"Jak w Kopciuszku"

By CreepyMemories

60.7K 3.6K 96

- Kiedy trzy lata temu przylecieliśmy z rodzicami do Los Angeles byłam wściekła, wręcz zdruzgotana. Przez cał... More

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Epilog

Rozdział 17

1.5K 95 2
By CreepyMemories

Przez całą drogę autokarem, czy pieszo Marco opowiadał o tym mieście, jego zwyczajach, o tym co tu kiedyś było i jak zmieniało się wraz z upływem lat. Brunetka starała się go uważnie słuchać lecz jej myśli wciąż uciekały gdzie indziej. Dokładnie do chwil kiedy jeszcze dość niedawno tak samo została oprowadzana, tylko że po innym mieście i z innym mężczyzną. Jej dłoń mimowolnie drgnęła, co zwróciło uwagę szatyna. Zorientowawszy się, że Marcelina go nie słucha zamilkł na chwilę.

~Poznajesz co tutaj jest? -zagadnął w pewnym momencie Adam z szerokim uśmiechem.
-No nie mów, że mnie zabierzesz do Disneylandu! -wykrzyknęła entuzjastycznie po czym jej dłoń przez moment zetknęła się z jego. I tak już zostało. Od nieśmiałego dotyku, po którym miała dreszcze, do pewnego złączenia ich dłoni i spacerowania po tym cudownym miejscu. Bawili się tam do wieczora, a gdy odprowadzał ją do domu wygłupiali się przez cały czas. Stojąc już pod bramą nie bardzo wiedzieli co ze sobą zrobić. Każde z nich chciało jednego, ale każde też obawiało się reakcji.
-Cudownie się z tobą bawiłem. -rzekł po chwili nieco niepewnym tonem.
-Ja również. -uśmiechając się lekko zaczęła poprawiać swoją niesforną grzywkę, którą jeszcze wtedy miała. Chłopak wpatrywał się w nią jak w obrazek, a brunetka patrzyła prosto w jego oczy próbując wyczytać cokolwiek. Nagle poczuła ciche wibrowanie w kieszeni spodni i wyjmując telefon odebrała.
-Widzę was. -usłyszała głos ojca. -Możesz tam stać nawet do rana córeczko, ale ja mu nie ufam. -po tych słowach rozłączył się. Z uniesioną brwią spojrzała w stronę okna rodziców, ale nic nie zobaczyła.
-No to ten.. -zaczął Adam. -Będę się zbierał.
-Taaak.. -mruknęła. -Dziękuję. -powiedziała i ku jej zdziwieniu chłopak pochylił się i lekko musnął ustami jej policzek. Poczuła wtedy jak świat wiruje dokoła, noc staje się jasna i wszystko jest piękne.
Chłopak odszedł, ona weszła do domu cicho zamykając drzwi. ~

Właśnie w tej chwili, w tym momencie idąc z Marco uświadomiła sobie co powiedział wtedy jej ojciec. "(...), ale ja mu nie ufam". On go nigdy nie darzył niczym innym, a mimo to dla niej zachowywał pozory normalności. Łzy podeszły jej do oczu i dziewczyna musiała usiąść.
-Wszystko w porządku? - zapytał zatroskany szatyn.
-Tak. -szepnęła tylko, lecz zdradziła ją spływająca łza, a potem kolejna.
-Matko, co ci jest? -zaczął powoli panikować.
-Nic. -karciła się w duchu za to, że właśnie w takiej chwili myślała o tym perfidnym stworzeniu, ale naprawdę ciężko było zapomnieć o kimś kto zajmował część jej serca. Łzy przybrały na mocy i siadając na pobliskiej ławce Marco począł szukać chusteczek.
-Proszę. -wyciągnął w jej stronę całą paczkę. Nic więcej nie powiedział. Czekał i wierzył, że kiedyś dziewczyna sama się otworzy i mu powie, albo nie powie nic i wszystko wróci do normy. Minuty płynęły, a ona płakała jakby bardziej. Zestresowany, po wielu namysłach w końcu odważył się ją przytulić i zaczął szeptać kojące słowa, które były po prostu jak miód na świeże rany.
Marco dobrze wiedział, że nie jest najlepszy w pocieszaniu ludzi, zwłaszcza po tamtych wydarzeniach, dlatego też niedługo potem zaczął mówić co popadnie dobrze wiedząc, że brunetka i tak go nie słucha: -Prawda, że nie jestem szczery.. czasem zwyczajnie kłamię.. bywam małostkowy, cyniczny, bezduszny, osądzam bez litości, bez serca.. i miłości. -przymykając oczy przyciągnął ją mocniej. -Miewam nieczyste intencje.. -kontynuował, a Marcelina zaczęła się wsłuchiwać w jego słowa i ograniczyć swój potok łez do małego szlochu. -Łamię własne zasady.. jestem niekonsekwentny, drażliwy i nieznośny. Nie potrafię słuchać, a sam bez przerwy gadam.. jakbym istniał tylko ja, a światem rządził szatan. -brunetka wzdrygnęła się lekko i wysiąkała nos. Już nie płakała. Słuchając go oderwała się od swoich problemów i skupiła na jego słowach próbując rozszyfrować to co mówił. -Chciałbym być zawsze niewinny i prawdziwy.. -zamilkł na chwilę uszczelniając swój uścisk i popatrzył na niedaleką plażę, do której zmierzali. -Chciałbym być zawsze pełen wiary i nadziei... w to co kiedyś zabrał mi los... że to kiedyś wróci. -Marcelina czuła jak znów się rozkleja i mimo starań pojedyncze łzy znowu zawitały na jej czerwonej twarzy. -Dopiero wojsko albo jakaś tragedia uczą człowieka życia. -wypalił nagle. -Pamiętaj.. -szepnął. -Nigdy do niczego się nie przyznawaj.. znajdą ci kradzione dolary w kieszeni mów, że to pożyczone spodnie.. albo jak cię złapią na kradzieży za rękę mów, że to nie twoja ręka. Nigdy się nie przyznawaj.. to mi wpajali  przez ostatnie półtorej roku. -uśmiechnął się z pogardą i spojrzał na dziewczynę, która nie wiadomo kiedy objęła go w pasie.
-To nie prawda.. -rzekła z lekką chrypką. -To co mówisz.. nie jesteś taki.
-Jaki?
-Bezduszny, bezlitosny, bez serca.. -zaczęła wymieniać uwalniając się z jego uścisku popatrzyła na niego. -Umiesz słuchać, wiem to. -jego usta drgnęły lekko. -Przepraszam.. zniszczyłam całą wycieczkę.
-Daj spokój. -przygarnął ją do siebie.
-Znasz jakieś ciche miejsce? -zapytała. -Ludzie się dziwnie patrzą. -po tych słowach szatyn momentalnie wstał i rzekł :-Znam. Jest niedaleko, chodź.


-Cholera jasna! -zaklął już po raz kolejny Kris. -Gdzie oni są? Powinni być tu dawno temu.
-Uspokój się koteczku. -mruczałam mu Susan, która siedziała na sofie w salonie i obserwowała jak jej narzeczony traci zmysły. -Pewnie zaraz będą.
-Mówisz to już trzeci raz.
-Oo.. to jednak mnie słuchasz? -zapytała z przekąsem. -O mnie też byś się tak martwił? -pytając pociągnęła go ku sobie.
-Nie. -rzekł spokojnie, na co dziewczyna uniosła brew.-Ja bym po dziesięciu minutach zawiadomił FBI. -na te słowa oboje wybuchnęli śmiechem.
-Daj im szansę. -szepnęła zagryzając mu płatek ucha. -Przy nim nic jej nie grozi i sam o tym dobrze wiesz.
-No w sumie tak. -stwierdził.
-No. I teraz zajmiesz się mną i tylko mną. -zarządziła i wstając zaciągnęła go do sypialni.




-Daleko jeszcze? -to pytanie zadała już kolejny raz odkąd weszli do lasku.
-Naprawdę.. jesteś jeszcze bardziej marudna niż Diego.
-No, ale mówiłeś, że jest blisko.-upierała się przy swoim dziewczyna. -A tak już idziemy bardzo dłu..
-Jesteśmy. -przerwał jej z lekką chrypką. -To tutaj chowałem się przed światem, gdy miałem problemy. -zwierzył się. Brunetka patrzyła jak Marco zwinnie oczyszcza z liści i innych gałązek małą kładkę, która była centralnie nad płynącym strumyczkiem. -Trochę to wszystko się zanuedbało, bo dawno tu nie przychodziłem, ale.. nie jest najgorzej. -wygiął usta w uśmiechu i usiadł, a nogami bujał w powietrzu. -Usiądź obok. -zaprosił Marcelinę gestem.
-M..mowy nie ma. -patrzyła na niego wielkimi oczyma.
-Co się dzieje?
-Ja mam lęk wysokości! -pisnęła lekko przerażona, a ten zaczął się śmiać. -No dzięki..
-Wybacz, ale komicznie wyglądałaś. -chrząkając po chwili podszedł do niej i ujmując za rękę pomógł pokonać niemożliwe. -Otwórz oczy. -szepnął. -Spójrz jak tu pięknie.
Marcela pierwsze co zrobiła to spojrzala w dół i aż podskoczyła.
-Czy ty oszalałeś, żeby rak wysoko tą kładkę dawać? Nie mogłeś niżej?
-Hahahah nie. -uśmiechnął się. -Ej, oddychaj! -ścisnął jej dłoń, a ona poczuła nagle jakby ktoś ją przewalcował. Jeszcze niedawno tego nie miała, a teraz zaczyna reagować bardzo dziwacznie.
Siedząc sobie tak po prostu, ze splecionymi dłońmi wpatrywali się w ciągnący się dalej las i stykające się z nim błękitne niebo. Czas się wtedy zatrzymał. Dla dziewczyny była to przełomowa chwila, a w jej sercu była toczona walka na śmierć i życie. W przypływie emocji odezwała się pierwsza, czym wyjawiła mu to co ją trapiło.
-Wiesz? Od zawsze mieszkaliśmy w Polsce i było mi tam dobrze. -zaczęła na jednym oddechu. -Ale wszystko się zmieniło..  i kiedy trzy lata temu przylecieliśmy z rodzicami do Los Angeles byłam wściekła, wręcz zdruzgotana.Przez całą drogę moja siostra migdaliła się ze swoim chłopakiem, a ja siedziałam jak ten kołek i marzyłam, żeby i mnie coś takiego spotkało..

-I co? Spotkało? - przerwał jej Marco.
-A żebyś wiedział. Poznałam Adama, swoją pierwszą miłość- słowa wylewały się szybko, podobnie jak i potok łez, który jej towarzyszył- Przeżyłam z nim cudowne chwile, a potem czar prysł... jak w "Kopciuszku". -nie mając już na nic sił oparła swoją głowę o jego muskularne ramię, które natychmiast ją objęło. -Przepraszam. -szepnęła. -Po raz kolejny cię przepraszam.
-Za co? -spytał jak gdyby nigdy nic. -Łzy to normalna rzecz.  I wcale się nie gniewam o tą wycieczkę. Naprawdę. -uspakajał brunetkę. Nie spróbował jej pocieszyć. Dla niego wyglądała na osobę, która tego nie potrzebuje, wręcz nie lubi ckliwości i użalania nad sobą. W tym momencie ponownie uświadomił sobie jak bardzo  mu na niej zależy. Ba, on byłby w stanie oddać za nią życie i to nie było już zauroczenie, które sobie trwa tydzień lub parę miesięcy. On ją kochał. Uśmiechnął się do siebie.. on ją pokochał w dniu kiedy ją zobaczył pierwszy raz w samolocie! ~A mówią, że nie ma miłości od pierwszego wejrzenia.~
-Teraz moja kolej. -odezwał się po chwili ciszy, a Marcelina popatrzyła na niego z ciekawością. Marco zauważył jak jej oczy zmieniły barwę. Z szarych i mglistych stały się jasnozielone, jakby zrzuciła z nich jakąś niewidzialną powłokę. -Chcesz usłyszeć coś o mnie?
-Owszem. -odrzekła z chrypką. -Kim ty jesteś, dlaczego mnie prześladujesz i co miała znaczyć ta aluzja o wojsku? -dociekała.
-No to od początku. -uśmiechnąwszy się przytulił ją mocniej. -Tak naprawdę jestem Marco Sebastiano Furtado, dziedzic wszystkiego co posiada pewna rodzina w Buenos Aires. -Marcelina tylko wybałuszyła oczy i cieszyła się, że on nie może jej zobaczyć, nie chciała mu przerywać, ale ciekawość wzięła górę.
-Jesteś dziedzicem i poszedłeś do wojska?
-Aniołku. -zaczął. -Pozwól, że opowiem ci resztę mojego jakże 'ciekawego' życia.
-Mhmm.. -mruknęła delikatnie się poprawiając.
-Więc zacznijmy od tego, że moja biologiczna matka podrzuciła mnie jako tygodniowe dziecko pod drzwi klasztoru. Gdyby nie zakonnice zamarzłbym w nocy. To one się mną zajęły i starały wychować na dobrego człowieka. -jego usta mimowolnie wygięły się do góry. -To właśnie tam znalazłem kumpli na całe życie, a jeden z nich jest ze mną do teraz. -Marco kontynuował, a brunetka domyśliła się, że chodzi o Diega. -Tam była moja rodzina.. najbliższa rodzina.. jedyna rodzina. Najbardziej jednak uwielbiałem święta. -poczuł jak czyjeś palce wsuwają się w jego dłoń. -Wyczekiwanie Mikołaja, prezentów, skromnych, ale jednak. Czuliśmy tą magię. -w jego oczach na moment zamigotały napływające łzy, ale tylko przez chwilę. -Zawsze z Diego czekaliśmy na pierwszą gwiazdkę bawiąc się w Bonda, a przy okazji przeważnie coś tłukliśmy. -słysząc jego ciepły śmiech Marcelina poczuła się pewniej i podobał jej się ton głosu jakim przemawia chłopak. -Kiedy mieliśmy siedem ~ osiem lat, pamiętam, że przyszła do klasztoru pewna para spędzając tam cały dzień i przypatrując się każdemu dziecku. To był dzień przed wigilią..
-Czy oni.. ? Czy to byli twoi rodzice? -spytała przypatrując się dwóm goniącym się motylom.
-Niestety nie. -odpowiedział krótko. -Ja i Diego byliśmy jak bracia, zresztą teraz nic się nie zmieniło, ale wtedy chcieliśmy zostać prawdziwymi braćmi. Z tą samą rodziną.. nazwiskiem. W wigilię go już nie było. Zabrali go kiedy myłem zęby po śniadaniu, żeby żaden z nas nie robił scen. -pociągnął nosem. -Cały dzień chodziłem jak struty, a wieczorem po prostu się rozpłakałem. Od tamtej pory nic już nie było takie samo. Zerwał nam się kontakt, a księża mi nic nie mówili, bo taka była wola jego rodziców. Po dwóch latach i mnie zabrali. Po raz pierwszy mogłem do kogoś powiedzieć per mamo i tato. Wiesz? -uśmiechnął się do siebie. -Mieli co do mnie zupełnie inne plany.
-Jakie?
-Ojciec jest inżynierem i miałem iść w jego ślady. -wyjaśnił. -Magisterka, może przy okazji jakiś doktor habilitowany. -wywrócił oczyma. -Magistra skończyłem, ale.. zmieniłem plany.
-Wojsko..
-Nie tak szybko. -Marcelina odsunęła się od niego i siadając po turecku, nie patrząc w dół obserwowała jego profil. -W międzyczasie odnalazłem Diega i wyjechaliśmy do Włoch na studia. Tu poznałem resztę ekipy i.. swoją miłość. -zerknął na nią kątem oka, ale zachowywała kamienną twarz. -Miała na imię Angie.. byliśmy ze sobą rok. Później pojawił się Paolo. -zaakcentował ironicznie jego imię. -Bogaty żigolak obiecał jej gruszki na wierzbie i żegnaj Angie! -wstał i zostawiając ją przeszedł na brzeg wkładając ręce do kieszeni. -Ożeniła się z nim po miesiącu znajomości, rozumiesz?! Po miesiącu..
-Szybka była.. -mruknęła do siebie cicho, aby jej nie usłyszał.
-Zginęli w swoją noc poślubną. -Marcelina poczuła jak jej serce zamiera.
-Jak to?
-Kierowca tira był pijany. Wjechał prosto w nich. -jego oczy zaszły mgłą. Nigdy nikomu tego nie powiedział. O wszystkim wiedział jedynie Diego i nikt poza nim. -Sam nie wiem co we mnie wtedy wstąpiło.. uczucia, te wszystkie emocje.. to pękło. Zaciągnąłem się do wojska. -brunetka przełknęła ślinę. Chciała do niego podejść, ale bała się podnieść. Nastała długa chwila ciszy, a Marco bił się z myślami. -Powiedziałem o tym tylko Diego. -wyznał wracając do niej na kładkę i siadając naprzeciw. -A teraz tobie.  -po tych słowach wzięła jego dłonie w swoje, a niedługo potem tkwili już  w silnym uścisku.




 

Continue Reading

You'll Also Like

7.5K 146 6
Ona - własna szefowa, uwielbiająca hand made, tkwiącą w związku bez przyszłości. On - księgowy, zraniony przez kobietę, której ślubował, aż do śmieci...
156K 10.7K 41
Willow to 21- letnia studentka sztuki, która na co dzień prowadzi spokojne życie i póki co, nie zamierzała tego zmieniać. Wszystko jednak obraca się...
192K 6.1K 45
Współczesna opowieść o kopciuszku, w której książę okazał się być diabłem. On był samotnikiem, socjopatą i mordercą. Ona była tylko służącą w jego do...
81.8K 1.7K 44
Ona - 25 letnia, seryjna zabójczyni należąca do grupy przestępczej lotos. On - 30 letni szef mafii, który wygrał ją, zastawioną przez ojca w pokerze...