Zmierzch || bxb (trwa rewrite)

By inuttie

158K 10.2K 1.4K

Dotychczasowe życie, jakie wiodłem, skąpane było w ciemnych barwach. W odcieniach szarości blaknących wspomni... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 29
Epilog
Comeback✔️

Rozdział 28

2.8K 216 29
By inuttie

Na podjeździe kłębiły się tłumy, ale w zasięgu wzroku nie było żadnej taksówki.

Nie mogłem czekać. Alice i Jasper mieli odkryć mój fortel lada chwila, oczywiście jeśli jeszcze się nie zorientowali, że zniknąłem. Oboje byli w stanie dogonić mnie w mgnieniu oka.

Tymczasem kilka kroków ode mnie zamykały się właśnie drzwi autokaru, podwożący z lotniska gości hotelu Hyatt.

- Stać! - wrzasnąłem, ruszając w jego kierunku i machając dziko do kierowcy.

- To autobus do Hyatta - poinformował mnie zaskoczony, otwierając drzwi.

- Wiem - odpowiedziałem hardo - Właśnie tam się wybieram - wskoczyłem po kilku stopniach do środka.

Zerknął na mnie podejrzliwie, bo nie miałem bagażu, ale w końcu nieskory do przepychanki wzruszył jedynie ramionami. Większość miejsc była pusta. Usiadłem tak daleko od pozostałych pasażerów, jak to tylko było możliwe. Wkrótce zostawiliśmy w tyle zatłoczony chodnik i całe lotnisko. Oczami wyobraźni widziałem jak Edward stoi na skraju drogi, zgubiwszy mój ślad. Nie potrafiłem odgonić od siebie tej natrętnej wizji.

Nie płacz...  Jeszcze wiele przed tobą Beal...

***

Szczęście nadal mi sprzyjało. Przed wejściem do hotelu Hyatt zmęczona trudami podróży para wypakowywała właśnie z bagażnika taksówki ostatnią walizkę. Wypadłem z autokaru jak strzała i wślizgnąłem się na tylne siedzenie auta. Kierowca z autobusu i para z walizkami wlepiła we mnie oczu.

Podałem zdziwionemu taksówkarzowi adres mamy.

- Byle szybko, nie mam czasu do stracenia - dodałem.

- Toż to aż w Scottsdale - jęknął mężczyzna.

Rzuciłem mu cztery banknoty dwudziestodolarowe.

- Tyle starczy?

- Jasne młody. Do usług

Opadłem na fotel, splatając ręce w koszyczek. Za oknami przesuwały się znajome ulice, ale nie zwracałem na nie uwagi. Wytężyłem siły, aby jak najlepiej się kontrolować. Za nic nie chciałem się rozkleić, zaszedłem tak daleko. Udało mi się uciec, więc pogrążanie się w lękach nie miało sensu. Mój los był przesądzony. Teraz musiałem mu się tylko poddać.

Tak rozumując, zamiast wpadać w panikę, zamknąłem oczy i wyobrażałem sobie co by było, gdybym został na lotnisku. Stojąc na palcach, wyciągając szyję ponad ludzkie kłębowisko, byle tylko jak najszybciej zobaczyć ukochaną twarz. Z jakim wdziękiem, jakim wyrafinowaniem Edward przemierzałby w rozdzielającym nas tłumie. A potem, gdy zostałoby mu jeszcze tylko parę kroków, lekkomyślny jak zawsze, rzuciłbym się w jego kierunku, by nareszcie znaleźć się w jego silnych ramionach. Wtedy byłbym już bezpieczny.

Zastanawiałem się, dokąd byśmy pojechali. Pewnie gdzieś na północ, gdzie i za dnia mógłby przebywać na dworze. A może w miejsce tak odludne, że znów moglibyśmy leżeć razem na słońcu? Wyobraziłem sobie go nad brzegiem morza, ze skórą iskrzącą się niczym powierzchnia wody. Nie przeszkadzałoby mi to zbytnio, gdybyśmy mieli się tak ukrywać w nieskończoność. Czułbym się jak w niebie nawet uwięziony z nim w pokoju hotelowym. O tyle rzeczy chciałem go jeszcze zapytać.

Mimo grozy sytuacji przez chwilę byłem szczęśliwy. Tak dalece oderwałem się od rzeczywistości, że straciłem poczucie czasu.

- To jaki był numer?

Pytanie taksówkarza sprowadziło mnie na ziemię. Moje piękne marzenia natychmiast wyblakły a ich miejsce gotowy był zająć dławiący strach.

- Pięć tysięcy osiemset dwadzieścia jeden - słowa z trudem przechodziły mi przez gardło.

Taksówkarz spojrzał na mnie zaniepokojony. Bał się pewnie, że zaraz będę miał jakiś atak czy coś takiego.

- No to jesteśmy na miejscu - oświadczył, chcąc się mnie jak najszybciej pozbyć z auta.

Liczył być może na to, że w takim stanie nie poproszę o resztę z moich osiemdziesięciu dolarów.

- Do widzenia - szepnąłem.

Nie ma się czego bać, zrugałem się w myślach, dom jest pusty. Musiałem się spieszyć, mama czekała, umierała ze strachu. Jej życie było w moich rękach. Podbiegłem do drzwi, sięgając odruchowo po ukryty pod okapem klucz. Dom był wymarły i ciemny, ale poza tym w środku nic się nie zmieniło. Czym prędzej przeszedłem do kuchni, zapalając po drodze światła. To tam znajdował się telefon i to tam właśnie na białej tablicy do zmywalnych pisaków ktoś o schludnym, drobnym charakterze pisma pozostawił dla mnie dziesięciocyfrowy numer.

Zacząłem go wystukiwać zesztywniałymi z nerwów palcami, ale myliłem się i kilkakrotnie musiałem przedwcześnie odkładać słuchawkę. Dopiero po kilku próbach skoncentrowałem się na tyle, że udało mi się nie popełnić żadnego błędu. Drżącą ręką przyłożyłem słuchawkę do ucha. James odebrał już po pierwszym sygnale.

- Witaj Beal - odezwał się, jak poprzednio rozluźnionym głosem - Szybko się uwinąłeś. Jestem pod wrażeniem

- Co z mamą? Nic jej nie jest?

- Nic a nic. Nie bój się Beal, jest mi obojętna. Nie tknę jej palcem. No, chyba że pojawisz się z obstawą, rzecz jasna - znów wydawał się rozbawiony.

- Nikogo ze mną nie ma...

- Świetnie. Ale przejdźmy do rzeczy. Czy wiedz gdzie w pobliżu twojego domu jest szkoła tańca?

- Tak, znam do niej drogę

- No to już wkrótce się zobaczymy

Rozłączyłem się.

Wybiegłem pędem z kuchni przez korytarz i drzwi od frontu na skąpany w słońcu chodnik.

Nie miałem czasu oglądać się za siebie, nie chciałem zresztą tak zapamiętać miejsca, w którym spędziłem tyle szczęśliwych lat. Dom rodzinny stał się dla mnie symbolem strachu a ostatnią osobą, która gościła w znajomym wnętrzu, był ktoś komu zależało na mojej śmierci.

Niemal dostrzegałem moją matkę, jak stoi w cieniu olbrzymiego eukaliptusa, pod którym zwykłem bawić się w dzieciństwie. Albo jak klęczy przy skrawku ziemi otaczającym skrzynkę na listy, z którego bezskutecznie usiłowała zrobić klomb. Ileż to roślinek straciło na nim życie! Wspomnienia były o stokroć lepsze od wszystkiego, czego miałem dzisiaj doświadczyć, ale musiałem zostawić je za sobą.

Wydawało mi się, że biegnę strasznie wolno, jakby beton nie dawał dość oparcia moim stopom, jakbym przedzierał się przez mokry piasek. Kilkanaście razy się potknąłem a raz nawet przewróciłem. Podniosłem się chwiejnie i znowu upadłem. Zdarłem sobie przy tym skórę na obu dłoniach. W końcu dotarłem do najbliższego skrzyżowania. Do pokonania została mi tylko jedna przecznica. Biegłem, ciężko dysząc, po twarzy spływały mi krople potu. Przesadnie jaskrawe promienie słońca parzyły skórę, oślepiały mnie, odbijając się od białej nawierzchni ulicy. Nigdzie nie można się było przed nimi schronić. Nigdy bym nie przypuszczał, że kiedykolwiek będę potrafił tak mocno zatęsknić za cienistym gąszczem zielonych lasów Forks. Nagle zdałem sobie sprawę, że to tam teraz był mój dom...

Skręciłem za róg kolejnej ulicy i moim oczom ukazał się budynek studia tanecznego. Wyglądało tak samo, jak przed laty. Parking dla klientów był pusty, żaluzje zasłaniały okna.Nie mogłem dłużej biec, nie mogłem złapać tchu. W końcu dopadły mnie strach i wyczerpanie. Żeby zmusić się do dalszego wysiłku, pomyślałem o mamie. Noga za nogą powlokłem się w kierunku wejścia.

Kiedy podszedłem bliżej, zauważyłem, że na jednej z szyb ktoś przykleił od wewnątrz jaskraworóżową kartkę. Odręcznie napisany komunikat informował, że na czas ferii wiosennych szkoła tańca jest zamknięta. Ostrożnie nacisnąłem klamkę. Drzwi były otwarte. Starając się oddychać normalnie, wszedłem do środka.

W korytarzu było ciemno i chłodno, cicho buczała klimatyzacja, wykładzina pachniała szamponem do dywanów. Wzdłuż ścian stały wieże z wciśniętych jedno w drugie plastikowych krzeseł. W sali po lewej, tej większej, paliło się światło, ale żaluzje w oknie, przez które zazwyczaj można było przyglądać się ćwiczącym, dzisiaj były szczelnie zaciągnięte.

Strach mnie obezwładnił, zupełnie sparaliżował. Nie mogłem zrobić ani kroku dalej.

- Beal? Beal? - znów ten histeryczny ton.

Odruchowo rzuciłem się do drzwi oświetlonego studia, zza których dobiegał ukochany głos.

- Ale mi napędziłeś strachu Beal! Nigdy więcej mi tego nie rób! - odbiło się echem od ścian długiej, wysokiej sali.

Rozejrzałem się dookoła, ale sala była pusta. A potem usłyszałem za plecami jej śmiech i odwróciłem się na pięcie.

Rzeczywiście... była tu a raczej tam... na ekranie telewizora. Mierzwiąc mi włosy, przytulała mnie do siebie z wyrazem ulgi na twarzy. Nagranie to pochodziło ze Święta Dziękczynienia, miałem wtedy dwanaście lat. P raz ostatni odwiedzaliśmy moją babcię z Kalifornio, która zmarła niespełna rok później. Pewnego dnia pojechaliśmy na plażę i na molo straciłem równowagę, wychylając się przez barierkę. To stąd wzięła się panika w głosie mamy.

Ktoś nagle wyłączył film i ekran zrobił się niebieski.

Odwróciłem się powoli. James stał nieruchomo przy tylnym wyjściu. To dlatego z początku gonie zauważyłem. W dłoni trzymał pilota. Przez dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu a potem na jego twarzy pojawił się uśmiech.

Zaczął do mnie podchodzić, ale mnie minął, żeby położyć pilota na stoliku. Ani na sekundę nie spuszczałem go z oczu.

- Przykro mi Beal - odezwał się uprzejmym tonem - ale poniekąd czy nie dobrze się złożyło, że nie trzeba było mieszać w to twojej matki?

I nagle łzy polały mi się z oczu. Mamie nic nie groziło, była nadal na Florydzie. Moja wiadomość jeszcze do niej nawet nie dotarła. Nigdy nie miało jej być dane umierać ze strachu na widok tej nienaturalnie bladej twarzy o węglanych oczach. Mamie nic nie groziło...

- Rzeczywiście - przyznałem głosem pełnym ulgi.

- Jakoś nie masz mi za złe tego, że cię oszukałem

- Nie mam - moje odkrycie dodało mi odwagi.

Nie dbałem o to co się teraz ze mną stanie. Wkrótce będzie po wszystkim. James zostawi Charliego i mamę w spokoju a ja już nigdy nie będę musiał się bać. Zacząłem odczuwać zawroty głowy. Z krańców świadomości otrzymałem ostrzeżenie, że lada chwila mogę załamać się pod ogromem stresów.

- Hm, nie kłamiesz. Cóż za niezwykła postawa - przyjrzał mi się z zainteresowaniem.

Tęczówki jego ciemnych oczu, jedynie przy brzegach połyskiwały rubinowo. Był głodny...

- W jednym muszę przyznać rację twojej wampirzej rodzince, wy ludzie potraficie jednak zaintrygować. Chyba rozumiem teraz po co się z wami zadawać. To doprawdy zadziwiające, że można do tego stopnia nie dbać o własne dobro

Stał z założonymi rękami zaledwie kilka kroków ode mnie i nadal przyglądał mi się z zaciekawieniem. Zarówno w jego wyrazie twarzy jak i pozie nie dało doszukać się ani cienia agresji. Wyglądał zupełnie przeciętnie, w żaden sposób nie się wyróżniał, no... może wyjątkowo jasna cera i podkrążone oczy, ale do tego zdążyłem się już przyzwyczaić. Miał na sobie wyblakłe dżinsy i błękitną koszulę z długimi rękawami.

- Pewnie teraz postraszysz mnie, że twój chłopak w końcu mnie dopadnie? - odniosłem wrażenie, że James właśnie na to liczy.

- Nie, nie sądzę, żeby miał mnie pomścić. W każdym razie prosiłem go, żeby tego nie robił

- I co on na to?

- Nie mam zielonego pojęcia - dziwnie łatwo było mi konwersować z moim uprzejmym katem - Zostawiłem dla niego list

- List pożegnalny, jakie to romantyczne. I co, myślisz, że cię posłucha? - ton jego głosu zmienił się odrobinę. Po raz pierwszy wyczułem nutkę sarkazmu.

- Taką mam nadzieję

- Cóż, ja mam nadzieję, że stanie się inaczej. Widzisz, trochę za szybko się z tym wszystkim uwinąłem i szczerze mówiąc, nie jestem w pełni usatysfakcjonowany. Spodziewałem się znacznie większego wyzwania. Tymczasem starczyło mieć odrobinę szczęścia.

Milczałem.

- Kiedy Victoria zorientowała się, że nie zdoła osaczyć twojego ojca, kazałem jej dowiedzieć się czegoś więcej o tobie. Tropienie cię z kontynentu na kontynent nie miało większego sensu, skoro mogłem zaczekać na ciebie w komfortowych warunkach w wybranym przez siebie miejscu. I tak po rozmowie z Victorią, postanowiłem udać się do Phoenix by złożyć krótką wizytę twojej matce. Poza tym sam twierdziłeś przecież, że masz zamiar wrócić do domu. Z początku nawet nie marzyłem o tym, że mówisz prawdę, ale potem zacząłem się zastanawiać. Ludzkie istoty są w końcu tak bardzo przewidywalne a znajome strony dają im poczucie bezpieczeństwa. I czy nie byłby to iście diabelski fortel? Schować się w najbardziej nieodpowiednim i nieprawdopodobnym miejscu, właśnie tam gdzie obiecało się być? Oczywiście nie miałem stuprocentowej pewności, tylko przeczucie. Często mi się to zdarza, kiedy poluję. Można by rzec, taki szósty zmysł. Zjawiwszy się w domu twojej matki, odsłuchałem nagraną przez ciebie wiadomość, ale rzecz jasna nie miałem pojęcia skąd dzwoniłeś. Nie powiem, miło było poznać numer twojej komórki, wiedziałem, że może się przydać, ale mogłeś dzwonić choćby z Antarktydy a mój plan wymagał tego, abyś był gdzieś w pobliżu. I wtedy twój chłopak wszedł na pokład samolotu lecącego do Phoenix. Tak, tak Victoria nie spuszczała jego i pozostałych z oczu. Przy tylu przeciwnikach nie mogłem sobie pozwolić na działanie w pojedynkę. Tak oto dowiedziałem się tego, na czym mi zależało. Naprawdę byłeś gdzieś w okolicy. Na tę ewentualność byłem już przygotowany, zdążyłem przejrzeć twoje urocze rodzinne filmiki. Pozostawało mi tylko wcielić mój plan w życie. Jak wiesz, wszystko poszło jak z płatka. Co za rozczarowanie. Teraz mogę tylko mieć nadzieję, że mylisz się jednak co do planów swojego partnera. Edward, tak mu na imię, nieprawdaż?

Nie odpowiedziałem. Znów zacząłem się bać. Wyczuwałem, że przemowa Jamesa powoli dobiega końca. Nie wiedziałem zresztą po co mi wszystko opowiada. Byłem przecież tylko marnym, słabym przedstawicielem niższej rasy.

- Mam nadzieję, że nie pogniewasz się na mnie bardzo jeśli i ja zostawię dla Edwarda coś w rodzaju listu?

Zrobił krok do tyłu i dotknął maleńkiej kamery cyfrowej postawionej prosto na wieży stereo. Świecąca się czerwona dioda wskazywała na to, że James już wcześniej włączył nagrywanie. Poprawił kilka ustawień, poszerzając kadr. Z przerażeniem przypatrywałem się jego poczynaniom.

- Wybacz, że to powiem, ale uważam, że po tym jak to obejrzy, Edward nie będzie w stanie zrezygnować z zemsty. A nie chcę żeby cokolwiek przegapił. W końcu cały tej show jest właśnie dla niego. Ty sam jesteś tylko istotą ludzką, która miała nieszczęście znaleźć się w złym czasie, w złym miejscu i do tego z pewnością w złym towarzystwie

Uśmiechając się, zrobił krok w moim kierunku.

- Zanim zaczniemy...

Poczułem, że zbiera mi się na wymioty. Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałem.

- Chciałem wpierw o czymś wspomnieć, nie zajmie to zbyt wiele czasu. Bałem się już, że Edward się domyśli i zepsuje mi tym samym całą zabawę. Otóż jeden jedyny raz, lata temu wymknęła mi się upatrzona przeze mnie ofiara. Przeszkodził mi pewien wampir, który darzył ją idiotycznie głupim uczuciem. Nigdy nie zrozumiem co też takiego niektórzy moi pobratymcy widzą w ludziach. Ów wampir odważył się na coś, przy czym twój słaby Edward się wzdryga. Gdy tylko dowiedział się o moich zamiarach, wykradł dziewczynę z przytułku dla obłąkanych, w którym pracował i sprawił, że przestała być dla mnie kusząca. Biedulka była tak otępiała, że chyba nawet nie czuła bólu. Tak długo przebywała samotnie w celi. Sto lat wcześniej za jej wizje spalono by ją na stosie, w latach dwudziestych dwudziestego wieku zostawał dom wariatów i elektrowstrząsy. Kiedy w końcu otworzyła oczy, silna, wiecznie już młoda, czuła się tak jakby nigdy nie wcześniej nie widziała słońca. Stary wampir zrobił z niej żwawego młodego wampira i nie miałem już powodów by ją ścigać - westchnął ciężko.

- W gniewie zgładziłem więc starego

- Alice... - szepnąłem zaskoczony.

- Tak jest, twoja przyjaciółka. Muszę przyznać, że byłem zaskoczony widząc ją wśród was na polanie. No cóż, być może twoją rodzinkę to nieco pocieszy. Wprawdzie dostałem ciebie, ale to oni dostali ją, jedyną ofiarę jaka kiedykolwiek mi się wymknęła. Poniekąd to zaszczyt. A pachniała tak smakowicie... Nadal żałuję, że niedane mi było jej skosztować. Pachniała nawet lepiej od ciebie. Bez obrazy. Masz bardzo ładny zapach, jakiś taki kwiatowy...

Zrobił kolejny krok w moim kierunku, tak że dzielił nas już tylko parę centymetrów. Dwoma palcami ujął kosmyk moich włosów i zbliżył się do nich, wdychając płytko kilka razy ich zapach. Nie puścił kosmyka od tak, lecz delikatnie ''odłożył' go na miejsce. Poczułem na szyi jego chłodne palce. Potem patrząc na mnie z zaciekawieniem, pogłaskał mnie po policzku. Marzyłem o tym, żeby uciec, ale byłem jak sparaliżowany. Nie potrafiłem nawet wzdrygnąć się ze wstrętu.

- Nie - mruknął do siebie tropiciel, opuszczając dłoń - Nie rozumiem. Cóż - znowu westchnął - trzeba się nam już chyba zabierać do roboty. A po wszystkim zadzwonię do twoich przyjaciół, żeby wiedzieli gdzie znaleźć ciebie i mój, hm, list

Ponownie zebrało mi się na wymioty. Chciał zadać mi ból, widziałem to w jego oczach. To, że mnie złapał nie usatysfakcjonowało go dostatecznie. Nie miał zamiaru  po prostu pożywić się i odejść. A tak liczyłem na szybką i bezbolesną śmierć! Zaczęły mi się trząść kolana, przestraszyłem się, że zaraz się przewrócę. 

James odsunął się ode mnie i zaczął okrążać, jakby był turystą podziwiającym wystawioną w muzeum rzeźbę. Zastanawiał się zapewne od czego by tu zacząć, ale nie zmienił wyrazu twarzy i nadal uśmiechał się pogodnie.

Nagle przyjął znaną mi z polany pozycję. Pochylił się do przodu niczym drapieżnik gotowy do skoku. Jego uśmiech robił się coraz szerszy, aż w końcu przestał się uśmiechać a stał się palisadą obnażonych, połyskujących zębisk.

Tym razem nie potrafiłem opanować naturalnego odruchu. Rzuciłem się do ucieczki. Wiedziałem, że nie mam na to najmniejszych szans i że ledwo trzymam się na nogach, ale panika wzięła górę. Ruszyłem w stronę tylnego wyjścia.

James w mgnieniu oka zastąpił i drogę. Działał tak szybko, że nie zdołałem nawet dostrzec, czy użył ręki, czy nogi, w każdym razie z ogromną siłą uderzył mnie w brzuch. Odrzuciło mnie aż od ścianę. Tyłem głowy uderzyłem o lustro. Tafla szkła wygięła się w kilku miejscach a na podłogę spadła kaskada srebrnych odłamków. Byłem zbyt oszołomiony by odczuwać ból. Nie potrafiłem nawet złapać tchu.

Mój kat podszedł do mnie powolnym krokiem.

- Ładny efekt, nie powiem - skwitował, lustrując wyrządzone przez siebie szkody.

Ton jego głosu nadal był swobodny, uprzejmy.

- Właśnie dlatego wybrałem tą salę na miejsce naszego spotkania. Doszedłem do wniosku, że doda mojemu filmikowi wizualnej dramaturgii. I chyba zgodzisz się ze mną, że się nie myliłem

Puściłem tę uwagę mimo uszu. Stanąłem na czworaka i ani się obejrzałem a już stanął nade mną. Z całych sił nastąpił mi na nogę. Zanim poczułem cokolwiek, do moich uszu dobiegł trzask, ale tym razem los nie był już dla mnie taki łaskawy i zaraz potem zalała mnie fala potwornego bólu. Nie potrafiłem powstrzymać krzyku. Zwinąłem się w kłębek, żeby dosięgnąć złamanej nogi. James stał wciąż nade mną, uśmiechając się promiennie.

- Nie chciałbyś może zmienić swojej ostatniej prośby? - spytał spokojnie.

Dźgnął moją nogę stopą i usłyszałem przeraźliwy wrzask. Ułamek sekundy później zdałem sobie sprawę, że wydobywa się on z mojego gardła.

- Nie wolałbyś teraz, żeby Edward spróbował mnie odnaleźć? - powiedział.

- N...Nie - wycharczałem - Nie! - przerwał mi kolejny cios. Znów poleciałem na lustro.

Do bólu bijącego od złamanej kończyny dołączył inny, z miejsc, w których szkło przecięło mi skórę. A potem coś ciepłego zaczęło ściekać z przerażającą szybkością w stronę posadzki. Poczułem, że powoli przemaka mi góra koszulki, usłyszałem jak krople owego ciepłego płynu zaczęły wreszcie uderzać o parkiet. Znajomy zapach wywołał kolejną falę mdłości.

Kręciło mi się w głowie, było mi niedobrze, powoli odpływałem w niebyt. Ale właśnie wtedy dostrzegłem coś, co niespodziewanie wlało w moje serce odrobinę otuchy. Oczy Jamesa do tej pory jedynie pełne skupienia, płonęły teraz niepohamowanym pragnieniem. To moja krew, barwiąca czerwienią białą koszulkę, lejąca się gorącą strugą na podłogę. Doprowadzała go do szaleństwa, którego nie był w stanie dłużej kontrolować, choć początkowo miał przecież wobec mnie inne plany.

Byle szybko... Nie marzyłem już o niczym więcej. Z upływem krwi stopniowo traciłem przytomność. Moje oczy powoli się zamykały.

Zacząłem odbierać dźwięki tak, jakbym był pod wodą. Usłyszałem ostatnie warknięcie zgłodniałego łowcy a potem wśród mgły, którą zaszły moje oczy, zamajaczył zmierzający w moją stronę cień. Ostatkiem sił odruchowo przysłoniłem twarz dłońmi. Moje powieki zamknęły się i odpłynąłem w niebyt.

***

Unosiłem się w pustce, w ciemnych morskich głębinach.

Śniłem. Musiałem śnić, bo usłyszałem najwspanialszy ze wszystkich odgłosów jakie mogłem sobie wyobrazić, choć równie piękny i podnoszący na duchu, co przerażający. Było to także warknięcie, ale dłuższe. Niski, głęboki ryk. Ten drapieżnik był naprawdę rozwścieczony.

Mój nadgarstek nagle przeszył ostry ból, niemal przywracając mi świadomość, ale nie znalazłem w sobie dość siły by wypłynąć na powierzchnię.

A potem zyskałem pewność, że nie żyję.

Pomyślałem tak, ponieważ z oddali, sponad powierzchni wody dobiegło moich uszu wołanie. Wołanie anioła. Anioł powtarzał moje imię, wzywał mnie właśnie do tego nieba, do którego tak bardzo pragnąłem się dostać.

- Nie! Beal! Nie! - wołał załamany.

Ale oprócz tego cudownego głosu zacząłem też słyszeć inne dźwięki, dźwięki tak okropne, że mój mózg usiłował mnie przed nimi chronić. Jakieś wielkie poruszenie, złowieszczy, basowy pomruk, głośne chrupnięcie i czyjeś wycie, które nagle się urwało...

Wolałem się skupić na tym, co mówi ten anioł.

- Beal proszę, tylko nie to! Proszę Beal! Posłuchaj mnie! Błagam!

Chciałem odpowiedzieć, że jestem gotowy zrobić dla niego wszystko o co tylko poprosi, ale nie potrafiłem wydobyć z ust dźwięku.

- Carlisle! - krzyknął z rozpaczą anioł - Beal nie! Och, tylko nie to! Nie! - właściciel głosu zaniósł się spazmatycznym szlochem.

Nie, anioły nie powinny płakać, choćby i bez łez. Spróbowałem się do niego przedostać, powiedzieć mu, że nic mi nie jest, ale byłem za głęboko, ciężar wody przygniatał mnie, nie pozwalał oddychać.

Poczułem, że coś zaciska się na mojej czaszce. Zabolało. A potem jeden po drugim, obudziły się inne źródła bólu, silnego bólu. Ból przedarł się do mnie przez ciemność, wyrwał mnie z niej, wydobył na powierzchnię. Głośno jęknąłem.

- Beal! - zawołał ktoś ponownie.

- Stracił dużo krwi, ale rany nie są tak głębokie - oświadczył kolejny ktoś opanowanym głosem - Uważaj na nogę, jest złamana

Osoba, którą nazwałem aniołem wydała z siebie głośny ryk.

Coś w boku kuło mnie dotkliwie. Chyba jednak nie trafiłem do nieba, w niebie nie musiałbym tak cierpieć.

- Myślę, że poszło też parę żeber - spokojny głos ciągnął swoją metodyczną wyliczankę.

Ale obrażenia nogi, żeber i ogólnie całego ciała nie były już dla mnie takie ważne. Teraz liczył się tylko ból płynący z nadgarstka, potworniejszy niż wszystkie inne.

Jakby ktoś przypiekał mnie żywcem.

- Edward... - chciałem mu  tym powiedzieć, ale dźwięki ociężale opuszczały moje gardło. Sam nie rozumiałem tego, co mówię.

- Wyjdziesz z tego Beal, słyszysz? Kocham cię

- Edward... - ponowiłem próbę. Tym razem lepiej mi poszło.

- Jestem, jestem przy tobie

- Boli - jęknąłem.

- Wiem Beal, wiem - a potem powiedział do kogoś innego, głosem przepełnionym cierpieniem: - Czy nic się nie da z tym zrobić?

- Podajcie mi torbę - poprosił Carlisle - Spokojnie Alice, zaraz poczuje się lepiej

- A-lice? - wykrztusiłem.

- Tak, też tu jest - powiedział chłopak - To ona wiedziała gdzie cię szukać

- Ten ból w... nadgarstku - próbowałem zwrócić jego uwagę.

- Wiem Beal. Zaraz minie, Carlisle już ci coś zaaplikował

- Ręka mnie pali! - wrzasnąłem, wreszcie w pełni odzyskując przytomność.

Otworzyłem oczy, ale przesłaniało je coś ciepłego i ciemnego. Czy oni poszaleli? Dlaczego nie gasili tego cholernego ognia?!

- Beal - w głosie Edwarda słychać było przerażenie.

- Niech ktoś wyjmie moją rękę z ognia! - krzyknąłem - Ugaście to!

- Carlisle co z tą ręką?

- Jednak go ugryzł - doktor był zbulwersowany swoim odkryciem.

Usłyszałem jęk zdruzgotanego Edwarda.

- Ty musisz to zrobić - odezwała się Alice tuż nad moją głową. Chłodne palce przetarły do sucha moje mokre oczy.

- Nie! - wydarło się z jego piersi.

- Alice - szepnąłem błagalnie.

- Jest szansa, że się uda - oświadczył Carlisle.

- Co takiego? - spytał Edward z niedowierzaniem.

- Zobacz, może będziesz umiał wyssać jad. Rana jest tylko odrobinkę zabrudzona - Gdy mówił znów poczułem, że coś napiera mi się na czaszkę, że ktoś tam czymś szpera, naciągając mi skórę. Bolało, ale to było nic w porównaniu z bólem bijącym d tego nieszczęsnego nadgarstka.

- I to wystarczy? - Alice była wyraźnie spięta.

- Nie wiem - przyznał doktor - Ale musimy się pospieszyć.

- Carlisle, ja chyba... - mój partner się zawahał - Nie jestem pewien czy potrafię to zrobić... - jego głos był rozdarty bólem.

- Decyzja należy do ciebie Edwardzie. Nie mogę ci pomóc. Jeśli masz zamiar wyssać jad, muszę najpierw powstrzymać krwawienie

Nadgarstek piekł tak przeraźliwie, że odruchowo się skuliłem, co tylko zwiększyło tortury, jakie zadawała złamana kończyna.

- Edward! - zawyłem.

Chciałem spojrzeć mu prosto w twarz, uświadomiłem sobie jednak, że oczy znowu mam zamknięte. Gdy je otworzyłem, wreszcie udało mi się go zobaczyć. Wpatrywał się we mnie z miną pełną udręki i niezdecydowania.

- Alice rozejrzyj się za czymś, czym można by unieruchomić mu nogę - Carlisle pochylał się nade mną, majstrując przy mojej głowie - Edwardzie musisz działać szybko, inaczej będzie za późno

Jako że patrzyłem mu prosto w oczy, byłem świadkiem tego, jak na te słowa zmienił się wyraz jego twarzy. Miejsce wahania zajęła dzika determinacja. Zacisnął zęby. Poczułem, że jego chłodne palce przyciskają w zdecydowany sposób moją zmizerniałą rękę do podłogi. A potem pochylił się nade mną i przystawił wargi do rany.

Z początku ból przybrał na sile. Wiłem się, krzycząc, ale Edward trzymał mnie mocno. Coś ciężkiego nie pozwalało ruszyć mojej złamanej nodze a Carlisle zwarł obie ręce wokół mojej głowy w żelaznym uścisku.

Stopniowo moja cała ręka robiła się coraz bardziej odrętwiała. Ogień kurczył się i gasł. Z czasem przestałem się rzucać.

Poczułem, że odpływam. Przestraszyłem się, że znów trafię w głębiny, że znów zgubię się w mroku.

- Edward... - chciałem go zawołać, ale nie słyszałem własnego głosu.

Za to usłyszeli mnie pozostali.

- Jest tuż obok ciebie Beal

- Zostań... zostań ze mną proszę...

- Nie ruszę się ani na krok - słychać było, że jest wyczerpany, ale w jego głosie pobrzmiewała też nutka triumfu.

Westchnąłem uradowany. Ogień zgasł, a ból w pozostałych częściach ciała zelżał pod wpływem ogarniającej nie fali senności.

- Jesteś pewien, że wszystko wyssałeś? - spytał Carlisle z oddali.

- Nie wyczuwam już smaku jadu - oznajmił chłopak cicho - Nic prócz morfiny

- Beal? - zwrócił się do mnie doktor.

- Mmm? - wymamrotałem.

- Nadgarstek cię już nie pali?

- Nie - westchnąłem - Dziękuje Edwardzie

- Kocham cię - szepnął w odpowiedzi.

- Wiem - lekko się uśmiechnąłem.

Do moich uszu dobiegł najsłodszy dźwięk na świecie: cichy śmiech wdzięcznego losowi Edwarda.

- Beal? - Carlisle miał do mnie jeszcze jedno pytanie.

Niezadowolony zmarszczyłem brwi. Chciałem już zasnąć.

- Tak?

- Gdzie jest twoja matka?

- Na Florydzie - znów westchnąłem - Oszukał mnie. Obejrzał nasze domowe filmy z kamery

Byłem tak słaby, że oburzenie w moim głowie było ledwo słyszalne.

Coś mi się przypomniało.

- Alice - spróbowałem otworzyć oczy - Alice, jego nagranie. On cię znał, Alice. Wiedział, skąd się wzięłaś - nie byłem w stanie przekazać im, jak ważna to wiadomość - Pachnie benzyną - dodałem zdziwiony, coraz mniej przytomny.

- Czas go przenieść - zakomunikowała głowa rodziny.

- Nie - jęknąłem - Chcę spać

- Śpij kochanie, śpij - uspokoił mnie Edward - Ja cię wyniosę

Już po chwili byłem w jego ramionach, twarz wtuliłem w jego pierś. Ból minął. Odpłynąłem w niebyt.

- Śpij, śpij - usłyszałem jeszcze przed zaśnięciem, po czym poczułem zimne usta na swojej skroni.


Hejo!

Obwieszczam, że to już jest koniec ''maratonu'', jak i prawie za chwilkę koniec książki! Rozdzialiki teraz jak zwykle będą w soboty. Cóż mogę jeszcze powiedzieć... Do nexta! :3

Continue Reading

You'll Also Like

13.5K 898 81
Opowiadanie na podstawie serialu BBC #2 bbc - 8.12.2020 #3 Watson - 8.12.2020 #1 Johnlock- 13.06.2021
128K 7.9K 50
Autor: Akame Tytuł: Red Hills Bety : Aubrey, Liberi Parring: HP/DM Książka NIE jest moja. Ja ja tu tylko udostępniam. Opis: Harry w spadku dostaje za...
56.5K 4.8K 52
🄼🄰🄻🄴🄲 🄵🄰🄽🄵🄸🄲 Magnus Bane i Alec Lightwood mają po 16 lat. Obaj na wakacje przeprowadzają się do swojego wujostwa, którzy akurat zamieszk...
6.2K 531 26
Co, gdyby Albus Dumbledore przeszedł na stronę Gellerta Grindelwalda? Jak potoczyłyby się ich losy? Czy Albus wybaczyłby zdradę byłemu kochankowi? A...