Rozdział 10

15.8K 698 262
                                    

Nienawidzę pogrzebów.

Kiedy stoję przed pomnikiem mojej siostry i wpatruję się w wyryte na kamieniu litery, nie czuję nic. Moje gardło jest boleśnie zaciśnięte, a w moim wnętrzu grasuje przejmująca pustka, która jest nawet gorsza od bólu, który towarzyszył mi wcześniej. Wśród tłumu ludzi na cmentarzu czuję się samotna tak, jak nigdy dotąd, a ciężar na moich barkach staje się coraz większy i większy. Trzymam się prosto, bo jestem na oczach innych. Moja sukienka jest wyprasowana, a buty idealnie wypastowane. Mam mocny makijaż, dzięki któremu nikt nie dostrzega moich podkrążonych oczu i bladej twarzy. Włosy wyprostowałam i szarpie nimi teraz wiatr, ale stoję nieruchomo i patrzę, zapadając się w sobie coraz bardziej i bardziej.

Jestem lalką. Pieprzoną lalką wystawioną na pokaz, która ma symbolizować idealizm, która ma być definicją ideału i niczym więcej.

Prócz pustki rośnie we mnie także gniew. Czuję niesprawiedliwość i gorycz w ustach, kiedy wpatruję się w imię mojej siostry wyryte na smutnym, brzydkim kamieniu. Zaciskam zęby coraz mocniej i mocniej, choć nie wiem, czy płacz w czymkolwiek by mi teraz pomógł. Chcę stąd uciec. Moje serce wybija szybki, nierówny rytm i z trudem trzymam się na nogach. Tak bardzo tego wszystkiego nienawidzę.

Ona na to nie zasłużyła.

To jedyna myśl, która powtarza się w mojej głowie.

Nie jestem świadoma własnego ciała, a czas wydaje się płynąć coraz wolniej i wolniej. Zostaję w tyle, wszystko wokół mnie cichnie, jestem tylko ja i moje upiorne demony, z którymi nie sposób walczyć.

Po zakończonym pogrzebie wracamy do domu, a moi rodzice znów skupiają się na codzienności. Zachowują się tak, jakby nic się nie stało. Matka wraca do pracy, ojciec jedzie do swojej firmy, a ja przypatruję się temu wszystkiemu z coraz większą odrazą.

Nie potrafię normalnie funkcjonować. Coś w tym dniu się zmienia, obrzydliwa prawda, której tak bardzo się bałam, wychodzi na jaw. Z trudem stawiam kolejne kroki, kiedy schodzę na dół i wychodzę na zewnątrz. Nie wiem, gdzie się kieruję. Nadal mam na sobie te same szpilki i tę samą sukienkę. Wiatr szarpie moim cienkim płaszczem, ale nie czuję chłodu, kiedy pierwsze łzy zaczynają spływać po moich policzkach.

– Co ty narobiłaś, Audrey? – chrypię w przestrzeń i potykam się na chodniku. Brnę jednak dalej, w nieznanym kierunku. Jak najdalej od domu, jak najdalej od rodziców, jak najdalej od tej koszmarnej rzeczywistości.

Po kilkunastu minutach trafiam do zapyziałego baru, w którym wita mnie zapach spoconych ciał i papierosów. Zajmuję miejsce przy ladzie i zamawiam jakąś tanią wódkę. Barman nie pyta mnie o dowód. Może wyglądam na tyle źle, a może w tym miejscu nikogo nie obchodzą klienci. Nie interesuje mnie to. Sięgam po butelkę trunku i kieliszek, po czym nalewam alkohol do szkła i jednym ruchem wlewam do gardła palącą ciecz. Przełykam ją, nawet się nie krzywiąc i nalewam kolejną kolejkę. Łyk za łykiem opróżniam połowę butelki, po czym odstawiam ją na bok i opieram się łokciami o ladę. Przecieram twarz i rozmazuję przy tym makijaż. Mam spierzchnięte usta i przekrwionym spojrzeniem rozglądam się wokół, ale nikt mnie tutaj nie rozpoznaje. Bardzo dobrze. Nie zniosłabym myśli, że znowu będę na widoku.

Z tą myślą sięgam po butelkę raz jeszcze i piję przez długie godziny, aż w końcu na dworze robi się ciemno i całkowicie mnie odcina. Pustym wzrokiem wpatruję się w niewidzialny punkt przed sobą i w końcu w mojej głowie na moment pojawia się cisza. Nieustanny krzyk urywa się, a ja ledwo świadoma siedzę na krześle i ścieram kolejne łzy z policzków.

Brzydzę się tym, jak słaba okazałam się w stosunku do ostatnich wydarzeń. Ten ciężar mnie przytłacza, bezlitośnie przygniata i sprawia, że zapominam, jak się poprawnie funkcjonuje.

ElitaWhere stories live. Discover now