Nothing Is True, Everything I...

By Madeline_Wolf

5.8K 238 20

Praca inspirowana serią Assasin's Creed, głównie historią Altaira Ibn-L'Ahada i Ezia Auditore da Firenze. Nie... More

Część pierwsza
Część druga
Część trzecia
Część czwarta
Część piąta
Część szósta
Część siódma
Część ósma
Część dziewiąta
Część dziesiąta
Fragment Wspomnień #1
Część jedenasta
Część dwunasta
Część trzynasta
Część czternasta
Część piętnasta
Fragment Wspomnień #2
Część szesnasta
Fragment Wspomnień #3
Część siedemnasta
Część osiemnasta
Część dwudziesta
Część dwudziesta pierwsza
Fragment Wspomnień #4
Część dwudziesta druga
Część dwudziesta trzecia
Część dwudziesta czwarta
Część dwudziesta piąta
Fragment Wspomnień #5 - Wprowadzenie
It's All In Genes

Część dziewiętnasta

131 7 0
By Madeline_Wolf

Idę na kładkę. Zatrzymują mnie, a ich przywódca staje za mną. Na szyi czuję sznur.

***

   Czytałam raport Lisiej Czupryny, który dostałam. Lis załatwiałam kilka spraw w mieście, dlatego nie mógł osobiście zdać sprawozdania z wyniku prac w jego Gildii. Od kilku dni jego ludzie montowali dużej mocy ładunki wybuchowe. Gdyby coś nie poszło po naszej myśli, planowaliśmy wysadzić blokadę. Wraki nadal blokowałyby port, ale w najgorszym wypadku zawsze stanowiło to jakąś alternatywę i z pewnością uszczupliłoby możliwości militarne naszych wrogów. Według planu Francesco namówiłby Sternika, aby ten zszedł na ląd lub wypłynął na otwarte morze, jednak nie myślałam, że okazja sama się nadarzy. Chociaż okoliczności nie były zbyt korzystne.

   Kiedy jeszcze raz omawiałam plan z bratem i ojcem, do siedziby weszła dwójka ludzi. Paola, która w swojej powłóczystej sukni nie sprawiała nawet minimalnego wrażenia sprawnej Asasynki, szła pod rękę z kapitanem Pedro. Wstałam i wyszłam im na spotkanie. Mężczyzna puścił burdel mamę i przyklęknął na jedno kolano, przykładając prawą pięść do piersi.

— Witaj, Mistrzu — powiedział.

— Francesco, nie wygłupiaj się. — Uśmiechnęłam się, podnosząc go z kolan. — Bardzo się cieszę, że już wróciłeś.

   Uścisnęliśmy sobie dłonie i podeszliśmy do stołu. Pozostali również przywitali Asasyna i przeszliśmy do rozmowy o planowanym ataku, który mieliśmy przedstawić później wszystkim.

— Spróbujemy przekupić nieopłacanych najemników — zaczęłam, ale szybko przerwał mi kapitan.

— Obawiam się, że oprócz przekupienia ich musimy zmienić cały plan. — Spojrzałam na niego, unosząc brwi. — Wczoraj wieczorem Juan otrzymał listowną informację od Henry'ego, że w miarę możliwości ma wesprzeć flotę, która toczy walki w pobliżu drugiego kraju. To zmienia całą postać rzeczy.

— Mów dalej — poprosiłam.

   Mężczyzna wyjął kolejną mapę i rozłożył ją obok tej, na której widniała Stolica i najbliższa okolica. Nakreślił kilka rzeczy, pomilczał i w końcu zaczął mówić.

— List otrzymał wczoraj wieczorem. Nie wiem, skąd przybył posłaniec, ale wierzchowiec był spieniony, a jeździec wyglądał jak po długiej podróży. Podejrzewam, że pisano z portu na zachodzie od nas, w którym wcześniej stacjonowała flota. — Wskazał miejsce na mapie. — Hakim ma wyruszyć za kilka dni, pozostawiając w porcie zaledwie ćwierć tego, co tutaj stacjonuje. Jednak na to spotkanie nie dotrze. Jeżeli pozwolicie, mam już plan, jak to zrobić.

— Śmiało, chętnie wysłuchamy i wspólnie dopracujemy ewentualne szczegóły. — Uśmiechnął się Edward. — Nasz plan już i tak spalił na panewce.

— W takim razie zobaczcie. Oddelegowana flota wypłynie jutro. Nasz cel pozostanie jednak jeszcze kilka dni. Po ataku na Bankiera jest ostrożny i woli mieć pewność, że nikt za nim nie wypłynie. Wyśle swój statek, aby zmylić przeciwników, sam wyruszy dopiero później, eskortowany przez dwa inne statki. To będzie nasza szansa. Słyszałem, że mamy do dyspozycji jakieś bomby, prawda?

