Rozdział 10

1.7K 111 1
                                    

-I obiecaj, że zadzwonisz zaraz po wylądowaniu. - obie były już na lotnisku, a Marlena udzielając siostrze cennych wskazówek patrzyła prosto w jej zamglone oczy. -Nie maż się, bo jeszcze ktoś pomyśli, że jedziesz na wojnę. -próbowała rozluźnić jakoś atmosferę, ale bezskutecznie.
-Uwierz, wolałabym. -brunetka przygryzała wargę, by powstrzymać łzy. -Marlena.. -mówiła już dławiącym głosem -Obiecaj mi..
-Obiecuję. -wypaliła przytulając ostatni raz siostrę.
-Ale nawet nie wiesz co chciałam.. -i tym razem nie dane jej było skończyć.
-Obiecuję ci wszystko. -wyszeptała jej do ucha. -Wszystko.
Odrywając się od siebie Marcelina spytała jeszcze o rodziców.
-Spokojnie. Biorę to na siebie. -uśmiechnęła się pokrzepiająco, a tamta przygotowując bilet, dowód i wizę ruszyła na odprawę.
Po wszystkim brunetka miała ochotę wybiec i jeszcze raz uściskać siostrę, która mimo, iż robiła co mogła popłakała się, ale nie chciała robić scen na lotnisku i tylko pomachały sobie na pożegnanie.




-Ruda.. nie mogę teraz rozmawiać, jestem w pracy. - tłumaczył  Adam wściekłej Vivan, której chyba każdy na tej planecie miał dosyć. -Zaraz przyjdzie kierownik, a ja muszę jeszcze podpisać formularze dotyczący rozpoczęcia budowy.
-Kochanie. - syknęła przez zęby -Musisz mnie teraz wysłuchać.
-Ale..- zerknął na zegarek. -Dobra, ale proszę streszczaj się.
-Super, że tak się o mnie troszczysz! -fuknęła mu do słuchawki.
-Vivan! Uprzedzałem cię, że dzisiejszy dzień będzie harówką! -warknął -Więc jeżeli masz mi coś do powiedzenia to szybko.
-Ugh! -jęknęła zrezygnowana -Umówiłam się na USG na osiemnastą. Zdążysz?
-Osiemnasta? Cholera..-mruknął. -A w którym szpitalu? Pojadę najwyżej prosto po pracy. Chcę przy tym być. -oświadczył dobitnie w razie odmowy ze strony rudowłosej.
-St. Veronica. Wiesz gdzie to? -błagała w myślach aby powiedział, że nie wie, ale dzisiaj los nie był po jej stronie.
-No jasne. To zobaczymy się o osiemnastej. Postaram się być przed. Jakoś się znajdziemy. -znów zerknął na zegarek. -Naprawdę muszę już kończyć.
-Dobra. -po wypowiedzeniu tego słowa natychmiast się rozłączyła, a Adam lekko wzdychając powrócił do papierkowej roboty.

-Cholera! -zaklęła sobie Vivan. Była wściekła. Nic jej się nie udawało, kompletnie nic, a w dodatku Adam wciąż myślał o sprawie z Marceliną i nie poświęcał jej wystarczająco dużo czasu. Mimo  iż spędzał z nią każdą wolną chwilę, Vivan wciąż czuła niedosyt. Najbardziej dobijał ją fakt, że ciąża, o której nieustannie informuje chłopaka zdaje się nie robić na nim żadnego wrażenia.
Poirytowana całą sytuacją wybiegła z domu i pokierowała się w stronę centrum. W połowie drogi postanowiła jeszcze zadzwonić do Alexa, kumpla jeszcze z podstawówki, z którym utrzymywała stały kontakt.
-Alex?
-Vivan. Jak miło cię słyszeć. - zabrzmiał jej znajomy głos. -Coś się stało?
-A niby co miało się stać?
-No wiesz.. -chrząknął- raczej nie dzwonisz do mnie bez powodu.
-Pszszsz.. nie wytrzymam zaraz! - wykrzyknęła. I chyba ciut za głośno, bo niektórzy przechodnie popatrzyli na nią z ukosa, lecz ta mordowała ich swoim spojrzeniem.
-Co ci jest?- spytał z troską.
-On mnie ignoruje. -mówiła już nieco spokojniej. Nie wiedziała czym to jest spowodowane, ale jego głos działał kojąco na jej zszargane nerwy. -Nie zwraca na mnie uwagi i spławia mnie pracą, rozumiesz?
-Mhm..staram się -mruczał.
-To nic nie daje, ja go za niedługo stracę!
-Nie przesadzasz? -zapytał lekko zmieszany jej postawą. -Przecież jest w kropce. Ty jesteś w ciąży, a on..
-Potrzebuję dowodu. -wypaliła nagle, a jej oczy stały się bez wyrazu.
-Wiesz, ja nie chcę cię pouczać, ale moim zdaniem powinnaś raczej nasikać na test, żeby..
-Bardzo śmieszne. -syknęła po czym usłyszała stłumiony chichot z jego strony.  -Wiesz, że nie o to chodzi.
-No to teraz już nie wiem.
-Otwórz oczy, uszy i umysł na moje słowa.
-Tak jest. -zasalutował jej. -I lepiej usiądę, bo twoje plany są szalone.
-Bardzo mądrze. Twój tata dalej jest lekarzem? -przeszła od razu do rzeczy,a jej lewa brew uniosła się diabelsko do góry.
-Owszem, a powiem ci więcej. Dostał awans tydzień temu. -pochwalił się.
-Super. -wywróciła oczami. -Skombinuj jakieś kartki i jego pieczątki. Zaraz u ciebie będę. -mówiąc to rozejrzała się na boki i przechodząc przez jezdnię pokierowała kroki w stronę wąskiej alejki, która była skrótem prowadzącym do domu chłopaka. -Acha! I jeszcze jedno.
-Tak?
-Alex nie obrazisz się?
-Woow.. -chłopak był pod wrażeniem.-No, no.. robisz postępy diablico. -uśmiechając się szeroko szukał w biurku ojca niezbędnych dokumentów.
-Muszę się odstresować.
-Mam wino, whisky, jest chyba nawet wódka -powiedział po namyśle.
-Głupi.. -zachichotała. -Szykuj gumki.
-Co?
-Mówiłam, że jestem wściekła. -zakończyła połączenie zostawiając Alexa w niemałym szoku.







