Rozdział 16

1.7K 95 1
                                    

-Ja tam nie wsiądę. Mowy nie ma. -zarzekała się Vivan. -Tam jest za dużo starych ludzi i..
-Kotku nie przesadzaj. Ty też kiedyś będziesz stara.
-Ale tam śmierdzi! -krzyknęła rudowłosa i parę osób na przystanku zaczęło oglądać się w ich stronę z niesmakiem. -Dlaczego w ogóle istnieje coś takiego jak autobus?  -Adam tylko wywrócił oczyma.
-Vivan. -zaczął najcieplej jak umiał. -Pojedziemy tym tylko przez chwilę i uwierz mi.. nic ci nie będzie. -zapewniał.
-Adaś, a czy ty pomyślałeś o naszym dziecku?
-Vivan, oczywiście, że tak i gwarantuję ci, że jemu tez się nic nie stanie. -przytulił ją lekko.
-Adaaaam! -krzyczała mu w szyję. -Dlaczego nie mogliśmy pojechać moim samochodem?
-Bo jedziemy po mój samochód. -przypomniał jej. -A jak go odbierzemy to tak jak chciałaś pójdę z tobą na zakupy.
-Ostatni raz oddajesz samochód do warsztatu, słyszysz?
-Spójrz, nadjeżdża nasza limuzyna. -uśmiechnął się cwaniacko.
-Zwymiotuję, a to jest normalne podczas ciąży. -opierała się jak mogła. -Możemy iść na nogach? -błagała kiedy autobus już podjechał.
-Jeśli chcesz iść pieszo dwadzieścia kliosów to proszę, ale ja jestem zbyt leniwy.
-Nienawidzę cię. -wydusiła kiedy przepuszczał ją w przejściu.
Po pięciu minutach drogi chłopak zauważył jak wielką męczarnią jest dla Rudej ta droga. Patrzyła wciąż za do okna i brała głębokie wdechy, przy czym była lekko zielonkawa.
-Wszystko w porządku? -zapytał i ścisnął jej dłoń.
-A jak myślisz? -odwróciła na moment twarz w jego stronę, ale zobaczywszy stojącego, niechlujnego pana odwróciła się z powrotem. Mijając kolejny przystanek do pojazdu wsiadła dość duża grupa osób i Adam wbrew woli Vivan i jej cichych krzyków, żeby jej nie zostawiał ustąpił miejsca starszej pani, która wiozła z sobą ogromne pudło, z którego nie wydzielały się zbyt przyjemne zapachy.
~Zabiję ich wszystkich. -mówiła do siebie. -Czy im się to podoba czy nie. A zwłaszcza tą starą krowę obok. Niedobrze mi.. Oddychaj. Oddychaj. Spokojnie. Oddychaj. ~
-Dobrze się czujesz kochana?- zagadnęła ją kiedy rudowłosa brała kolejny głęboki wdech.
-Nie. -odpowiedziała krótko nawet nie patrząc na staruszkę.
-Nie wyglądasz dobrze. -stwierdziła. -To pewnie przez pogodę. Strasznie duszne powietrze mamy dzisiaj. Pewnie burza będzie. -próbowała jakoś zagadać. -Ale.. to może być również wina Serafiny..
-Kogo? -odwróciła się zaciekawiona dziewczyna, a Adam uśmiechnął się do siebie i czekał na dalszy rozwój wydarzeń.
-Serafinki. -kobieta uśmiechając się dumnie otworzyła pudło. Vivan od razu zbladła i Adam zobaczył jak jej dzisiejsze płatki, które zjedli na śniadanie podeszły jej do gardła.
-Co to jest?! -pisnęła z obrzydzeniem i przylgnęła do szyby.
-No co ty dziecko.. nie żartuj.
-Niedobrze mi.. -powiedziała tylko.
-No co ty? Kury nie widziałaś? -po tych słowach pulchniutka kokoszka zaczęła gdakać i wiercić się w pudle. Adam prawie konał ze śmiechu stojąc obok, a Vivan z zamkniętymi oczyma przeklinała wszystkich tu obecnych. -Biedna.. chyba ma zatwardzenie.
-Nieeeee.... -mówiła coraz głośniej Vivan i lepiąc się do szyby szukała wzrokiem Adama, który starał się być poważny.
-No tak. -zaczęła starowinka. -Nie zniosła jaja od dwóch dni, a i kupki ma nieregularne. -dziewczyna odwróciła się do okna i błagała o szybki dojazd na miejsce. Nagle usłyszała krzyk owej pani i odwróciła się by zobaczyć co jej jest.
-Zobacz! -ze szczęścia aż zaklasnęła w dłonie. -Zrobiła kupkę! Jak na zawołanie! -tego Vivan już nie wytrzymała. Wstała i przepychając się po chwiejnym autobusie kazała się natychmiast zatrzymać i zażądała wysiadki. Zanoszący się śmiechem chłopak przepraszając kierowcę za utrudnienia pobiegł za Vivan, której zaczynały już wracać kolory na twarz, ale była cała roztrzęsiona.
-Eej.. w porządku? -zagadnął.
-Nie. -odwróciła się ze łzami w oczach. -Ja nie wytrzymałam.. to było..
-Pokrzycz sobie. -powiedział.
-Co? -wybałuszyła oczy i rozglądała się dookoła.
-Naprawdę. Tu i tak nie ma nikogo, a poza tym mamy jeszcze dwa kilometry do przejścia na piechotę. -powiadomił nieszczęśliwą dziewczynę z uśmiechem.
-Co to za dziura?! Co to za świat?! Jak można tak żyć?! -krzyczała, ale miała ochotę na więcej. -Serio mogę? -upewniała się, a kiedy zobaczyła skinienie Adama w momencie przystanęła i zaczęła piszczeć na całe gardło wyrażając tym swój gniew, frustrację i wszystkie inne pozostałe emocje.







-No czeeeeść. -przywitał się  Kris wchodząc do kuchni, gdzie Marcelina mieszając coś w garnku ruszała się w rytm muzyki słuchanej z MP4. -Co na śniadanie? -odpowiedziała mu cisza więc podszedł do niej i dźgnął w oba boki. Reakcja była jeszcze lepsza niż się spodziewał. Dziewczyna podskoczyła z piskiem i oblała się zawartością tego co miała na łyżce.
-Ty chory człowieku! Zwariowałeś już do reszty? -pytała wściekła. -Padło ci na rozum? Ty nie możesz podejść jak człowiek? -jej dobry humor zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni.
-Hahahah no już, już.. biedna dziewczynka. -chciał ją przytulić, ale ta z niesmakiem się odwróciła i wściekłym spojrzeniem zabijała swojego kuzyna.
-Wal się.. -odwracając się na pięcie wyszła z kuchni zostawiając radosnego Krisa samego. -Palant.. -mruknęła do siebie i zaczęła szukać nowego podkoszulka na przebranie. 
W tym samym czasie do kuchni wszedł Marco.
-Ale coś pysznie pachnie. -powiedział jeszcze sennym głosem.
-No, no.. -wyrwał go z zamyślenia Kris. -niezły tekst jak na podryw.
-Ha ha. Bardzo zabawne. -skwitował. -Nie wiedziałem, że tak dobrze gotujesz. -uśmiechnął się ironicznie i począł lustrować zawartość lodówki.
-Chyba będę musiał zacząć. -szatyn odwrócił się i spojrzał na niego pytająco. -Chyba przesadziłem i moja kuzynka się no.. rozwścieczyła.
-Osioł. -stwierdził chichocząc cicho. -Co jej zrobiłeś? -spytał siadając naprzeciw przyjaciela.
-Nieważne. -rzuciła oschle wchodząca dziewczyna, która dalej mordowała kuzyna wzrokiem. Wyłączając to co pichciła oznajmiła krótko, że wychodzi i nie wie kiedy wróci. Przerażony Kris skierował się do jej pokoju skąd zbierała potrzebne rzeczy.
-Gdzie ty idziesz? -stanął w progu drzwi ze zmarszczonymi brwiami.
-Co ci do tego? -rzuciła upinając włosy.
-Nie znasz tego miejsca. Jeszcze się zgubisz.
-To czas je poznać. -stanęła z nim oko w oko. -Przesuń się. -syknęła jadowicie.
-Przestań stroić fochy i się nie wygłupiaj.
-Ja się wygłupiam? -wykrzywiła usta. -Od tego mamy w tym domu ciebie, a poza tym chcę wyjść na zakupy. -przepchnęła się obok niego i zaczęła wkładać trampki.
-Ale ty jesteś uparta. -mruknął. -Przepraszam.
-Na razie chłopaki! -krzyknęła na odchodne i już jej nie było.
-No przecież ja ją zabiję. -wykrztusił i pobiegł na balkon. -Wracaj tutaj! -krzyczał na nią.
-Nie słyszę! -odkrzyknęła ze śmiechem i zakładając okulary przeciwsłoneczne  skierowała się do centrum.
Wchodząc do domu począł nerwowo krążyć po salonie. ~Zabiję ją. Ona mnie kiedyś wykończy. cholera.. !!~
-Przecież nic jej nie będzie. -wyrwał go z transu Marco. -Poradzi sobie. -przyjaciel zaczął mu się badawczo przyglądać i po chwili uśmiechnął się jak nigdy wcześniej.
-Stary wyluzuj, bo zaczynasz wyglądać jak Lucyfer. -stwierdził. -Serio, ogarnij się bo nie wyglądasz miło.
-Odczep się. Musisz mi pomóc. -podszedł do szatyna i wypchnął na korytarz. -Ubieraj buty. Idziesz za nią.
-Co?! Nie ma mowy, nie zgadzam się. -zaprotestował.
-Uspokój się i mnie słuchaj. Jak jej się coś stanie to.
-Czemu sam za nią nie pójdziesz? -zapytał zakładając ręce.
-Bo nie. -zakończył krótko, ale Marco patrzył podejrzliwie. -Mam spotkanie z krawcem. Tyle. Idź już.
-Ja nie mam zamiaru jej śledzić! -oburzył się choć w głębi duszy chciał za nią pójść. Dla chłopaka Marcela stanowiła jedną, wielką zagadkę, która po raz kolejny stanęła na jego drodze.
-Nie będziesz jej śledził. -oznajmił wypychając Marco za drzwi. -Ty ją znajdziesz i przyprowadzisz. Choćby siłą. Poszła do centrum, pośpiesz się. -po tych słowach zamknął mu drzwi przed nosem w obawie, że chłopak się rozmyśli. Chwilę potem przez okno już widział jak chłopak udaje się tą samą drogą co jego kuzynka.







~Jaki ja jestem głupi. -ocenił sam siebie brązowooki.  -Przecież jak ją znajdę, to co jej powiem? kurwa.. przecież nie zaciągnę jej do domu wbrew jej woli..~




Zero telefonów, sms-ów, czy innych wiadomości. Kiedy Marcelina spojrzała na wyświetlacz zobaczyła tylko swoją uśmiechniętą siostrę na wyświetlaczu. Była w samym centrum miasta i szczerze nie wiedziała co ze sobą zrobić. Nie chciała błąkać się w kółko i chodzić bez celu tam i z powrotem, a w dodatku nie mogła wrócić do domu, bo właśnie zdała sobie sprawę, że nie pamięta jak tu dotarła. Szła po prostu za ludźmi i jakoś trafiła, ale żeby wrócić.. no, to było dość skomplikowane.
Idąc bardzo wolnym krokiem zobaczyła wolną ławkę, do której niemal podbiegła w obawie, że ktoś zajmie jej upatrzone miejsce. Zdejmując okulary rozejrzała się dookoła. Było tu cudownie. Lato w pełni, bezchmurne niebo, wokół rynku rozłożone stragany, a dalej widniał zarys budynku, w którym mieściło się centrum handlowe. Na spokojnie obmyślając sprawę doszła do wniosku, że nie pójdzie na targ tylko do większego sklepu. Będzie tam większy wybór i nikt nie zwróci na nią uwagi kiedy będzie stała przy regale dziesięć minut i dla zabicia czasu czytała uwagi dotyczące produktu. Lecz zanim uczyniła choćby jeden krok postanowiła jeszcze troszkę poopalać się do pięknego przedpołudniowego słońca, którego promienie cudownie ogrzewały jej ciało.







Szatyn dotarłszy na miejsce zaczął się rozglądać za dziewczyną. Idąc powoli mierzył swoim bystrym spojrzeniem wszystkie możliwe zakątki, lecz bezskutecznie. Przystając na chwilę wykonał obrót wokół własnej osi, a kiedy po prostu spojrzał w prawo dostrzegł ją opartą na ławce z twarzą wystawioną do słońca.  Zestresowany ruszył ku niej i nawet przez moment nie przeszła mu myśl, że to może być ktoś zupełnie inny. Znał ją tylko trzy dni, ale kiedy znajdywała się w pobliżu czuł jak jego serce tłucze się jak szalone, a przez jego ciało przechodzi milion dreszczy w ciągu sekundy. Nie ważne, czy była za ścianą, w drugim pokoju, czy teraz dziesięć metrów od niego. Reagował tak samo.
Podchodząc do jej ławki miał ochotę odejść, ale serce mu nie pozwoliło i niepewnie usiadł obok niej odwracając się plecami. ~W tym momencie robisz z siebie pośmiewisko. -skarcił się. -Z wrogiem na froncie stajesz twarzą w twarz, a dziewczyny się boisz..~
Brunetka poczuła jak coś kręci się obok niej, lecz postanowiła to zignorować i dodała tylko: -Przepraszam, ale pierwsza zajęłam to miejsce.
-Wiem. -na ten znajomy głos otworzyła oczy ze zdumienia. -Ja się tylko po cichutku dosiadłem. -odwrócił głowę i z lekkim uśmiechem popatrzył na zdziwioną twarz Marceli.
-Jak mnie znalazłeś? Kris cię wysłał, co? -spytała z drwiną.
-Nie. -westchnął i rozłożył się wygodnie. -Mam parę spraw do załatwienia.
-Mhm. -mruknęła nieco zmieszana i z powrotem oparła się wygodnie. Nastała dość krępująca chwila ciszy, którą oboje chcieli przerwać, lecz każde z nich bało się przerwać milczenie.
W końcu szatyn przejął inicjatywę i zagadnął: -Jak dobrze znasz to miasto?
-Oo bardzo dobrze.. z opowieści. -po czym oboje wybuchnęli śmiechem.
-A może... zabrać cię na wycieczkę krajoznawczą? -zapytał z nadzieją.
-A twoje sprawy do załatwienia?
-E tam. -machnął ręką i spojrzał na jej uśmiechniętą twarz. -Mogą zaczekać.
-No to, gdzie mnie zabierzesz? -dziewczynę poniosła fala odwagi i szybko wstała co następnie uczynił Marco.
-Najpierw.. -zamyślił się. -Do pobliskiego fotografa. -chwycił pewnie jej dłoń i ruszył przed siebie.
-Jak to do fotografa? -pytała zdezorientowana. -Po co?
-To mój znajomy. -wyjaśnił. -Wypożyczymy u niego dobry aparat. -uśmiechnął się do siebie widząc zmarszczone brwi brunetki, a jednocześnie cieszył go fakt, iż cały czas trzymał jej dłoń, która była taka gładka i idealnie wpasowała się w jego. Przepuszczając ją w drzwiach zlustrował ją od tyłu i po raz kolejny uśmiech wskoczył mu na twarz. -Zobacz. -nachylił się do jej ucha szeptając, gdyż byli sami w pomieszczeniu i wskazał na małe gabloty ze zdjęciami przeróżnych ludzi, którzy w ciekawych miejscach mieli zrobione zdjęcia. Marco na chwilę zostawił zafascynowaną dziewczynę i poszedł wypożyczyć aparat. Kiedy wrócił usłyszał jej spokojny głos: -Zabierz mnie.. tam. -wskazała palcem na fotografię, gdzie pewna młoda, uśmiechnięta dziewczyna stała na brzegu plaży przy zachodzącym słońcu. -Czy to daleko stąd? -zapytała patrząc w jego oczy, które w momencie straciły swoja barwę, a jego mina była bez wyrazu. -Wszystko okej? -dotknęła niepewnie jego ramienia, co spowodowało jego 'obudzenie się'.
-Co? -popatrzył na nią zmieszany. -Przepraszam.
-Nie szkodzi. -uśmiechnęła się dodając mu przy tym otuchy. -Pytałam, czy to daleko od centrum?
-Noo.. jakieś 30 kilometrów.
-Tak daleko? -brunetka tęsknie popatrzyła na to zdjęcie i zaproponowała, że może być coś bliżej.
- Nie, no coś ty. Jedziemy tam. -zarządził i wyszli na zewnątrz.
-Ale to jest zbyt daleko.
-Widziałem jak patrzyłaś na tę plażę, a poza tym ja też mam ochotę się stąd wyrwać.
-Ale.. -przerwała mu kolejny raz.
-No nie marudź! -uśmiechnął się szczerze. -Pojedziemy kawałek transportem, a teraz uśmiechnij się!
-Co? -nim dziewczyna zdążyła cokolwiek zrobić szatyn  już miał jej zdjęcie. -Co ty wyprawiasz? -stanęła przed nim naburmuszona i zadarła głowę w górę, gdyż była niższa o jakieś piętnaście centymetrów.
-No jak to? - zdziwiony zrobił jej kolejne zdjęcie, i kolejne, i następne.
-No przestań w końcu!
-Fajnie się irytujesz. -uśmiechnął się szelmowsko. -Popatrz jakie śliczne wyszły. -przystając na moment pokazał dziewczynie siedem fotografii, z czego sześć było do usunięcia, bo jak Marcela stwierdziła wyszła bez sensu do życia. Za to na tym jednym wyglądała bardzo uroczo (jak sama siebie oceniła).
-Usunąłeś? -zapytała zniecierpliwiona spoglądając na niego z ukosa.
-A co?
-Bo patrzysz w ten aparat i kaszlesz co chwilę. Chodźmy już. -poganiała go. Nie miała tylko pojęcia, że on kaszląc maskował dźwięk pstrykanych zdjęć, które jej robił.
-Masz  rację, chodźmy.  -ruszył znów chwytając dłoń dziewczyny i ponownie nie spotkał z jej strony żadnego oporu, co tylko dodało mu większej odwagi i dobrego humoru na resztę dnia. Zresztą.. nie tylko jemu.


 


 


 

"Jak w Kopciuszku"Where stories live. Discover now