Rozdział 23

1.2K 87 4
                                    

Tadeusz przyglądał się owemu chłopakowi i wciąż nie mógł uwierzyć, że jest u niego tylko po to, by opowiedzieć mu część swojego życia. Właściwie to Kojot uchylił mu rąbek swojej tajemnicy, choć i bez niej widział w nim nie tego za kogo się podawał. Kiedy od pięciu minut młodzieniec zbierał się w sobie, Tadeusz przyglądnął mu się uważniej. Na oko był może po dwudziestce, szatyn o bystrym spojrzeniu, miał sporo blizn - jak przypuszczał na całym ciele- ubrany cały na czarno. Mimo tak osobliwego wyglądu coś mu nie pasowało. Lustrując Kojota dokładniej nie umknęło jego uwadze, że na szyi pobłyskuje mu zapewne łańcuszek. Zdziwiło to szeryfa. Nie był to łańcuch z tanimi dodatkami obwisły na pół metra, ale mały łańcuszek, który był prawie niewidoczny zza kołnierza spranej kurtki skórzanej. Gówniarz, pomyślał. Kolejny gówniarz, któremu zamarzyło się zostać 'kimś'. Przez takich jak on i jego towarzysze są same problemy. Niech to szlag!
-Gotowy? -zapytał Tadeusz poprawiając się na krześle. -Nie ukrywam, że trochę mi spieszno.
-Do czego? -syknął Kojot wyraźnie wytrącony z własnych myśli. -To debile. Będą zaczynać piętnaście razy jedno i to samo. Jak się z nimi łączyłem po raz setny powtarzali kto na kogo ma napaść. -wyjaśnił obojętnie podpierając łokcie na kolanach.
-Co zrobiłeś, że mnie potrzebujesz?
-Jak wspomniałem jesteś mi potrzebny. -potarł dłonią wyblakłą twarz. -Twoje sumienie jest mi potrzebne.
-Nie brzmi to przyjemnie, ale musisz wiedzieć, że nie jestem psychologiem ani księdzem. -wstał spokojnie i nalał im obu wody.
-Wiem. -zacisnął szczęki, ale po chwili z powrotem wróciła mu na twarz maska spokoju i opanowania. -Ale w przeciwieństwie.. no ma pan serce. Proszę tylko o wysłuchanie. -czuł się upokorzony. Prosił jakiegoś psa o wysłuchanie, o odrobinę wyrozumiałości, o.. trochę sprawiedliwości. No przecież nawet on był kiedyś w jego wieku.
-Ty mnie o to prosisz? -kolejna rzecz, która zbiła Tadeusza z tropu. -To jakiś żart? Ukryta kamera? -nie krył już zdenerwowania. -Czy oni cię tu przysłali?! -Kojot wstał gwałtownie.
-A czy gdyby mnie przysłali to myśli pan, że by już nie atakowali?! Poza tym chcieli pana głowy! -warknął. -Ile razy mam tłumaczyć? -poirytowany komendant dał za wygraną. Upił łyk wody i choć nadal nie ufał w czyste intencje Kojota zachował kamienną twarz i czuł jak krople potu popłynęły mu po plecach.
-Mów. -powiedział tylko, lecz znowu nastąpiła chwila ciszy. Tym razem szatyn szybko się pozbierał.
-Pan mnie pewnie nie kojarzy.. -zaczął wpatrując się w zasunięte żaluzjami okno. -Kiedy się tu przeprowadziliście byłem jeszcze w liceum i chodziłem do klasy razem z Marleną. -usłyszał nagły ruch po drugiej stronie, lecz kontynuował dalej. -Byliśmy wtedy w ostatniej klasie i jak dziś pamiętam, że nurtowało mnie pytanie, dlaczego przeprowadziła się tu przed samą maturą w drugim semestrze? -urwał na moment. -Po szkole plotki rozeszły się niczym bumerang i jak się okazało Marlena to córka naszego nowego komendanta. W momencie znalazła się na szczycie elity. Najpopularniejsza la.. - poprawił się szybko. -Dziewczyna w szkole.
-Wybacz, ale nie rozumiem do czego zmierzasz. -wtrącił się Tadeusz, a ten popatrzył na niego z ukosa.
-Kiedyś na chemii mieliśmy dobrać się w pary aby wykonać doświadczenie z wykryciem białka. -tłumaczył wystukując cicho stopą pewien tylko sobie znany rytm. -Bez zastanowienia usiadłem zaraz obok niej. Była nowa, wszyscy ją znali, a ja .. no cóż. Ja byłem nikim i to, że w ogóle trafiłem do liceum było chyba jakimś cudem, zrządzeniem losu. Standardowa gadka szmatka i po tygodniu wiedzieliśmy o sobie wszystko. Wiedziałem, że ma chłopaka i tak cholernie zazdrościłem facetowi. -musiał dopowiedzieć ostatnie zdanie, gdyż wyczuł na sobie przenikliwie palący wzrok szeryfa. -Ale nie o tym tutaj. Mój ojciec należał do mafii. Jednej z najgroźniejszych na tym terenie w jego czasach. - Tadeusz próbował coś od siebie wtrącić, ale Kojot nie dopuścił go do głosu. -On i matka poznali się kiedy robili rozróbę w jej knajpce, małym prowincjonalnym zaniedbanym miasteczku. Ona jako jedyna się ich nie bała. -w jego oczach dostrzegalny był błysk. -Podchodząc prosto do nich, ostrzegana przez jej współpracowników stanęła twarzą w twarz z moim ojcem.. i tak po prostu dała mu w pysk. Wiedziała kto rządzi, wiedziała, że podpadła na całe życie, ale nie myślała tylko, że on zamiast ją zabić czy nękać, będzie za nią chodzić i się z nią ożeni. - ponownie wstając przeszedł się po pokoju. -Miłość od pierwszego. -prychnął, choć w głębi duszy sam chciał przeżyć coś podobnego. -Niedługo potem pojawiłem się ja, a mama zaczęła naciskać, aby ten zrezygnował z napadów i zaczął w końcu normalne życie. Zgodził się. Dla nas wszystko. Zginął zaraz po tym jak im oświadczył, ze odchodzi, bo ma rodzinę. Pieprzone dupki bez serca! - kopnął w wielką donicę, która stała w kącie lecz niewiele jej zrobił. -Nękali nas, nachodzili, chcieli pieniędzy. Mówili, że znajdą nas nawet na końcu świata. -zrezygnowany usiadł na kanapie, a jego serce podeszło mu do gardła. -Kiedy miałem dziesięć lat wpadli do nas do domu. Byli wściekli i pijani. Mama kazała mi się ukryć w szafce pod zlewem. Przez łzy nie byłem w stanie nic zobaczyć, a ich bełkot był niezrozumiały. Chwilę potem usłyszałem strzał.. gdy wyszedłem ona leżała na podłodze, a strużka krwi leciała jej z uszu.
Tadeusz ciężko przełknął ślinę i wyobraził siebie na miejscu młodego. W końcu doszedł do wniosku, że to nie jest powód, żeby tutaj przychodzić, a nawet jeśli to już na pewno aby wstąpić do gangu. Tego raczej nie chciałaby jego zmarła matka. Podzieliwszy się swoimi spostrzeżeniami Kojot w pełni przyznał mu rację.
-Jestem jednym wielkim paradoksem. -wyjaśnił. -Wychowali mnie miejscowi zakonnicy, a stałem się gangsterem. Odkąd skończyłem siedemnaście lat jestem z nimi. Napady, nielegalne przeprowadzanie broni przez granicę..
-Lepiej skończ, bo w życiu nie wyjdziesz z więzienia. -ostrzegł go Tadeusz z kamienną miną.
-Zabiłem Bossa, mojego 'przyjaciela'. -wzburzony zrobił akcent na ostatnie słowo. -Porównał mnie do ojca. Według niego każdy z nas jest nikim, a on jest nieśmiertelny i wszechpotężny.. niczym Bóg. Tyle, że on go w sercu nie miał. Ojca uważał za słabeusza, tego, który dla byle zwodnego uczucia, chwili przyjemności zrezygnował z prawdziwych wartości. Nie wytrzymałem. Zastrzeliłem go. -mówił to wręcz łamiącym się głosem. -Ja w życiu nikogo nie zabiłem.. czuję się gorzej niż  wtedy, gdy widziałem zmasakrowane ciało mamy. Czuję do siebie wstręt..
-I słusznie. -przerwał mu bezwzględnie, lecz patrząc w oczy tego dzieciaka, które wyrażały tyle bólu i nawet strachu zawahał się nad powiadomieniem reszty jednostki, żeby się nie obawiały i przystąpiły do ataku. -Te dupki dalej nie atakują? -patrzył na swojego rozmówcę nie jak na postawnego faceta, ale jak na dzieciaka. Kojot wykonał parę zwinnych ruchów i nawiązując jedno połączenie.
-Dali sobie pięć minut. -oznajmił upijając łyk wody podanej przez Tadeusza.
-Co za ofermy. -syknął. Później wszystko szło w przyśpieszonym tempie. Kojot zdradził każde możliwe położenie i techniki jakich mógłby się spodziewać po chłopakach, którzy od Kojota byli prawie dwa razy starsi. Mimo ataku z każdej strony cała banda czuła się jak ryby w wodzie. Byli cholernie dobrzy w tym co robili i nie obyło się bez śmiertelnych strzałów  ich strony. Gdy w końcu niebezpieczną grupę udało się ujarzmić natychmiast rozesłali każdego z grupy do innych więzień. Na całym świecie. Tylko Kojot pozostał w Los Angeles pod czujnym okiem samego Tadeusza.
-Dlaczego Kojot? -zapytał go późnym wieczorem przed wyjściem do domu.
-Marlena kiedyś stwierdziła, że mam śmiech podobny do tego zwierzęcia. -uśmiechnął się blado, lecz pozostał w cieniu. -Mógłby jej pan coś przekazać? -na to pytanie policjant aż zbladł i wyglądał niczym biała kreda. -Proszę jej powiedzieć, że pozdrawia ją Martin Lorenzo z trzeciej ławki od okna.
-Czy ty... -przetarł twarz dłonią. -Czujesz coś do niej? -dostrzegł ledwie widoczny błysk w jego oku, gdy ten na niego spojrzał.
-Nie. -odpowiedział krótko i zwięźle. -Nigdy tak nie było i nie będzie.





Kris podobnie jak reszta chłopaków była w pracy, oprócz Marco. On przy niej czuwał niczym anioł stróż. Dosłownie. Kiedy brunetka otworzyła oczy patrzyła na jego skupioną twarz i mrożący krew w żyłach wzrok, który przeszywał ulice Ostii. Wbrew wszystkiemu jego widok uspakajał dziewczynę, ale wspomnienia z ostatniego dnia wróciły. Zmęczona jakby w ogóle nie zaznała snu podniosła się do pozycji siedzącej, a Marco niemal natychmiast znalazł się przy niej. Zaniepokojonym wzrokiem patrzył w jej podkrążone, bezwyrazowe oczy, które zdawały się mieć dodatkową szybę w środku. 
-Tylko nie płacz. -powiedział spokojnie. -Zaczęło się.
Od momentu włączenia telewizji Marcelina odruchowo chwyciła chłopaka za rękę, na co ten od razu zareagował odwzajemnieniem gestu. Z każdą minutą dziewczyna była bardziej zdenerwowana. Jedyne co musiał przyznać to to, że Marcela może i ma stalowe nerwy, ale totalnie brak jej cierpliwości. W pewnym momencie brakowało jej już obu rzeczy. Płakała. Już nawet nie miała czym, ale wciąż wstrząsał nią spazmatyczny płacz, przez co Marco tulił ją do swej piersi.
Kiedy na koniec ogarnęła ją złość wstała nagle i zaczęła rzucać przekleństwami, kopać co tylko miała pod nogami, chciała wyrzucić telewizor, ale Marco jednym zdecydowanym ruchem posadził ją na tyłku i podał chusteczki. Brunetka krzycząc i miotając się niczym lew w klatce robiła się nie do zniesienia, ale jemu to nie przeszkadzało. Obserwował ją i starał się przewidzieć kolejny ruch. Jak na wojnie.. z tym wyjątkiem, że na okrągło słuchał jej wyzwisk i wymyślanych przez nią obelg kierowanych do bandytów.
-Patrz jaka suka! -usiadła obok chłopaka. -Specjalnie podburza ludzi, żeby się denerwowali! Specjalnie! Co za lampucera. Patrz jak ona wygląda! Jakby ją struś przeleciał. -Marco wygiął kąciki ust w uśmiechu, ale nie zaśmiał się na głos. To mogłoby ją tylko zdenerwować.
Późnym wieczorem, tracąc już wszelką nadzieję znowu zaczęła płakać. Spikerka poinformowała o strzałach, w których było sześć śmiertelnych. Zrezygnowana wtuliła się w Marco wciąż kurczowo trzymając go za dłoń. nagle w odbiorniku usłyszała znajomy głos.
-Tata. -tylko tyle zdołała wyszeptać gdy ten powiadomił o sukcesywnym zakończeniu akcji. Nieopisana ulga i radość jaka w nią wstąpiła dodała jej sił. Rzuciła się na szyję nieco zdezorientowanego chłopaka i szepnęła ciche "dziękuję", po czym złączyła ich usta w długim pocałunku, który on od razu odwzajemnił.










 


 


 

"Jak w Kopciuszku"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz