadła dopiero kilka godzin temu, przerwało gwałtowne wtargnięcie matki do pokoju dziewczyny. Ubrana w dżinsy i lekki sweter Lena podciągnęła do góry czarne, przyjemnie zaciemniające sypialnie dziewczyny rolety, otworzyła okno i spróbowała swoich sił w ściągnięciu z córki białej kołdry. Ta ściskając mocno pierzynę, przekręciła się tylko na drugi bok jęcząc boleśnie. Wiedziała, że gdy tylko otworzy oczy będzie bolała ją głowa i prawdopodobnie pójdzie do łazienki, by cały dzień wisieć nad toaletą. Nie miała zamiaru wstawać, ten dzień powinna po prostu przespać, bo zdawała sobie sprawę, że w tym stanie nie będzie z niej absolutnie żadnego pożytku. Zwinęła się w kłębek zaciskając powieki jeszcze mocniej, jednak sierżant Hale ani myślała pozwolić jej umierać w spokoju. Miała na ten dzień swój własny, misternie ułożony z dbałością o szczegóły plan, którego absolutnie nie mogło zepsuć coś tak błahego jak zeszło nocne alkoholowe nadużycie córki. Dziewczyna westchnęła próbując otworzyć zlepione przez sen powieki, a gdy tylko to zrobiła, razem z promieniami słońca uderzyły ją wspomnienia poprzedniego wieczoru. Nie powinna była mieszać alkoholi. Nie powinna była pić z nieznajomymi. Nie powinna była biegać pijana po ulicy o piątej nad rano z równie pijanym Harrym Styles'em, jednak gdy tylko o tym pomyślała na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Niestety szybko ustąpił grymasowi zwiastującemu nadchodzące mdłości.

-Nie obchodzi mnie, co robiłaś w nocy, ale natychmiast masz wstać – powiedziała Lena głosem nie znoszącym sprzeciwu. Zdarzały się dni, kiedy jej roztrzepana matka zamieniała się w prawdziwego tyrana i ten poranek niewątpliwie zapowiadał jeden z nich.

-Chcę spać – wymruczała niewyraźnie, a w jej głowie pojawił się obraz cmokającej z niezadowoleniem matki. Robiła tak zawsze, gdy coś jej się nie podobało i przyjmowała wtedy niezwykle wkurzający, skrzywiony wyraz twarzy.

-Rosemary Aline Hale, wstajesz z łóżka natychmiast i nie obchodzą mnie twoje wymówki. Za pół godziny odbieramy Quentina z lekcji gry na wiolonczeli, a później jedziemy do zoo – wyszła z pokoju z trzaskiem zamykając drzwi, a Rose wydała z siebie głośne westchnięcie wtulając twarz w poduszkę. Zapowiadał się bardzo długi poranek.

Tak jak przypuszczała, kiedy tylko podniosła się z łóżka, cała zawartość jej żołądka przewróciła się do góry nogami. Poczuła w ustach nieprzyjemny, gorzki smak i zerwała się do łazienki, zanim będzie za późno. Co prawda sama napytała sobie biedy, ale nie zamierzała tego sprzątać. Zawisła nad toaletą na dobre piętnaście z trzydziestu minut, które miała na przygotowanie się i gdy poczuła, że dalsze gwałtowne ruchy nie grożą już wymiotami, zdecydowała się na szybki prysznic. Jej włosy śmierdziały kadzidłem i papierosowym dymem, który unosił się w lokalu, jednak wtedy była do niego przyzwyczajona i w niczym jej to nie przeszkadzało. Wiedziała, że nie ma czasu ich umyć, toteż zdecydowała się związać je w kucyk i mieć nadzieję, że ich zapach nie będzie nikomu przeszkadzał. Narzuciła na siebie granatowy sweter, dżinsową kurtkę i czarne rurki. Nogi wsunęła w siwe trampki. Wrzuciła do torby najpotrzebniejsze przybory postanawiając, że makijaż wykona w samochodzie. Zbiegła po schodach do kuchni żeby zrobić sobie kawę w termicznym kubku. Matka przecierała szyby samochodu, co znaczyło, że miała jeszcze około pięciu minut.  Zalała kawę i zakręciła kubek, po czym otworzyła białą szufladę w poszukiwaniu leków przeciwbólowych. Szybko popiła pastylkę wodą i trzymając gorący kubek w ręku wybiegła z domu nie chcąc narazić się na gniew wyjątkowo stanowczej tego dnia matki.

-Ałć, boli, gorące, ała! – pokrzykiwała pokonując schody wyjściowe dużymi susami i nie zważając na wyczekującą twarz przyglądającej się jej z dezaprobatą Leny wskoczyła na przednie siedzenie auta.

-Miło, że się pospieszyłaś – matka uśmiechnęła się miło, jednak w głębi duszy dziewczyna wiedziała, że jej mina mówi mniej więcej: wiem, co robiłaś zeszłej nocy tak samo dobrze, jak ty zdajesz sobie sprawę, że tego nie pochwalam. Jeśli cię boli, to sama jesteś sobie winna i nie zamierzam ci współczuć.

A milion little pieces | 1DWhere stories live. Discover now