— Mamy ich nawet całkiem sporo. — Pokiwałam głową. — Powoli zaczynam chyba rozumieć twój pomysł. Kontynuuj jednak.

— W noc poprzedzającą jego wypłynięcie podłożymy ładunki wybuchowe, aby jednak plan zadziałał, muszą być w łatwo dostępnym miejscu. Najlepiej tak umieszczone, żeby łatwo było w nie trafić z armaty lub pistoletu. Zaatakujemy na otwartym morzu. Mamy do swojej dyspozycji dwa statki, mój i Kawkę. Najpierw zdetonujemy bomby, potem weźmiemy w ogień krzyżowy okręt Juana.

— Musimy liczyć się z ewentualnymi trudnościami i zniszczeniami — wtrącił Aaron. — Jeżeli zawiodą bomby, mamy niewielkie szanse na powodzenie.

— Tutaj jeszcze się dopracuje szczegóły — powiedziałam. — Zajmijmy się sytuacją w porcie. Jakby nie było, pozostaje jeszcze kilka statków tutaj.

— Tym już się zajęliśmy. — Paola odezwała się, pierwszy raz od rozpoczęcia rozmów. — Opłaciliśmy już najemników i ludzi z branki na tych statkach, które zostają w porcie. A kapitanów wiernych Templariuszom szybko się pozbędziemy. Wyeliminujemy ich w czasie, kiedy wy wypłyniecie za Sternikiem.

— Co do walk na morzu, tutaj musimy współpracować jak jeden organizm. Zaatakujemy na otwartej wodzie, z dala od portu. Myślę, że pół dnia drogi od Stolicy wystarczy. Odpalimy równo, atakując statki z dwóch stron. Nie możemy jednak zatopić okrętu głównego, na którym stacjonować będzie Hakim. Tam przewozić będą kilka cennych rzeczy. Między innymi oczywiście pozostałości z ich budżetu, ale nie tylko. Nawet przede mną nasz cel ma jakieś sekrety, musimy zdobyć jego dziennik.

— To zostawcie mnie — powiedziałam. — Zaczekajmy na pozostałych i wtedy dopracujemy wszystko.

   Omówiliśmy kilka spraw dotyczących statków i zostawiłam ich na chwilę samych. Poszłam do swojej komnaty. Wyjęłam pistolet ze skrzyni zamkniętej na klucz. Będąc w Stolicy, nie nosiłam go ze sobą, ale przyszedł czas najwyższy, aby ponownie ujrzał światło dzienne. Wyczyściłam go, delikatnie obchodząc się z każdym elementem. Przymierzyłam jak do wystrzału, przypominając sobie wszystkie abordaże, w których brałam udział. Naostrzyłam miecz, wszystkie sztylety. Już czułam adrenalinę krążącą w żyłach. Wiedziałam, że gdy poczuję pod stopami pokład Kawki, to obudzi się we mnie piracki demon. Nawet nie zauważyłam, jak brakowało mi tego, tych beztroskich miesięcy, w których za nic miałam wszelkie lądowe konflikty. Byłam wtedy tylko ja, załoga i fale kołyszące okrętem. Wróciłam do sali głównej z uśmiechem na ustach. Tam zastałam już wszystkich naszych ludzi. Pocałowałam Ezia na powitanie, od rana nie mieliśmy okazji porozmawiać, bo uganiał się z Jack'iem i Samem wśród ludzi.

— Jak wam poszło? — spytałam.

— Nie najgorzej. — Uśmiechnął się Sam. — Sporo ludzi nas słuchało, kilku nawet spytało nas, czy nie moglibyśmy ich przyjąć w swoje szeregi.

— I co im odpowiedzieliście? — spytała Paola.

— Że w najbliższych dniach będą mogli wykazać się, a wtedy z pewnością do nas dołączą — odparł Jack.

— Kiedy upadnie drugi filar, będziemy mieli szansę podburzyć ludzi. Jeżeli się uda, to wówczas rozwścieczona tłuszcza sama wyeliminuje dla nas następnego Templariusza. — Zamyśliłam się na moment. — To byłoby nawet całkiem korzystne w naszych stosunkach z Konstantynem. Tym bardziej uwierzy, że jesteśmy rebeliantami i nie będzie pchał się w nasze wewnętrzne rozrachunki z Zakonem. W każdym razie, najpierw musimy załatwić sprawę ze Sternikiem. Francesco, będziesz tak miły i jeszcze raz przedstawisz nasze założenia nowo przybyłym?