-Bardzo proszę zapiąć pasy. Zbliżamy się do lądowania. -oznajmiła stewardessa znużonym głosem. Marcelina posłusznie wykonała polecenie i odwracając głowę znów poczuła na sobie TO spojrzenie.
Wzrok pewnego faceta, dość młodego, aczkolwiek starszego od niej przez cały lot był w niej utkwiony. Dziewczyna była zirytowana i potwornie zmęczona, że przez ostatnią godzinę już nie zawracała sobie nim głowy. Ale w duchu przyznała mu dwie rzeczy: był bardzo przystojny i kiedy się do niej parę razy uśmiechnął ukazywały się wtedy takie dwa dołeczki, które mimo nastroju dziewczyny sprawiały, iż odwzajemniała gest.
Kiedy wyjrzała przez szybę zauważyła, a raczej poczuła, że koła samolotu dotknęły ziemi. Z ulgą odpięła się i zaczęła powoli wysiadać, co nie należało do prostych zajęć zważywszy na tłum i swoje samopoczucie.
Po dziesięciu minutach wygramoliła się z siedzenia i ruszyła w stronę wyjścia. Była jedną z niewielu pasażerów, którzy pozostali jeszcze na pokładzie i na jej szczęście ten koleś już wysiadł. Wychodząc z samolotu owiał ją lekki wiatr, dzięki któremu poczuła jak napływają jej siły. Przymknęła na chwilę oczy i zrobiła głęboki wdech, co było ogromnym błędem. Bowiem starszy pan zaczął szamotać się ze swoim nieswornym wnukiem i wpadł prosto w Marcelę, która zaczęła tracić równowagę. Będąc pewna, że zaraz upadnie próbowała się jakoś ochronić, ale nagle poczuła jak unosi się ku górze, a jej ciało nie styka z pozostałymi schodami i na koniec glebą. Otwierając oczy zobaczyła czyjeś dłonie oplecione w talii i wręcz anielski głos:
-Wszystko w porządku? Chyba musisz bardziej uważać.
Patrząc w górę zorientowała się, ku swojemu przerażeniu, że to właśnie ten facet z samolotu.
~Cholera.. fatum, czy jak?~ pomyślała i wyswobodziła się z jego muskularnych ramion.
-Śledzisz mnie, czy jak? -zapytała patrząc w jego brązowe oczy.
-Ależ skąd! -bronił się chłopak. -Pomagałem tamtej pani. -wskazał ręką w stronę ciężarnej kobiety, która ciężkimi krokami odchodziła od maszyny.
-Więc.. jak tak szybko znalazłeś się przy mnie?- zapytała zmieszana.
-Mam dobry refleks.
-Mhm.. okej. No to ten.. dzięki. -wydusiła.
-Nie ma za co. -uśmiechnął się figlarnie. -Mam nadzieję, ze jeszcze się spotkamy.
-Taak.. -mruknęła i szybkim krokiem zaczęła odchodzić, wręcz uciekać.
~Ja pierniczę.. ale wstyd! Gorzej to chyba być nie może.. Co ci strzeliło do głowy, żeby zamknąć te oczy?! Marcelina, obudź się w końcu i zacznij żyć.~ mówiła do siebie w duchu. ~A ten bezczelny dziadek nawet nie przeprosił za tego smarka! Lubię dzieci, ale nie takie rozpastwione.. ugh! Co za okropny dzień..!~
Czekając po odbiór bagażu poczuła jak w jej torebce coś wibruje. Szamotając się chwilę, na dnie torebki odnalazła etui z telefonem. W ostatniej chwili odebrała.
-Halo?
-Ciao, bella. - usłyszała głos jej kuzyna. -Jak leci?
-No, leci. Jestem na lotnisku i czekam na walizkę.
-Co?! Jezu, to dzisiaj?! -wykrzyczał spanikowany.
-No nie piernicz, że zapomniałeś!


 


 

"Jak w Kopciuszku"जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें