24 marca 1975
Siedziałam w salonie u Penny i czytałam książkę. Minęło prawie 50 lat od ostatniego spotkania z Klausem. Szybko zniknął jak się pojawił. Bardzo dobrze. Nie chcę go w ogóle widzieć na oczy. Małe rozrabiary, Piper i Prue ganiały po salonie i używały magii. Ich babcia rozmawiała przez telefon ze swoją córką, Patricią. To moja ulubienica. Zawsze słuchała moich uwag i moich opowieści z dawnych lat. Czuję, że dziewczyny będą Czarodziejkami. Najstarsza Prue potrafi poruszyć siłą umysłu rzeczy, a Piper mrozi czas. Brakuje jeszcze najmłodszej, ale Penny ma dobre myśli co do tego.
- Penny, idę do Patty. Przyjdę za jakieś 3 godziny - powiedziałam do niej wstając z kanapy.
Kiwnęła głową. Nakładałam kurtkę, kiedy dziewczynki do mnie przybiegły i przytuliły. Wychodziłam z domu, kiedy poczułam coś dziwnego. Jakby ktoś o dobrych sercach mnie obserwował. I to nie w salonie, tylko ze strychu. Podniosłam głowę i zobaczyłam, że firanka się rusza.
- Interesujące - szepnęłam do siebie.
Szłam w stronę baru, gdzie pracuje Patty. Ma problemy małżeńskie i próbuje sama to utrzymać. Dużo im pomagam, Penny też. Bardzo lubiłam Victora i uważam, że pasują do siebie. Tylko Penny go nie trawi. Do tej pory nie wiem czemu. Uważa, że czarownica powinna związać się z czarodziejem a nie ze śmiertelnikiem. Ja tak nie uważam. Czasami jak wyprowadzi mnie z równowagi, to przypominam jej o Alanie i już się więcej nie odzywa. Był jej jedyną miłością i ojcem Patty. Polubiliśmy się i do tej pory go wspominam z uśmiechem na ustach. Z tymi myślami weszłam do baru gdzie było sporo klientów. Usiadłam przy barze i czekałam na kelnerkę. W pewnej chwili weszły dziewczyny podobne do moich przyjaciółek z przeszłości, Priscilli i Phoebe. Też mnie zauważyły.
- Czy to ciocia Venica? - szepnęła dziewczyna podobna do Priscilli.
- Cicho. Zapomniałaś, że ma super słuch - upomniała ją kobieta podobna do Phoebe.
To mnie zainteresowało. Przyszła kelnerka i zamówiłam jedzenie. Usiadły na kanapach i jęknęły. Uśmiechnęłam się pod nosem. Dobrze znałam to uczucie. Tyłek i plecy bolały mnie przez tydzień. Kelnerka podała mi sernik i kawę z cynamonem.
- Zawsze to jadła, kiedy spałyśmy lub się bawiłyśmy. To była dla niej nagroda za to, że nas uspokoiła - szepnęła dziewczyna z zielonymi oczami.
Kiedy to powiedziała, ugryzłam sernik. To prawda, zawsze to jem, kiedy dziewczynki były grzeczne. Skąd ona to wie? Wystawiłam ucho i zerknęłam na nie delikatnie. Mówiły intersujące rzeczy, trzeba przyznać.
- Musimy kupić pióro sowy, mandragorę i stokrotki, bo kończą się nam zapasy. I musimy kupić jej płytę The Rolling Stones, bo się na nas obrazi - dodała dziewczyna z brązowymi oczami.
Zakrztusiłam się kawą. To były ingrediencje do eliksiru na pozbycie się werbeny z organizmy. A ten zespół był moim ulubionym. Przestawiam się na rockowe kawałki. Preferuję też Michaela Jacksona. Popatrzyłam na nie, ale już normalnie, a nie ukradkiem. Uśmiechnęły się do mnie i pomachały. Chciałam do nich wstać i porozmawiać, ale wtedy wyszła Patty niosąc tacę z jedzeniem. Patrzyły na nią oniemiałe. Coś mi się nie zgadzało. Wyszłam szybko z baru. Stała obok dziewczyna podobna do Pearl. Co tu się dzieje? Czy ja wariuję?
- Dzień dobry. Ładna dzisiaj pogoda, prawda? - spytała z uśmiechem podchodząc do mnie.
- Tak, to prawda. Przepraszam, ale czy my się skądś nie znamy? - spytałam niepewnie na nią patrząc.
- My nie, ale znałaś Melindę Warren, która ci ufała nad życie - odparła.
Momentalnie zbladłam.
- Przepraszam, ale muszę już iść - powiedziałam szybko.
Przeszłam na drugą stronę. Po drugiej stronie usłyszałam ją jak szepcze.
- Moc Trzech ocali cię wnet!
Odwróciłam się do niej zaskoczona. Pomachała tak jak tamte dziewczyny. Ok, powoli zaczynam wariować. Szłam ulicą i zaczęłam analizować to, co się przed chwilą stało. Te dziewczyny bardzo dobrze mnie znały, ale ja w ogóle ich nie kojarzę. Wyglądają dokładnie tak samo jak moje przyjaciółki z przeszłości. Jak przyszłe wcielenia. Ale one występują tylko w rodzinie. To może oznaczać tylko jedno.... To są Czarodziejki, a Patty jest w ciąży.
- Cholera jasna - szepnęłam do siebie.
Miałam przejść przez ulicę, ale ktoś chwycił mnie za kark i go skręcił. Obudziłam się w lesie obok mojego domku. Na ławce siedział uśmiechnięty Elijah.
- Przepraszam, że w ten sposób, ale chciałem się z tobą spotkać - powiedział wyciągając do mnie rękę, by pomóc mi wstać.
- Ale ja nie chcę z tobą rozmawiać - warknęłam zabierając szybko rękę z jego uścisku.
- Ven, proszę. Szukałem ciebie 100 lat na wszystkich kontynentach.
- To słabo szukałeś, bo przez ten czas byłam w trzech miasteczkach: Mystic Falls, Salem i San Francisco - odparłam idąc w stronę drogi.
- To prawda, że pomagasz tym wiedźmom? - spytał doganiając mnie.
- Tak - odparłam nie patrząc na niego - Wybacz, ale idę pomóc rodzinie.
Westchnął i stanął przede mną.
- Wiem, że mnie nienawidzisz za to, że ciebie zostawiliśmy. Wierz mi, nie chciałem tego, ale Klaus się uparł. Żałuję tego z całego serca. Gdybym mógł, to wróciłbym po ciebie. Chcę z tobą zacząć normalnie rozmawiać tak jak kiedyś. Proszę - powiedział Szlachetny Jeleń.
Był bardzo poważny i szczery. Cicho westchnęłam. Tęskniłam za nim i naszymi rozmowami.
- Elijah, ja też za tobą tęskniłam. Ale tak mnie skrzywdziliście, że nie wiem czy mogę ci do końca zaufać - powiedziałam.
- Może jak wrócisz, to pójdziemy na kawę? - zaproponował - Wtedy ci opowiem, co widziałem w tamtych krajach a ty mi opowiesz, co się działo u ciebie?
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Zobaczymy. Teraz wybacz, ale idę do dziewczyn. Czuję, że się niepokoją - odparłam mijając go.
- Będę czekać koło twojego domu - powiedział, kiedy wychodziłam z lasu.
Bardzo za nim tęskniłam. Zawsze mogłam na niego liczyć w tamtych czasach. Pomagał mi zapanować nad głodem, uczył używać perswazji i bezszelestnego poruszania się po lesie. Kiedy Klaus lub jego rodzeństwo było zajęte, zabierał mnie na polowania lub opowiadał, co działo się w tych czasach, kiedy jeszcze nie było mnie na świecie. Też często się ze mną droczył. Byłam najmniejsza ze wszystkich. Ja 154 cm, reszta 187. Kiedy chciałam z nim porozmawiać, to udawał, że mnie szuka lub stawiał na krześle, by powiedzieć mu to prosto w oczy. Zawsze się przez to niecierpliwiłam i nazywali mnie Mała Złośnica. My za to nazywaliśmy go Szlachetny Jeleń. Żeby mu dokuczyć mówiłam Durny Jeleń i przez to od czasu do czasu lądowałam w rzece i włączał się tryb Małej Złośnicy. Z tymi wspomnieniami weszłam do domu moich czarownic. Były tutaj te kobiety, co widziałam w barze.
- Venico, to są moje córki z przyszłości. Czarodziejki - powiedziała z uśmiechem Patty.
Popatrzyłam na nie uważnie. Obserwowały mnie z uśmiechem.
- Dobrze, to może odpowiecie na moje parę pytań? - zaproponowałam siadając na sofie koło Penny.
- Nawet wiemy, co nam zadasz. Sama w przyszłości nam podasz. Nazywasz się Venica Crown i urodziłaś się 7 maja 1363 roku w Mystic Falls. Zostałaś przemieniona w wampira w dniu swoich 17 urodzin przez Niklausa Mikaelsona. Byłaś z nim przez 300 lat w związku. - powiedziała dziewczyna z zielonymi oczami.
- W 1690 roku spotkałaś naszą przodkinię i założycielkę naszego rodu, Melindę Warren. Obiecała ci, że jak zajmiesz się jej czarownicami, to w przyszłości Czarodziejki zdejmą z ciebie klątwę krwiopijstwa - dodała dziewczyna z grzywką.
- Napisała na twoim prawym nadgarstku swoje imię i nazwisko, by Łowcy Wampirów na ciebie nie polowali. W 1854 roku miałaś przelotny romans z jednym Łowcą, ale szybko zakończyliście ten romans, bo bałaś się, że go zabijesz. Zawsze nosisz czerwoną chustę na tym napisie. To twój znak rozpoznawczy - dopowiedziała dziewczyna w krótkich brązowych włosach.
Otwierałam i zamykałam usta. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nikt nigdy tak pozytywnie mnie nie zaskoczył.
- Czy w waszych czasach jestem już wiedźmą? - spytałam zainteresowana.
- Nie. Uważasz, że nie jesteśmy na to gotowe. Zrobimy to za dwa lata - odparła jedna, chyba najstarsza siostra.
Popatrzyłam na nie uważnie. Dopiero teraz to zauważyłam....
- Prue - wskazałam na dziewczynę z zielonymi oczami.
Kiwnęła głową, że tak.
- Piper - kolejne kiwnięcie głową - Zlikwiduj tę grzywkę, bo zasłania ci oczy.
- Tak mi powiesz w przyszłości - powiedziała z uśmiechem.
Odwzajemniła gest. Spojrzałam na najmłodszą.
- Phoebe - odparła.
- Wszystkie na "P". Kto do tego namówił. Nie mam zielonego pojęcia - sarknęłam patrząc znacząco na Penny, która wzruszyła z uśmiechem ramionami.
5 godzin później
Szłam wolnym krokiem do domku. Pożegnałam się z dziewczynami. Nie mogę się doczekać, kiedy dorosną i będę mogła z nimi normalnie porozmawiać. Na odchodne Phoebe powiedziała, bym dała szansę Elijah i bym się z nim związała. Dobra, spróbuję. I tak zaczęłam coś do niego czuć po 150 latach bycia wampirem. Ukrywałam to bardzo starannie przed Klausem, który niczego się nie domyślał. Tak jak obiecał, siedział na ławce obok mojego domu. Postanowiłam się z nim podroczyć.
- No to co, idziemy na kawę, Durny Jeleniu? - spytałam z uśmiechem.
Zaśmiał się. Szybko wstał i wziął w ramiona. Pobiegł w stronę rzeki i razem tam wskoczyliśmy. Wynurzyliśmy się śmiejąc. Trzymał mnie cały czas w ramionach.
- I co teraz powiesz, Mała Złośnico? - spytał odgarniając mi mokre włosy z twarzy.
- A usłyszysz. Przecież jestem mała - droczyłam się z nim.
Podsadził mnie wyżej tak, że miałam jego twarz blisko mojej. Ręce trzymał na moich pośladkach.
- Teraz możesz powiedzieć. - powiedział patrząc na mnie wzrokiem, którego niczego nie ukrywał.
Tak, on mnie też kocha. Widzę to teraz dokładnie. Nachyliłam się i złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek.
- Taka odpowiedź ci wystarczy czy chcesz więcej? - spytałam z lekką chrypką.
Kontynuował całowanie, tylko z większą namiętnością. Dalej wiadomo, co robiliśmy....