— Nie ma sprawy. Od jutra w porcie będzie znacznie mniej statków, szacuję, że nawet siedemdziesiąt pięć procent z nich opuści przystań. Jednak nie możemy dać się zmylić, Juan wypłynie dopiero za tydzień, w towarzystwie dwóch innych okrętów. Aaron, Edward, Shadow oraz ja wyruszymy dwoma statkami za naszym celem. W tym czasie potrzebujemy was na miejscu. Ezio, Sam, wy zajmiecie się kapitanami wiernymi Templariuszom na statkach blokady. Mamy zapewnione wsparcie wojowników. W porcie znajdują się ludzie ze starego dystryktu Azize. Byli na tyle uprzejmi, że dołączyli do nas, podając się za najemników, jeszcze zanim zablokowano port. Teraz czekają tylko na sygnał. Będziemy mieli tutaj przewagę liczebną, więc nawet gdyby ktoś z przekupionych najemników odczuł obywatelski obowiązek względem naszych wrogów, szybko zostanie spacyfikowany.

— Paola, Federico, Jack, was potrzebujemy na lądzie. Kiedy my będziemy na morzu, a pozostali będą opanowywać port, wy zajmiecie się tłumem i następnym celem, Sędzią. Przynajmniej na tyle, na ile będziecie w stanie. Macie podburzyć ludzi na tyle, abyśmy byli w stanie z ich pomocą przejąć panowanie w mieście — powiedziałam, przetaczając wzrokiem po zgromadzonych. — Nadal czekamy na raport od Azize i Adelajdy. Myślę, że u nich spokojnie, ale niczego nie możemy być pewni.

   Dyskutowaliśmy jeszcze jakiś czas, chcąc dopracować plan w stu procentach, po czym wszyscy rozeszli się do swoich zajęć. Część postanowiła poćwiczyć, ale nie dołączyłam do nich. Poszłam wraz z Aaronem na statek. Milczeliśmy przez kilka minut. Nie rozmawiałam z bratem od czasu, gdy przybyli, a przynajmniej nie na tematy prywatne, skupiliśmy się na zadaniach.

— Opowiadaj, co u was się działo — powiedziałam. — Nie było nawet kiedy porozmawiać na spokojnie, mimo tego, że trochę odpoczęliśmy.

— Nie da się do ciebie dopchać, odkąd zostałaś Mistrzem. — Uśmiechnął się, zakładając ręce za plecami. — Dużo pływaliśmy. Chyba tylko raz osiedliśmy na kilka dni, aby załadować prowiant i wodę pitną, ale nie dałem rozbrykać się naszym ludziom. Mam wrażenie, że niekiedy to ja trzymam wszystko w ryzach, ojciec ma w sobie nadal tego pirata, jakim był przez tyle lat. — Westchnął. — Powoli zauważam, że niektórzy domagają się odpowiedzi. — Kiedy szedł w ten sposób, nie przypominał już tego samego beztroskiego chłopaka, jakim był jeszcze przed rokiem. — Uważam, że czas najwyższy im wszystko wytłumaczyć, ale ojciec się nie zgadza.

— Masz rację, należałoby im wyjaśnić, za jaką sprawę walczą. — Spojrzałam przed siebie, zastanawiając się. — Może czas to zrobić już teraz? Zostawmy to jednak do rozwiązania sprawy z naszym drugim celem.

   W tym czasie dotarliśmy do Kawki. Weszłam na jej pokład i od razu pod stopami poczułam znajome kołysanie. Miło było wrócić do tych wszystkich wspomnień. Powitał mnie okrzyk piratów, których nie widziałam od kilku miesięcy.

— Kapitan na pokładzie! — zawołał Brodaty Lee, podchodząc do mnie i podając mi rękę. — Jakie rozkazy?

   Spojrzałam na Aarona, a on skinął tylko głową. Z uśmiechem weszłam na mostek kapitański. Stanęłam przy balustradzie i zaczęłam mówić:

— Przez jakiś czas będziecie mieli wolne. Zbierzemy się tutaj w południe za sześć dni. Szykuje się niezła bitwa. Planujemy zaatakować naprawdę grubą rybę, dlatego będzie towarzyszył nam jeszcze jeden statek. Zaatakujemy trzy okręty, które już z góry wybraliśmy. Tym razem celem nie są kosztowności, a przynajmniej nie są one najważniejsze. Popłyniemy po życie jednego z naszych wrogów. Zapewne już się domyślacie, że to, co robicie, ma wpływ na wielkie wydarzenia. Wyjaśnimy wam wszystko, ale potrzebujemy jeszcze chwili na to. Jednak wiedzcie, że gra toczy się o naprawdę wysoką stawkę. Od naszych poczynań nie zależą już tylko nasze dobra i życia. W naszych rękach ważą się losy wielu ludzi, a nawet przyszłych pokoleń.

   Poczułam się jak wtedy, gdy przed dopłynięciem na Amę zagrzewałam naszych do walki z Templariuszami. Wówczas okazało się, że niepotrzebnie, ale teraz było inaczej. Zabawiłam jeszcze trochę na statku, wraz z piratami przejrzałam stan otaklowania, żagli oraz armat. Chociaż zostało na to sporo czasu, chciałam sprawdzić wszystko od razu, aby szybko naprawić ewentualne szkody. Wyszłam spod pokładu, kiedy na statek weszła dwójka naszych ludzi. Pedro pchnął na deski drugiego kapitana Kawki. Spojrzałam zaskoczona na Connora, którego mężczyzna z łatwością rzucił na ziemię.

— Co się dzieje? — spytałam.

— Ten sukinsyn chciał nas zdradzić — powiedział z pogardą Francesco. — Miał pecha, że zamiast do Juana, trafił do mnie.

— Ale Connor? — Szok mogłam porównać tylko do tego sprzed lat, kiedy Edward okazał się moim ojcem. — Dlaczego?!

— Chcesz wiedzieć dlaczego? — warknął, podnosząc się. — Bo jesteście żałosną masą. Templariusze to prawdziwa potęga. Mają pieniądze, władzę, siłę, aby rządzić ludźmi. A wy? Jesteście niczym. Jesteście słabi. Nie macie nic. Potraficie tylko ukrywać się po różnych kątach świata — na pokład weszli Ezio i ojciec — tylko po to, aby próbować kąsać w kostki tych, którym nie dorównujecie. Taka jest prawda, Asasynko. Jesteście niczym. Jesteście prochem, który już zdmuchnęli z ziemi.

— Co tu się dzieje? — spytał Edward, ale zignorowałam go.

— Wyjmij miecz. — Poluzowałam swój w pochwie u pasa. — Jesteś parszywym zdrajcą, Connor. Jednak znałam cię na tyle długo, że dam ci stoczyć twój ostatni pojedynek.

   Mężczyzna uśmiechnął się wzgardliwie.

— Wiem, że jak z tobą skończę, pozostali rzucą się na mnie. — Wyjął miecz. — Jednak będę miał satysfakcję, że zginę, zabierając duszę Mistrza zasrańców w kapturach ze sobą.

   Nikt nie protestował. Pokład zasnuła osłona ciszy, jedynym dźwiękiem były fale, obijające się lekko o burtę. Okrążaliśmy się niczym dwa tygrysy, szykujące się do skoku. Patrzyłam na jego twarz, szukał mojego słabego punktu. Nie wiedział, że większość z nich wyeliminowałam przez lata walk i ćwiczeń. Zaatakował szybko i zwinnie ciął mieczem. Ostrze świsnęło, przecinając powietrze, jednak miejsce, w które uderzył, było już puste. Zbliżyłam się do niego błyskawicznym unikiem i cięłam krótko w udo. Znalazłam się za nim, od razu ustawiając gardę. Facet obrócił się w moją stronę. Pierwsze cięcie zawsze wywoływało u mnie rzut adrenaliny, skok tempa i częstotliwości moich ataków. Tym razem wszystko to zastąpiła zimna kalkulacja, spokój i całkowite opanowanie. Czekałam na jego ruch. Nastąpił szybko. Sparowałam celowany w mój brzuch wypad. Poniósł się szczęk stali trącej o stal. Opanowanie stało się w tej walce moim najlepszym orężem. Ciął ponownie, gwałtowniej i szybciej. Wykorzystałam to i ponownie zawirowałam w uniku, tnąc go po wierzchniej stronie dłoni, którą dzierżył miecz. Krew zaczęła ciec mu po ręce, kapać na pokład, lecz wiedziałam, że to go nie powstrzyma, nie zadałam głębokiej rany. Zaczynała obejmować go furia osoby, której śmierć stała się obojętna. Tyle razy widziałam Connora walczącego, jednak to, jak atakował podczas naszego starcia, nie przypominało jego stylu walki. Próbował się dostosować, aby zadać mi chociaż bolesny cios. Tym razem ja uderzyłam. Cięłam ostro, gwałtownie miarkując cios w twarz. Gdy sparował, moja druga dłoń była gotowa. Wysunęłam ostrze i wbiłam mu w brzuch. Odrzucił mnie kopnięciem, sam przyłożył dłoń do nowej rany. Spojrzał na okrwawione palce, po czym przystąpił do następnego ataku. Już nie rzucał się jak dziki zwierz, tylko jak ryba wyjęta z wody. Zaczynał gubić kroki, ciosy stawały się jeszcze bardziej chaotyczne. Skrzyżowaliśmy klingi po raz ostatni. Uśmiechnęłam się, wykręcając tak mieczem, że wytrąciłam mu jego własny. Ktoś podłożył staremu towarzyszowi nogę, przez co upadł. Przystawiłam mu sztych do gardła, ale zamiast od razu zadać ostateczny cios, najpierw wprawnie rozcięłam mu koszulę, zbroczoną krwią.

— Nie zabierzesz mojej duszy ze sobą, Connorze — powiedziałam, przesuwając czubkiem ostrza po jego skórze, zatrzymując się na jabłku Adama. — Czy warto ci umierać za ten krzyż, który nałożyli ci Templariusze?

   W odpowiedzi tylko splunął. Bez mrugnięcia naparłam na jelec. Ostra stal gładko rozcięła stojące na jej drodze tkanki. Zamknęłam mu oczy, szepcząc:

— Spoczywaj w pokoju, łajdaku.

   Zeszłam po trapie, z okrwawionym mieczem w ręku. Nie obchodziło mnie, że mogłam po drodze spotkać ludzi. Nie obchodziło mnie nic. Czułam ból. Podwójny ból. Musiałam zabić kogoś, kogo miałam za dobrego znajomego, świetnego towarzysza broni. Zdradził nas człowiek, któremu ufałam. Zdradził nas ktoś, kogo nawet nie dopuściliśmy do największych tajemnic. Może właśnie to sprawiło, że nie podejrzewaliśmy żadnego z piratów o ewentualną zdradę. Nie doceniłam naszych wrogów i ich dojść. Załoga była nam całkowicie oddana, nie zadawali zbędnych pytań i w tym tkwiłam ich zaleta. Zatrzymałam się, rzucając miecz. Wplotłam palce we włosy, czując się odpowiedzialna za to, że drugi kapitan sprzedał się naszym wrogom. Zimno następnego medalionu zaczynało mi ciążyć na szyi, zaczynałam czuć roztrzęsienie. Odetchnęłam kilka razy, powstrzymując łzy bezsilności. Opanowałam się, uspokoiłam kołaczące się myśli. Podniosłam miecz i schowałam go na miejsce. Powoli naciągnęłam kaptur i spojrzałam w niebo. Zacisnęłam pięści. Nie mogłam już się cofnąć. Nigdy. Wróciłam okrężną drogą do siedziby. Domyślałam się, że w każdej chwili mogłam tam spotkać ojca i Aarona. Musieliśmy w końcu podjąć ostateczne kroki względem pirackiej załogi. Weszłam do naszej bazy i od razu usłyszałam ostrą dyskusję dwójki kapitanów.

— Edward, moi ludzie są wtajemniczeni i to najlepsze wyjście — namawiał Pedro.

— To, że my nie mieliśmy wyboru, nie oznacza, że oni również mają wpadać w ten konflikt po kres dni — warknął ojciec. — Nie pozwolę, żeby ktoś oprócz nas musiał wchodzić w tę wojnę.

— Przez takich jak on tracimy siły — powiedziałam, schodząc po schodach.

   Aaron siedział zrezygnowany na krześle przy stole, przed nim stała butelka alkoholu. Sama nabrałam ochoty się napić, ale najpierw musiałam zamknąć sprawę załogi pirackiego statku.

— Zapewniam, że Connor był wyjątkiem! — zawołał ojciec.

— Wyjątkiem czy nie, niezaprzysiężeni stanowią wysokie ryzyko w naszej sprawie. — Skrzyżowałam ręce na piersiach. — Albo wszyscy twoi piraci przystąpią do Bractwa, albo możesz ich zwolnić zaraz po bitwie.

— Co? — spytał oburzony, spacerując po pomieszczeniu. — Niby z jakiej racji?! Są naszymi wiernymi ludźmi, a moimi przyjaciółmi. Nie mogą mieć życia zaplanowanego do końca swoich dni tylko przez to, że jako ich kapitan jestem Asasynem.

— Tak jak mówiłam, mają zostać zaprzysiężeni lub zwolnieni — odparłam, nalewając rumu do kubka.

— Ale... — zaczął.

— Nie ma żadnego ale! — wrzasnęłam, odwracając się w jego stronę z gniewnym spojrzeniem. — To jest rozkaz, ojcze! Najpóźniej jutro masz im wszystkim wyjaśnić, jaka jest sytuacja. Muszą wiedzieć. Jeżeli przystąpią do nas, po bitwie nastąpi Ceremonia, a przynajmniej złożenie przysięgi.

***

   Weszłam na pokład. Westchnęłam, spoglądając na drugi statek. Piraci byli dla mnie bardziej kuszącą opcją, ale po walce z Connorem wolałam nie wchodzić na ich okręt, przynajmniej na czas, który mieliśmy przeznaczyć na dogonienie Sternika. Pomachałam jeszcze do Ezia, stojącego na brzegu i dołączyłam do Pedra na mostku kapitańskim. Wypłynęliśmy. Przy moim boku ciążyły bomby. Musieliśmy zmienić plany, nie wiedzieliśmy, czy Templariusze dowiedzieli się o nich. Wątpiłam w to, jednak podjęliśmy kilka środków ostrożności i zmieniliśmy poszczególne elementy naszego działania. Położyłam ręce na balustradzie i zamknęłam oczy. Przypomniałam sobie wszystkie dni, które spędziłam na tym okręcie. Nie było to może tyle czasu, co na Kawce, jednak cały okręt zawierał historie ze mną związane. Każda deska, każda belka, wszystko pamiętało dni, kiedy zaczynałam poznawać marynarską sztukę. Ta balustrada znała mnie jako trzynastolatkę, bocianie gniazdo szesnastoletnią dziewczynę, a ster miał zapamiętać mnie jako dwudziestoletnią kobietę. Powoli podniosłam powieki, a mój wzrok spoczął na bocianim gnieździe. Zabrałam lunetę i wspięłam się na szczyt. Każda lina ocierająca moje dłonie, każdy fragment otaklowania, każdy element przypominał tamte dni, gdy próbowałam rozwikłać zagadkę, kim byli Asasyni. Już wiedziałam. Stałam się jednym z nich. Nawet Mistrzem Bractwa. Posiedziałam trochę na szczycie. Rozejrzałam się po okolicy, wypatrując coraz bliższych okrętów Sternika. Gdy po godzinie dotarliśmy odpowiednio blisko, wyjęłam flarę. Odpaliłam ją, a po chwili zauważyłam odpowiedź na pirackim okręcie. Uśmiechnęłam się, nasuwając kaptur. Nadszedł czas na rozrachunek z Templariuszami. Zsunęłam się po linach na pokład. Ludzie już otworzyli klapy armat, wysuwając je do strzału. Odpowiedzialni za abordaż szykowali bosaki, inni ładowali do wystrzału artylerię i czekali na sygnał. Zrównaliśmy się z dwoma statkami.

— Teraz! — wrzasnęłam.

   Huk przetoczył się przez wszystkie pokłady, nie zdążył ucichnąć i już ładowano następne pociski. Po drugiej salwie usłyszeliśmy odpowiedź wrogich armat. Poczułam wstrząs, kula trafiła w kadłub. Tak jak mówił Francesco, w starciu dwóch na trzech nie mieliśmy zbyt wielkich szans. Podbiegłam do Pedro.

— Trzymaj kurs. Pamiętasz plan? — Skinął głową. — Najlepiej oddal się od okrętu, jak tylko zobaczysz mnie na drugiej stronie.

   Na pokładzie leżało kilka ciał, wkoło panowała wrzawa. Każdy podawał inną komendę strzału, wszystkie armaty miały swój puls, swoje tempo. Pobiegłam przez tumany kurzu do masztu. Chwyciłam za linę specjalnie przygotowanego mechanizmu i odbezpieczyłam dźwignię. Szarpnęło całym moim ciałem, wyrzucając w górę. W kilka sekund znalazłam się na szczycie. Pod sobą zobaczyłam pokład, twarde lądowanie w przypadku niepowodzenia. Musiało się jednak udać, inaczej wszystko by przepadło. Sprawdziłam ilość ładunków i przebiegłam po maszcie, biorąc rozpęd. Wybiłam się na końcu. Skok doprowadził mnie do masztu wrogiego okrętu. Wyjęłam dwie bomby o dużej mocy. Spojrzałam na statek Pedra i odczekałam chwilę. Odbezpieczyłam oba ładunki i rzuciłam jeden prosto pode mnie, drugi na dziób. Przebiegłam na drugą stronę masztu, wyrzucając kolejną bombę na rufę. Zdążyłam jeszcze wybić się do skoku i wpaść do wody. Poczułam tylko, jak zarzuciła mną fala uderzeniowa. Z trudem wynurzyłam się na powierzchnię i od razu zalała mnie kolejna fala wody. Zachłysnęłam się, próbując nabrać powietrza. Trochę spanikowałam, ale udało mi się dopłynąć do jakiejś deski, którą wyrwał wybuch. Pierwszy okręt został zniszczony. Spojrzałam na przeciwną stronę. Tam również na kawałku drewna siedziała postać okryta mokrym płaszczem. Plan w większym stopniu został wykonany. Podpłynął po nas ojciec. Wspięłam się po łańcuchu kotwicy na górę. Spotkałam się z Aaronem na pokładzie Kawki, oboje byliśmy cali mokrzy.

— Udało się — powiedział z uśmiechem brat.

— Nie mów hop. — Spojrzałam na odpływające dwa statki. — Najpierw musimy ich dogonić.

   Statek Pedra nie był aż tak zwrotny i szybki jak piracka Kawka. Stałam na dziobie i patrzyłam na doganiany okręt Juana. Pobiegłam z Aaronem w stronę masztu i wykorzystałam mechanizm podobny do tego poprzedniego. Poczułam stan nieważkości, ale tylko przez moment. Spotkałam się ponownie z twardą powierzchnią. Zaczekaliśmy na górze, aż Edward znalazł się odpowiednio blisko naszego celu. Przebiegliśmy z bratem, przeskakując na maszt drugiego okrętu. Złapałam się belki, ale po chwili puściłam ją. Wyszarpnęłam miecz i błyskawicznie wbiłam go w żagiel. Rozpruwając materiał, zjechałam na pokład pełen wrogów. Rzucili się w moim kierunku. Cięłam kilku najbliższych mieczem. Drugą ręką wyszarpnęłam pistolet i strzeliłam do stojącego przy sterze. Obok pojawił się brat, powalając dwóch wrogów. Osłanialiśmy sobie wzajemnie plecy, tnąc i dźgając przeciwników. Zauważyłam nabitą armatę. Przecięłam liny utrzymujące działo na miejscu i odpaliłam lont. Działo wystrzeliło, a odrzut rzucił ciężką masę w tył, powalając kilku wrogów i miażdżąc im kości nóg. Nie minęło wiele czasu, a z obu stron napłynęły fale naszych ludzi. Krew płynęła każdą szczeliną, wypełniała całą podłogę. Omiotłam spojrzeniem pokład. Zobaczyłam tylko, jak jeden z mężczyzn wbiegł do kajuty. Na jego ramieniu widniał czerwony krzyż rycerski. Uśmiechnęłam się pod nosem. Przeszłam po opanowanym przez naszych ludzi pokładzie, zbliżyłam się do celu. Pchnęłam drzwi. Nie ustąpiły. Skinęłam na Aarona i wraz z nim natarliśmy na zamknięte wejście. Odskoczyło. Pchnęliśmy drugi raz i trzeci. Wpadliśmy z hukiem do środka. Prawie upadłam, ale Aaron szarpnął mną w ostatniej chwili, przyjmując na siebie cios zamkniętego w kajucie mężczyzny. Dobyłam miecza i skrzyżowałam ostrze z napastnikiem, odwdzięczając się obroną brata. Juan, mimo że zabarykadował się, nie wydawał się przestraszony. Ciął kolejny raz, tym razem Aaron zablokował, osłaniając mnie z lewej. Skinęłam na towarzysza i natarliśmy. Stal błyskała raz z jednej, raz z drugiej. Zasypywaliśmy Hakima gradem ciosów, przypierając go coraz bardziej do rogu. Był jednak sprawnym szermierzem i blokował wszystkie ciosy. Udało mu się nawet ciąć mnie. Poczułam ból, przecinający mi brzuch z prawej strony. W końcu przyparliśmy go do ściany kajuty. Wywinęłam mieczem, blokując jego broń, Aaron ciął przeciwnika po ręce. Facet osłabił chwyt na rękojeści, dzięki czemu wytrąciłam miecz z jego dłoni. Równocześnie wbiliśmy klingi w ciało Juana Hakima. Nadzialiśmy go niczym prosię na rożen, mieliśmy nawet mały problem z wyszarpnięciem kling. Trup padł na podłogę. Sternik był martwy. Przyłożyłam dłoń do krwawiącego boku. Rana, choć bolesna, nie była głęboka.

— Czas wracać na pokłady — powiedziałam, zabierając naszyjnik wroga.

— Płyniesz z nami — oznajmił Aaron, biorąc mnie pod ramię. — Obiecałem naszym, że w drodze powrotnej będziesz nam towarzyszyć.

— Po tym wszystkim wolałabym nie. — Westchnęłam, widząc spojrzenie brata. — Chociaż jak widzę, to już postanowione.

   Chłopak uśmiechnął się i zaprowadził mnie na Kawkę. Na nasze statki przeniesiono cenne rzeczy i zniszczyliśmy trzeci okręt. Nadal nie mogłam uwierzyć, że pozostało tylko kilku wrogów. Wracaliśmy już do portu w Stolicy, kiedy zawołał mnie tata.

— Zastanawiam się, jak teraz działa hierarchia społeczna. — Uśmiechnął się. — Ty jesteś wyżej w Bractwie, ale ja jestem twoim ojcem. Nie wiem więc, czy powinienem cię prosić, czy nakazać, abyś zdradziła naszej załodze całą historię.

— Umówmy się, że jeżeli na ciebie wrzeszczę, to wtedy jestem Mistrzem — zaśmiałam się, ale szybko skrzywiłam, ze względu na świeżo zszytą ranę.

   Gdy dopłynęliśmy na miejsce, do Bractwa należało kolejne kilkanaście osób. Piraci od lat nam służyli i bez wahania przystąpili do naszej sprawy. Zeszliśmy na ląd, gdzie czekał na nas Ezio. Uśmiech sam cisnął mi się na wargi, jak tylko go zobaczyłam.

— Wyruszyliśmy ze Stolicy Templariuszy, a wracamy do? — spytałam, unosząc brew.

— Do zbuntowanego ludu, który oblega palazzo Sędziego. — Uśmiechnął się, ale mina mu zrzedła, widząc mój rozcięty, okrwawiony płaszcz. — Aaron, miałeś jej pilnować.

— Pilnowałem, jak tylko mogłem — odparł brat, witając Ezia. — Jednak ciężko upilnować kogoś takiego jak Shadow.

— To nic wielkiego — powiedziałam, uspokajając narzeczonego. — Lepiej powiedz, jak ma się sytuacja.

— Po ataku naszych na kluczowe miejsca, ludność rzuciła się do broni martwych strażników. Opanowaliśmy już pałac, port i koszary. Kwestią czasu pozostaje sforsowanie zabezpieczeń naszego następnego celu. Nasi pozostali w poszczególnych miejscach, aby zająć się chociażby organizacją koszar dla naszych potrzeb.

— Dobrze wam poszło. Nie myślałam, że tak szybko opanujemy Stolicę. — Spojrzałam na podchodzącego do nas Pedra. — Gdyby nie twoja pomoc, najprawdopodobniej nie poszłoby to wszystko tak sprawnie.

— A gdyby nie tak dobry Mistrz, nie myślałbym, że kiedykolwiek do tego dojdzie. — Ukłonił się w odpowiedzi kapitan. — Czas przejść do reszty zajęć. To nie koniec dzisiejszych zadań.

    Wspólnie udaliśmy się do miejsca, gdzie stał dom naszego przeciwnika. Wkoło zgromadziło się wielu wściekłych ludzi. Przecisnęłam się pomiędzy nimi do małego podwyższenia, na którym stał nawołujący do buntu Federico. Asasyn skinął na mnie głową, a ja podeszłam do niego.

— Czekaliśmy na was — mruknął Lis. — Nie mogliśmy ryzykować, że wrócicie w kajdanach, wtedy wszystko poszłoby się chrzanić.

— Dzięki — mruknęłam i zwróciłam się do ludu — Już od lat czuliście macki, zaciskające się wokół was! Kiedy on i jego ludzie dopchali się podstępem do władzy, wasze życia zmieniły się w nędzę i ubóstwo. Teraz czas to zakończyć! — Tłum zgodził się ze mną wspólnym okrzykiem. — Nastał czas waszego panowania, waszego normalnego życia! Chwyciliście za broń, aby pozbyć się tych, którzy wami pogardzali, którzy wykorzystując waszą ciężką pracę, gromadzili środki na swoje niesłuszne wojny i pretensje o władze. Wiedzcie jednak, że prawowity król nas wspiera i zaprowadzi należyty porządek w naszym kraju! A teraz do broni, przyjaciele! On jest ostatnim, który stoi nam na drodze do wolności!

   Ludzie rzucili się w stronę pałacyku, nacierając na drzwi. Widziałam strzelców na górze. Wskazałam na nich swoim, którzy z miejsca wiedzieli, o co mi chodziło. Ja wtargnęłam do środka wraz z tłumem, wolałam kontrolować sytuację wewnątrz. Ci strażnicy, którzy pozostali wierni Templariuszom, szybko zostali rozgromieni. Rozwścieczony tłum, mimo kilku strat, starł się z przeciwnikami. Poszukałam wzrokiem miejsca, gdzie mógłby ukryć się Sędzia. Zauważyłam, że jedno z pomieszczeń było wyjątkowo mocno obsadzone strażą, która jeszcze stawiała opór. Rzuciłam się tam, pomagając ludziom. Musiałam przed nimi dostać się do komnaty naszego celu. Nie mogłam pozwolić, aby ktoś inny go dopadł. Nie mogłam! Wyważyłam drzwi. Radosne okrzyki tłuszczy wyrwały mnie z zaskoczenia. To nie tutaj się ukrył. Mieli go, dopadli mój cel przede mną. Kiedy już się do niego dostałam, był martwy, wręcz skatowany.

— Ja zapewniłabym ci jedno czyste cięcie — wyszeptałam, zabierając jego medalion.

Continue Reading

You'll Also Like

2.3K 222 9
Zemsta jest podobno najsilniejszym, co można czuć względem drugiego człowieka. Pożera bezlitośnie wszystko i wszystkich na swojej drodze. Jest niegoj...
661K 2K 31
Oneshots 18+!! Nic, co tu zawarte, nie jest prawdziwe Pojawiają się lesbian, ale gay raczej nie. Czytasz na własną odpowiedzialność. Zapraszam.
71.2K 3.7K 125
Zawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby...