Rozdział 17

1.5K 95 2
                                    

Przez całą drogę autokarem, czy pieszo Marco opowiadał o tym mieście, jego zwyczajach, o tym co tu kiedyś było i jak zmieniało się wraz z upływem lat. Brunetka starała się go uważnie słuchać lecz jej myśli wciąż uciekały gdzie indziej. Dokładnie do chwil kiedy jeszcze dość niedawno tak samo została oprowadzana, tylko że po innym mieście i z innym mężczyzną. Jej dłoń mimowolnie drgnęła, co zwróciło uwagę szatyna. Zorientowawszy się, że Marcelina go nie słucha zamilkł na chwilę.

~Poznajesz co tutaj jest? -zagadnął w pewnym momencie Adam z szerokim uśmiechem.
-No nie mów, że mnie zabierzesz do Disneylandu! -wykrzyknęła entuzjastycznie po czym jej dłoń przez moment zetknęła się z jego. I tak już zostało. Od nieśmiałego dotyku, po którym miała dreszcze, do pewnego złączenia ich dłoni i spacerowania po tym cudownym miejscu. Bawili się tam do wieczora, a gdy odprowadzał ją do domu wygłupiali się przez cały czas. Stojąc już pod bramą nie bardzo wiedzieli co ze sobą zrobić. Każde z nich chciało jednego, ale każde też obawiało się reakcji.
-Cudownie się z tobą bawiłem. -rzekł po chwili nieco niepewnym tonem.
-Ja również. -uśmiechając się lekko zaczęła poprawiać swoją niesforną grzywkę, którą jeszcze wtedy miała. Chłopak wpatrywał się w nią jak w obrazek, a brunetka patrzyła prosto w jego oczy próbując wyczytać cokolwiek. Nagle poczuła ciche wibrowanie w kieszeni spodni i wyjmując telefon odebrała.
-Widzę was. -usłyszała głos ojca. -Możesz tam stać nawet do rana córeczko, ale ja mu nie ufam. -po tych słowach rozłączył się. Z uniesioną brwią spojrzała w stronę okna rodziców, ale nic nie zobaczyła.
-No to ten.. -zaczął Adam. -Będę się zbierał.
-Taaak.. -mruknęła. -Dziękuję. -powiedziała i ku jej zdziwieniu chłopak pochylił się i lekko musnął ustami jej policzek. Poczuła wtedy jak świat wiruje dokoła, noc staje się jasna i wszystko jest piękne.
Chłopak odszedł, ona weszła do domu cicho zamykając drzwi. ~

Właśnie w tej chwili, w tym momencie idąc z Marco uświadomiła sobie co powiedział wtedy jej ojciec. "(...), ale ja mu nie ufam". On go nigdy nie darzył niczym innym, a mimo to dla niej zachowywał pozory normalności. Łzy podeszły jej do oczu i dziewczyna musiała usiąść.
-Wszystko w porządku? - zapytał zatroskany szatyn.
-Tak. -szepnęła tylko, lecz zdradziła ją spływająca łza, a potem kolejna.
-Matko, co ci jest? -zaczął powoli panikować.
-Nic. -karciła się w duchu za to, że właśnie w takiej chwili myślała o tym perfidnym stworzeniu, ale naprawdę ciężko było zapomnieć o kimś kto zajmował część jej serca. Łzy przybrały na mocy i siadając na pobliskiej ławce Marco począł szukać chusteczek.
-Proszę. -wyciągnął w jej stronę całą paczkę. Nic więcej nie powiedział. Czekał i wierzył, że kiedyś dziewczyna sama się otworzy i mu powie, albo nie powie nic i wszystko wróci do normy. Minuty płynęły, a ona płakała jakby bardziej. Zestresowany, po wielu namysłach w końcu odważył się ją przytulić i zaczął szeptać kojące słowa, które były po prostu jak miód na świeże rany.
Marco dobrze wiedział, że nie jest najlepszy w pocieszaniu ludzi, zwłaszcza po tamtych wydarzeniach, dlatego też niedługo potem zaczął mówić co popadnie dobrze wiedząc, że brunetka i tak go nie słucha: -Prawda, że nie jestem szczery.. czasem zwyczajnie kłamię.. bywam małostkowy, cyniczny, bezduszny, osądzam bez litości, bez serca.. i miłości. -przymykając oczy przyciągnął ją mocniej. -Miewam nieczyste intencje.. -kontynuował, a Marcelina zaczęła się wsłuchiwać w jego słowa i ograniczyć swój potok łez do małego szlochu. -Łamię własne zasady.. jestem niekonsekwentny, drażliwy i nieznośny. Nie potrafię słuchać, a sam bez przerwy gadam.. jakbym istniał tylko ja, a światem rządził szatan. -brunetka wzdrygnęła się lekko i wysiąkała nos. Już nie płakała. Słuchając go oderwała się od swoich problemów i skupiła na jego słowach próbując rozszyfrować to co mówił. -Chciałbym być zawsze niewinny i prawdziwy.. -zamilkł na chwilę uszczelniając swój uścisk i popatrzył na niedaleką plażę, do której zmierzali. -Chciałbym być zawsze pełen wiary i nadziei... w to co kiedyś zabrał mi los... że to kiedyś wróci. -Marcelina czuła jak znów się rozkleja i mimo starań pojedyncze łzy znowu zawitały na jej czerwonej twarzy. -Dopiero wojsko albo jakaś tragedia uczą człowieka życia. -wypalił nagle. -Pamiętaj.. -szepnął. -Nigdy do niczego się nie przyznawaj.. znajdą ci kradzione dolary w kieszeni mów, że to pożyczone spodnie.. albo jak cię złapią na kradzieży za rękę mów, że to nie twoja ręka. Nigdy się nie przyznawaj.. to mi wpajali  przez ostatnie półtorej roku. -uśmiechnął się z pogardą i spojrzał na dziewczynę, która nie wiadomo kiedy objęła go w pasie.
-To nie prawda.. -rzekła z lekką chrypką. -To co mówisz.. nie jesteś taki.
-Jaki?
-Bezduszny, bezlitosny, bez serca.. -zaczęła wymieniać uwalniając się z jego uścisku popatrzyła na niego. -Umiesz słuchać, wiem to. -jego usta drgnęły lekko. -Przepraszam.. zniszczyłam całą wycieczkę.
-Daj spokój. -przygarnął ją do siebie.
-Znasz jakieś ciche miejsce? -zapytała. -Ludzie się dziwnie patrzą. -po tych słowach szatyn momentalnie wstał i rzekł :-Znam. Jest niedaleko, chodź.


"Jak w Kopciuszku"Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang