<Chwilę wcześniej
Larota
Chwiejącą dłonią odłożyłam telefon na komodę.Nadal nie mogłam zrozumieć jak do tego doszło.Nieumyślnie rozkochałam w sobie mojego najlepszego przyjaciela,zarazem pierwszego i pewnie ostatniego
A potem zrzuciłam go z balkonu.
Co ze mnie jest za przyjaciółka? Powinnam go wspierać,spokojnie wytłumaczyć że nic z nami nie będzie,a ja potraktowałam go jak kolejnego Derka.
Brzydzę się sobą za to co zrobiłam,ale nie moge cofnąć czasu.Może dzięki temu Raph zapomni o mnie...a ja o nim.
A najgorsze że cokolwiek bym nie robiła,ja nadal o nim myślę.Tęsknie za nim.Chce czuć jego ciepły dotyk na mojej skórze,bo tylko on potrafił spojrzeć na moje pokaleczone nadgarstki bez obrzydzenia.Z taką czułością i zrozumieniem...DOSYĆ!!!
Nie moge tak o nim myśleć,on jest facetem.To przez nich moje życie zamieniło się w piekło.Nawet jeśli Raphael jest inny niż cała reszta tych głupków to nie będe ryzykować.Nie popełnię takiego samego błędu jak tysiące słabych i ślepo zakochanych kobiet.
Przysięgłam na grób mojej matki że nigdy nie powtórzę jej błędu i słowa zamierzam dotrzymać,choćbym miała cierpieć każdej nocy.
Po chwili rozmyślania padłam wykończona na łóżko,ale nawet tak nie zaznałam spokoju.Ciągle miałam przed oczami nasze wspólnie spędzone chwile.Moje i Raphaela.Jego czarujący uśmiech i oczy jak gwiazdy.Te myśli wywoływały u mnie fale gorąca i przyjemności,ale także ból i cierpienia,bo odrazu przypominał mi się obraz z dzisiejszej nocy.
Odpaliłem telefon aby sprawdzić która była godzina
1:43
No nie! Jeśli teraz nie zasnę to będę martwa przez cały dzień
-Śpij,śpij,śpij,no śpij do cholery jasnej!-mówiłam sama do siebie ściskając pościel w rękach
*****
Po jakimś czasie bezskutecznego zaśnięcia sprawdziłam ponownie która jest godzina
2:05
Świetnie!(czuj sarkazm)Jutro będę zombi jak nic!
Zaczęłam przeglądać galerię na telefonie,aż natknęła na zdjęcie zrobione w zeszłym tygodniu.Byli tam wszyscy.Leo,Donni,Mikey,April,a nawet Cejsi,a także Loki,Thor i Freja....i jeszcze ja oraz Raphael.To zdjęcie zrobiliśmy po zakończeniu Ragnaröku(To znajdziecie w One Shot'ach)
Łzy zaczęły nalewać mi się do oczu
Rzuciłam telefon na podłogę z hukiem(na szczęście przeżył)
Podwinęła kolana i schowałam w nich swoją zapłakaną twarz
Nawet do końca nie wiedziałam dlaczego płacze.Wszystko było przecież dobrze.Nikt nie umarł.Wszyscy byli zdrowi.Raph na pewno się pozbierać,przecież to twardziel.
Ale nadal mi go brakuje.
Upłynęły zaledwie dwie godziny,a ja tęskniłam za nim jakbym go nie widziała z pół roku.To było dla mnie niezrozumiałe,głupie i bezsęsowne.
On był tylko moim przyjacielem,nikim więcej,to dlaczego tak bardzo mi go brakuje? Co jest ze mną nie tak?
Myślałam że po tylu latach nauczyłam się kontrolować moje emocje,za wyjątkiem agresji.
Ale skoro on BYŁ moim przyjacielem,to kim jest teraz?
Jak ja mam mu spojrzeć w oczy po tym wszystkim,nie wspomnieć już o jakiejkolwiek rozmowie?
Podniosłam z podłogi telefon wracając do galerii.Znalazłam tam selfi Rapha i moje robiących głupie miny.Wyglądaliśmy jak dwa warianty z psychiatryka,którym się nudzi.Na widok tego zdjęcia aż sama się zaśmiałam,jednak szybko wróciłam do smutnej rzeczywistości.
-Raph...dlaczego ty?...dlaczego my?-spytałam siebie
Zaczęłam płakać jeszcze mocniej
Powoli zaczęłam czuć coraz większą pustkę i cierpienie.Ostatnim razem kiedy tak się czułam odeszła moje mama,a teraz odszedł i Raph.
Zacisnęłam pięść najmocniej jak tylko potrafiłam.
Mimo iż nie miałam długich paznokci,z dłoni zaczęła mi lecieć krew.
Ale nie czułam bólu.Nie fizycznego.Rana którą sobie zrobiłam była na swój sposób kojąca,jednak wciąż niewystarczająca.
Udałam się szybkim krokiem do łazienki i zajrzałam do jednej z szafek.Był w niej mały,ale ostry nożyk,którym golił się wujek.Wyjełam go z szafki i przystawiła do mojego nadgarstka szukając miejsca na cięcie.
-Cholera,nie ma miejsca!-rzekłam wkurzona spoglądając na moje blizny
Pamiętałam dokładnie każde moje cięcie i jego przyczynę,to była taka moja kolekcja.Bardzo chora kolekcja.
Po obejrzeniu obu rąk natrafiłam na jedyne gładkie miejsce na moim przedramieniu.Przyłożyłam do niego ostrze i kiedy miałam już je wbić w skórę,przypomniało mi się jak Raph mnie tak dotykał i całował.Robił to tak czule i delikatnie że mógłby nigdy nie przestawać.
Nie mogłam tego zrobić,to było dla mnie zbyt trudne!
Zanim się obejrzałam łzy znowu zaczęły napływać mi do oczu strumieniami.
Nie rozumiałam tego.Przecież robiłam to tyle razy.To wszystko nie miało dla mnie sensu.
Odrzuciłam przedmiot na miejsce i pobiegłam spowrotem do pokoju zamykając się w nim na klucz.
Poleciałam na łóżko i wturlałam się pod kadrę.
<Następnego ranka
Budzik zadzwonił o szóstej rano jak codziennie.Normalne wstawanie było dla mnie katorgą,ale tego ranka to był prawdziwy Armagedon.
Przez prawie całą noc płakałam.Teraz moja poduszka jest tak wilgotna że mogłabym się nią myć.
Po wyczołganiu się z łóżka poszłan do kuchni zrobić sobie śniadanie.Oprócz mnie była tam jeszcze moja stryjenka,ale nawet mnie nie zauważyła.
Z lodówki wyjęłam jogurt i małą kanapkę do szkoły.Nie miałam ochoty jeść.Właściwie na nic nie miałam ochoty.Nawet żyć.
Po zjedzeniu jogurta niechętnie przebrałam się w ciuchy do szkoły.
Kiedy tak patrzyłam na swoje ciało podczas przebierania wzięło mnie obrzydzenie.
Tyle blizn i siniaków.A na dodatek te nonstop odrastające włoski na moich nogach.Po co mam je codziennie golić skoro następnego dnia odrastają mi nowe?
Założyłam pierwsze lepsze dżinsy i czerwoną bluzę z kapturem.
<Chwile później
Gdy wkońcu dotarłam do mojej "kochanej"szkoły byłam już spóźniona dobre dwadzieścia minut.Alemiałam już na wszystko TAK wywalone że zapomniałam się przywitać i przeprosić za moje spóźnienie.
<Pare godzin później
Lekcje były tak nudne że marzyłam tylko o ich końcu.Chciałam jak najszybciej wrócić do mieszkania i walnąć w worek treningowy,albo skopać tyłek jakiemuś wojownikowi klanu stopy.
Do końca została tylko jedna lekcja i przerwa.Ciągle powtarzałam sobie"Dam radę,wytrzymam"do czasu aż nie podbiegła do mnie April z tym swoim promiennym uśmiechem.
-Cześć kochana!-przywitała się ze mną jeszcze radośniej niż zwykle.To mnie zaniepokoiło
-C-cześć-odparłam lekko zmieszana
-I co?...Raph ci powiedział?-dopytywała z przejęciem
-Ale o czym?-spytałam dla pewności
-No o was!-wyjaśniła
-T-tak jakby
-NARESZCIE!-krzyknęła na caly korytarz
-Ciszej April!-uciszałam ją-Wszyscy się na nas gapią!
-Tak się z ciesze że ty i Raph jesteście razem,to taka wspaniała wiadomość-oznajmiła-Schipowałam was od samego początku,a więc teraz życze wam abyście żyli długo i szczęśliwie,z gromadką ślicznych dzieciaczków
Po jej słowach zrobiło mi się jeszcze gorzej
-April...my nie jesteśmy razem-powiedziałam
-CO?!-odparła zdziwiona-Ale dlaczego?
-To trudne do wytłumaczenia na spokojnie
-Ale,ale byliście taką piękną parą
-My nigdy nią nie byliśmy i nie będziemy!-dodałam
-To chociaż powiedz mi dlaczego-mówiła-Czy tu chodzi o Rapha? Że jest mutantem,to ci przeszkadza,tak?
-Nie,nie to nie to!
-April,lepiej chodźmy od tej...dziwaczki!-przerwał nam Cejsi patrząc na mnie jak na trędowatą
-Ale co się stało? Chcę wiedzieć!-dopytywała rudowłosa
-Opowiem ci to potem,teraz chodźmy-Jones złapał za jej nadgarstek i pociągną ją za sobą
-Spotkamy się później Lara!-zawołała
Kiedy myślałam że to już koniec nieprzyjemnych rozmów,ktoś za mną złapał mnie w okolicach pasa
-Nareszcie sami-odezwał się znajomy głos
Natychmiast się od niego odsunęłam waląc mu plaskaczem w twarz
-Znowu ty?!-parsknęłam oburzona-Czego odemnie chcesz Derek?
-Tego co masz najcenniejsze-wyszeptał tajemniczo-Twojego dziewictwa
-Nigdy go niedostaniesz!-warknęłam odsuwając jego twarz od mojego ucha
-To się jeszcze okarze-mrukną pod nosem zjeżdżając swoimi rękami do mojego pasa
-Zabieraj te brudne łapy!-wrzasnęłam odpychając go na ścianę po drugiej stronie
-No weź,nie udawaj że mnie nie pragniesz-mówił-Nauczyłem się że takie grzeczne dziewczynki jak ty,uwielbiają takich zimnych drani jak ja
-A ja nauczyłam się żeby trzymać się zdala od takich zimnych drani jak ty-odpowiedziałam mu z pogardą
Kiedy miałam już mu przywalić,rozległ się dzwonek na lekcje.Szybkim krokiem ruszyłam w kierunku klasy.Usiadłam w trzeciej ławce niedaleko drzwi i zaczęła udawać że to wszystko co się dzieje na lekcji mnie obchodzi.
-Na dzisiejszej lekcji powtórzymy sobie temat z renesansu-oznajmiła nauczucielka-Na początek proste pytanie:Kto wymieni przynajmniej czterech włoskich artystów z tego okresu?
Starsza pani zaczęła rozglądać się po klasie,ale nikt się nie zgłaszał
-Skoro nikt,to sama wybiorę...hmm...Larotę!
-Ja?!-aż podskoczyłam kiedy wypowiedziała moje imie
-Tak,ty złociutka,chyba znasz jakiś artystów z tego okresy...hmm?-posłała mi pytające spojrzenie
-T-tak-odparłam-Byli:Leonardo Da Vinci,Majkel Angelo,Donatello...i...i...
-I jeszcze czwarty-dodała kobieta
-R-Ra...Ra...
-Podpowiedź:Jego nazwisko to Santi
-TO RAPHAEL!!!-wrzasnęła na całą klasę ze złości.Kiedy otworzyłam oczy wszyscy uczniowie gapili się na mnie jak na dziwadło.Do moich oczu znowu zaczęły napływać łzy-Przepraszam,muszę iść
Wstałam z ławki i pobiegłam w kierunku drzwi
-Zaraz,dokąd ty się wybierasz młoda damo?!-spytała pani profesor
-Muszę się trochę przewietrzyć!-krzyknęłam zapłakana miażdżąc w dłoni klamkę od drzwi którymi wyszłam na korytarz szkolny,a potem na ulicę Nowego Jorku.
Nie zabardzo wiedziałam gdzie iść,ale na pewno nie do domu,ani spowrotem do szkoły.Potrzebowałam tylko chwili spokoju,ciszy i wytchnienia.Czy to zbyt wiele?!
Po paru minutach bezcelowego spacerku przez miasto dotarłam do starego kościoła katolickiego.Dobrze go znałam,bo właśnie tam była chyba jedyna osoba z którą mogłam spokojnie porozmawiać w moim ojczystym języku.
Szybko otarłam łzy z moich polików i weszłam do środka.W kościele znajdowały się piękne witraże,posągi i przeróżne zdobienia,jednak ja szukałam czegoś innego,a raczej kogoś.
Niedaleko wyjścia z zakrystii zobaczyłam osobę której szukałam
(Teraz rozmowa przechodzi na język polski)
-Proszę księdza?-zawołałam
-Witaj drogie dziecko-przywitał się ksiądz-Nie powinnaś być przypadkiem w szkole?
-No trochę-odparłam zawstydzona
-Wydaje mi się czy płakałaś?-patrzyła na mnie zaniepokojony
-Troche-odpowiedziałam-Księdzu Filipie,czy nie jest jeszcze za późno na spowiedź?
-Nigdy nie jest za późno aby wyznać Bogów swoje grzechy-dodał spokojnie prowadząc mnie do konfesjonału
Oboje usiedliśmy na swoich miejscach
-Powiedz mi drogie dziecko,co cię trapi?-spytał
-Otóż szkrzywdziłam osobę na której zależało mi bardziej niż na własnym życiu-powiedziałam-...O-on był przy mnie zawsze kiedy go potrzebowałam,a teraz przezemnie cierpi
-„On"?-zdziwił się Filip
-Tak!
Popatrzył na mnie przez kratkę z lekkim zdumieniem
-Mów dalej-rzekł
-Był moim najlepszym przyjacielem...teraz już sama nie wiem kim dla mnie jest
-Co się takiego między wami stało?
-Okłamałam go,w bardzo okrutny i samolubny sposób-wyjaśniłam
-A mimo wszystko nadal ci na nim zależy?
-Tak!-odparłam szczerze-Brakuje mi go na każdym kroku....i chyba...ja go kocham
-Dlaczego mu tego nie powiesz?
-Bo nie mogę,nie czuje miłości,wyzbyłem się tego uczucia dawno temu-powiedziałam-To co się teraz ze mną dzieje jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe
-Powiem ci.Kiedy w sercu człowieka nie ma miłości nie ma tam nic,ani marzeń,ani wiary,ani nadziei.Nic-rzekł-Czy masz choćby jedną z tych rzeczy?
-Chyba tak-odpowiedziałam niepewnie
-Więc w twoim sercu jest jeszcze ziarno miłości
-Tylko każda osoba jaką kochałam odeszła prędzej czy później,nie chcę aby to samo stało się z nim
-Skoro oboje się szczerze kochacie,Bóg dołoży wszelkich starań aby wasze uczucie nigdy nie wygasło-powiedział łagodnie
-Dziękuje
-A teraz idź i napraw swoje błędy
Kiedy miałam już wychodzić coś mi się przypomniało
-A co z pokutą?
-Dobrze wiesz co masz zrobić-odparł tajemniczo,a jednocześnie prosto i zrozumiale
-Postaram się-rzekłam
-Niech Bóg będzie z tobą,drogie dziecko
-Wzajemnie
Po wyjściu z budynku czułam się o niebo lepiej.Nereszcie wiedziałam co mam robić.Niestety los znowu pokrzyżował moje plany,bo już za rogiem czekał na mnie oddział uzbrojonych stopobotów.
Wyciągnęłam z ukrytej kieszonki broń i wycelowałam w głupie blaszaki.
-"O nie,nie zepsujeę reszty tego dnia,wystarczy mi że jego początek był tragiczny"-pomyślałam sobie
Dwa stopoboty zaatakowały mnie z tyłu,a reszta rzuciła się od przodu.
Walczyłam z robotami jakieś piętnaście minut i już byłam padnięta.Żałuje że nie zjadłam więcej na śniadanie.
Po jakimś czasie jeden z cyborgów zaatakował mnie z zaskoczenia rażąc mnie prądem.Upadłam nieprzytomna na ziemi.
<Chwile później
Kiedy się obudziłam zauważyłam że jestem w szklanej celi na podobieństwo probówki,ale o wiele większej.Starałam się z niej wydostać,ale w szklanym pomieszczeniu nie było nawet najmniejszej szparki,a przestrzeni było tak mało że ledwo mogłam rozłożtć ręce.
Nade mną znajdował się wielki zbiornik z zielonkawą mazią,a za szybką dostrzegłam grupe nieprzyjaźnie wyglądających mutantów.Na ich czele stał wysoki mężczyzna w zbroi i dziwnym hełmie,wokół niego latała obrzydliwa,zmutowana mucha w różowym sweterku.
Na jej widok mój żałądek podskoczył mi do gardła
-M-misztrzu Shrederze,czy na pewno mamy podjąć to ryzyko?-spytała mucha-Ten nowy mutagen jest wysoce niestabilny,możemy nie podołać okiełznaniu takiej mocy
Po jego wypowiedzi było dla mnie już jasne w jakie bagno się wpakowałam.
Żółwie ostrzegały mnie przed tym gościem w chełmnie i jego sługusach,ale dopiero teraz miałam nie miłą okazję spotkać się z nim twarzą w twarz.
-Zamilcz Stockmen!-uciszył go mężczyzna wysuwając swoje ostrza-Dzięki temu mutagenowi stworzę armię która z łatwością zgładzi żółwie i Splintera,a ona będzie miała zaszczyt być pierwszą która do niej dołączy!
Wskazał palcem w moją stronę
Nie ukrywam że troche się go przestraszyłam,a zwłaszcza kiedy popatrzył mi prosto w oczy.To jego mrożące krew w żyłach spojrzenie mogłoby kogoś zabić.
-Nie ma mowy,nie będe dołączać do rzadnej armi,już jestem w jednej i to mi wystarczy!-krzyczałam waląc w ściany
-Stockmen...czyń to co ci karzę!-rozkazał mu Shreder
-Tak jest Misztrzu Shrederze-odpowiedział mutant podlatując do zbiornika z mutagenem
Wyją z kieszeni jakąś małą probówkę z fioletową substancją i wlał ją do zbiornika.
Cały mutagen w jednym momencie zmienił swój kolor na żółty.
-To mały krok dla człowieka,ale jakże wielki dla Baxtera Stockmana!-rzekł naukowiec pociągając za dźwignię podłączoną do zbiornika z mutagenem.
Kiedy to zrobił otwór dzielący mnie z mutagenem został usunięty,a żółta ciecz wylądowała na mnie,zalewając po brzegi całą probówkę.
-Aaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!-wrzasnęłam najgłośniej w całym moim życiu
Ból był nie do opisania.Czułam jak wszystkie moje kości się łamią i zrastają.To było bardzo nieprzyjemne uczucie.Na szczęście nie trwało zbyt długo.Po paru sekundach od zanurzenia straciłam przytomność.Byłam tak wyczerpana że marzyłam tylko żeby to wszystko okazało się być tylko złym snem.
Jednak tak się nie stało
Obudziłam się pare,dobrych godzin później w pustym dojo.
Poczułam że nie mam ba sobie ubrania,a mimo to nie było mi zimno.
Podeszłam do jednego z okien zobaczyć siebie.Jednak tego co tam ujrzałam trudno było opisać.
Stałam się wielką zmutowana żółwicą!
Próbowałam złapać oddech,ale to było niemożliwe.To działo się za szybko.Jednego dnia była zwyczajną dziewczyną,a teraz jestem mutantką.To nie jest normalne.
-Mam nadzieję że nasza królewna się wyspała-rozległ się męski głos z nutą hiszpańskiego akcentu
-Kto tam jest?!-dopytywałam nerwowo
-Czas na trening dziewuszko!-zza ściany wyszli zmutowany nosorożec,dzik,Razar z Rybiryj
Cała czwórka zaczeła mnie atakować
-No bez takich panowie,dogadajmy się-starałam się załagidzić sytuację,ale do nich kompletnie nic nie docierało
Zrezygnowana chwyciłam za stojące w roju krzesło i zaczeła nim walić po przeciwnikach.O dziwo szło mi całkiem dobrze do czasu aż krzesło się nie rozwaliło.
Wtedy pozostała mi tylko walka wręcz.
Jako pierwszy zaatakował mnie Rybiryj,a potem Razar.Chwyciłam Xevera za jedną z jego mechanicznych nóg i rzuciłam nim w szkieleto psa.Obaj przebili ścianę i wylądowali w innym pokoju.
Sama nie dowierzałam jak ja to zrobiłam.Byłam silna jak na nastolatkę,nawet bardzo,ale czegoś takiego nawet Pudzian by nie zrobił.
Kolejni rzucili się na mnie świniak i brzydki"jednorożec"
Obaj zaatakowali w tym samym czasie,ale innymi technikami.Jeden strzelał laserami z irokeza,a drugi walił ogromnym młotem i sierpem.Przeturlałam się pod stopami nosorożca łapiąc tym samym prosiaka za ręke.Rzuciłam nim na twarz mutanta i zaczełam go okładać aby czym prędzej się przewrócił.
Zamiast przewrócić się do tyłu nosorożec upadł na mnie.
Normalny człowiek zostałby zmiażdżony pod tak wielką masą,ale ja najzwyczajniej w świecie go podniosłam.
Był nieco ciężki,ale utrzymywałam go na własnych rękach i zdołałam go bezproblemowo wywalić przez okno.
Na sali prawie nikogo nie było z wyjątkiem dwóch osób.Mnie i Shredera.
-Dobrze się spisałaś Laroto-odezwał się Saki wychodząc z cienia
Wtedy ujrzałam jego prawdziwe oblicze,bez chełmu.Tego widoku nie sposób wymazać z pamięci.
-Skąd znasz moje imię?-zdziwiłam się na jego słowa
-Jako nowy członek klanu stopy przesłaś proces inicjację,teraz jesteś jedną z nas-oznajmił
-Kiedy ja wcale nie chcę!-warknęłam
-W tej sprawie nie masz nic do gadanie dziecko!-odparł stanowczo
-Nie nazywaj mnie tak dziadku!-krzyknęłam
Dostrzegłam leżązą na podłodze broń,którą posługiwałam się na codzień.Szybko ją podniosłam i poszarżowałam na Shredera. Kiedy miałam mu już wbić ostrze w jego czoło,coś trafiło mnie w szyje.Zaczeło mi się kręcić w głowie,a po chwili straciłam kontrolę nad własnym ciałem i poczynaniami.Stałam się marionetką w rękach największego wroga żółwi.
-Dobrze.Będzie z ciebie wspaniała broń-przyznał Oroku
-Co rozkarzesz Mistrzu Shrederze?-powiedziałam
-Od tera twoim jedynym celem jest zgładzenie żółwi i ich mistrza,ale najpierw przyprowadzisz ich do mnie.Chce widzieć jak konają jeden po drugim
-Tak panie-odpowiedziałam
♥♥♥♥♥
Wesołych świąt😊
(wiem,nie zbyt oryginalnie)