Rozdział 7

196 11 1
                                    

-Dwanaście pięćdziesiąt - młoda, o włosach związanych w ciasny kucyk kasjerka, spojrzała na niego spod wachlarza długich, ale posklejanych przez tusz rzęs i przygryzając wargę wręczyła ubranemu w czarną koszulę oraz pasujące do niej spodnie chłopakowi o oliwkowej cerze dwie kawy na wynos. Dostrzegł błysk w jej oku i wyraz twarzy świadczący o tym, że próbowała z nim flirtować. Podał dziewczynie dwudziestofuntowy banknot, a gdy kasjerka wydawała mu resztę, intencjonalnie musnęła jego dłoń.

-Dziękuje Marlene - przeczytał jej imię z przyczepionej do zielonego fartucha plakietki. Dziewczyna zamrugała niczym akwariowa, złota rybka, lecz on tylko uśmiechnął się miło i ku jej rozczarowaniu, trzymając w ręku napoje, skierował się w stronę wyjścia z lokalu. Zdmuchnął z twarzy luźny, opadający mu na czoło i znacznie ograniczający pole widzenia kosmyk, po czym skierował się w stronę samochodu. Wolną dłonią otworzył sobie drzwi i wsunąwszy się do pojazdu podał kawę siedzącemu na miejscu kierowcy przyjacielowi.

-Dzięki, tego było mi trzeba - blondyn powąchał kawę, po czym pociągnął z kubka spory łyk. Rozłożywszy się na oparciu siedzenia sączył napój, siedząc w ciemnych okularach przeciwsłonecznych, nawet jeśli we wnętrzu samochodu było to zupełnie bezcelowe - Mieli tam jakieś dobre ciastka? - zagadnął po chwili przyjaciela i zsunąwszy z nosa okulary pilotki, utkwił w nim spojrzenie niebieskich oczu.

-Tak, ale ja tam nie wracam - odparł brunet stanowczo - powinniśmy już jechać - powiedział kategorycznie, dając tym samym blondynowi znak, że o dodatkowej przekąsce nie ma nawet co marzyć - No, chyba, że jesteś gotowy na konfrontację z Marlene. Wtedy proszę bardzo, idź, ale ja nie zamierzam cię ratować, jeśli po raz kolejny będzie chciała wyłudzić od ciebie numer telefonu. To już staje się naprawdę nudne.

-Znów ona? - blondyn westchnął z dezaprobatą. Java Jones było ich ulubioną kawiarnią, jednak ilekroć trafiali na ową kelnerkę, wiązało się to z licznymi próbami poderwania któregoś z nich. Obaj chłopcy mieli tego serdecznie dość. Wbrew pozorom, dziewczyna była całkiem miła i wcale niebrzydka, jednak miała w sobie tę odstraszającą pewność siebie, która przytłaczała rozmówcę i raczej nie dodawała jej dziewczęcego uroku.

-Mhm - mruknął znudzony na znak, że nie zamierza dłużej kontynuować tego tematu - jedźmy już. Załatwmy wszystko, co mamy dziś do załatwienia i po prostu wróćmy jak najszybciej do mieszkania - utkwił wzrok w desce rozdzielczej samochodu.

-Zrzędzisz, Malik - westchnął i umieściwszy kawę w specjalnym, przeznaczonym do tego uchwycie, przekręcił kluczyk w stacyjce. Samochód ruszył z piskiem opon, lecz na brunecie nie zrobiło to wrażenia. Wciąż siedział, spokojnie i powoli popijając swój napój.

-Gdzie jedziemy najpierw? - przeniósł wzrok na przyjaciela podrygującego głową w rytm płynącej z radia muzyki. Najwidoczniej świetnie się bawił.

-A będziesz mniej cyniczny, jak ci powiem? - spojrzał na niego spode łba i wyjechali z parkingu prosto w popołudniowe korki. Ich auto zatrzymało się w długim na prawie całą ulicę korowodzie pojazdów, czekających na zmianę świateł.

-Godziny szczytu - podsumował, a jego twarz wyrażała niemal rozpaczliwą dezaprobatę - Utknęliśmy tu. To by było na tyle, jeśli chodzi o wcześniejszy powrót do domu - brunet westchnął spuściwszy głowę - Niall, czemu każda wyprawa z tobą gdziekolwiek kończy się kompletnym fiaskiem?

-Hej, nie żebym się wymądrzał, ale to ty chciałeś jechać po kawę, Zayn - na ostatnie słowo położył nacisk utkwiwszy w przyjacielu wymowne spojrzenie - nadmienię też, że to nie ja przez całą noc siedziałem przed laptopem oglądając stare filmy z Audrey Hepburn.

-Dobra, załapałem aluzję - odparł - masz nikomu nie mówić - pokazał na niego palcem i zauważywszy, ze na twarz przyjaciela wkroczył złośliwy uśmiech, natychmiast opuścił wzrok i bez słowa wrócił do picia swojej kawy. Stojąc w korku utkwił spojrzenie w niezbyt ciekawym, ale dość dynamicznym obrazie za oknem. Znajdowali się nieopodal jednego z uniwersytetów nauk humanistycznych, połączonego z budynkiem akademii sztuk pięknych, stanowiącej niemal swoisty przykład skupienia w jednym miejscu wszystkich najbardziej osobliwych indywiduów całego Londynu. Hipsterzy z brodami niemal do pasa, dziewczyny chodzące w długich spódnicach i pstrokatych swetrach... całej tej scenie Zayn przyglądał się z rozbawieniem opierając brodę na dłoni. Gdzieniegdzie przewijali się niemal aż nazbyt oficjalnie ubrani studenci prawa, z krawatami zawiązanym ciasno pod szyją, niosący ogromne, przypominające aktówkę listonosza teczki, jednak stanowili oni zdecydowaną mniejszość. Wszyscy gdzieś pędzili z torbami pełnymi wysypujących się kserówek, omawiali coś dyskutując z ożywieniem, a później znikali za murami nowoczesnego budynku. Wyglądali na ludzi bardziej skupionych na kreowaniu siebie i swojej humanistycznej duszy, aniżeli na doskonaleniu umiejętności. Zanim został muzykiem, rozważał studia na akademii sztuk pięknych, jednak teraz wiedział, że wcale by tam nie pasował. Cenił artystów nie obnoszących się ze swoim wrażliwym, indywidualnym „ja", ale tych normalnych i niepozornych, skrywających ogromny talent, którym się nie chwalą. Odkąd zaczął śpiewać, sztuka zeszła na dalszy plan, a jedynymi jej przejawami w życiu chłopaka stały się pokryte kolorowym graffiti ściany sypialni i ciało naznaczone najrozmaitszymi tatuażami.

A milion little pieces | 1DWhere stories live. Discover now