Rozdział 6

1.9K 127 0
                                    

Po dość długiej wędrówce wreszcie dotarła do domu. Szukając kluczy gdzieś za doniczką zobaczyła jakieś ruchy w domu. Wystraszona przylgnęła do nagrzanej od słońca ściany i zaczęła modlić się w duchu o więcej szczęścia. Po paru głębokich wdechach wparowała do otwartego mieszkania, no przecież nie pozwoli złodziejom aby wynieśli jej pół domu bez walki. To nie w stylu Marceli. Do bitew jest zawsze skora, nie żeby coś, ale ktoś w końcu ma ten brązowy pas (za niedługo może czarny) i trenuje to karate odkąd skończył osiem lat.
Ku jej zaskoczeniu nie było żadnych włamywaczy.
-Jest tu ktoś?! -krzyknęła z lekką chrypką i przeszła do salonu -Halo? -wtedy spojrzała w lustro i to co zobaczyła przestraszyło ją samą. Oklapnięty kucyk, rozmazany makijaż, czerwone i lekko zapuchnięte oczy.. a jutro będzie pewnie gorzej. -Jestem wrakiem..-szepnęła i w tym momencie usłyszała jak ktoś zbiega ze schodów.
-Hej! -usłyszała męski głos -Marcela? A co ty tak wcześnie? -zapytał Thomas, a dziewczyna migiem odwróciła się do niego plecami, żeby nie zobaczył w jakim jest stanie.
-Noo tak wyszło.- wydukała. -A wy nie za miastem?
-Heh.. jedziemy zaraz. Mój króliczek się jeszcze nie wyzbierał do końca. -spojrzał na nią jeszcze raz i chciał podejść.
-Nie zbliżaj się. -ostrzegła -Proszę.
-Wszystko gra?
-Tak, ale uwierz mi jestem wściekła. -zacisnęła pięści -Wszystko mnie denerwuje..
-Okeej. Rozumiem.-odwrócił się i krzyknął w stronę schodów -Marlena! Bo pojadę bez ciebie!
-Pewnie! Jedź! -warknęła schodząc -Może pojedziesz z tą szmatą,  którą holowałeś.
-Kochanie jesteś zazdrosna?
-Nie. -odpowiedziała krótko przechodząc obok niego.
-Jesteś zazdrosna. - stwierdził
-To ty tak twierdzisz. Marcyś my jedziemy, będziemy późnym wieczorem. -oznajmiła i pokierowała się do drzwi nie zważając na Marcelinę, która dalej stała do nich tyłem-Mam swoje klucze jakby coś. Na razie.
-Cześć. -mruknęła. -Powiedz jej, że rodzice wracają w przyszłym tygodniu.
-Jasne. Trzymaj się mała! - rzekł na odchodne Thomas i pobiegł za ukochaną do samochodu.
Strasznie ją kochał. Poza Marleną świata nie widział i za każdym razem jak się witali to robili to tak jakby widzieli się po raz pierwszy od wielu lat.
W sumie dobrze, że nikt nie zauważył w jakim jest stanie. Nieważny jest wygląd, dużo gorzej jest z psychiką. Po pięciu minutach stania w miejscu poszła zamknąć dom, wyszła na górę do swojego pokoju i opadła na łóżko wpijając się w poduszkę przeklinając przy tym Vivan.






-Jesteś szalona!- potrząsną rudą delikatnie Adam. -Miałaś się nie mieszać. Chciałem sam, zresztą ja muszę jej wszystko wyjaśnić!
-Mhm..- mruknęła -I trwałoby to do przyszłego roku. Co wyjaśnić? No co? -pytała zdeterminowana -Powiesz jej, że dziecko to wypadek przy pracy? -po tych słowach chłopak się załamał.
-Ugh!
-Nie pognieć pościeli. Dopiero założyłam rano.
-Ty? - spytał ironicznie i popatrzył jej w oczy.- Przecież ty nie umiesz sama nawet zaparzyć kawy.
-O co ci chodzi? - fuknęła.
-Nieważne.. - dotknął swojego policzka i przymknął oczy. Żałował. Żałował tego co wydarzyło się na statku, żałował że musi skończyć z Marceliną... kochał ją. Kochał ją bardziej niż Vivan. To ona była jego słońcem, a nie ta ruda czupryna, która mu się dziwnie przypatrywała. Marcelina go kochała, a on to wszystko zniszczył. Zamknął oczy i wyszeptał: -Jestem skończonym dupkiem.
-Nie za słabo się oceniasz? - zapytała piłując paznokcie.
-Czego chcesz?
-Już zawsze tak będzie? To moja wina, że jestem w ciąży?
-Nie. -podniósł się z łóżka i uklęknął przy niej. -Słuchaj Vivan..
-O jejku! - pisnęła rozmarzona.
-Chcę, żebyś miała świadomość tego, że nigdy cię nie kochałem i nie pokocham, ale dla naszego dziecka zrobię wszystko rozumiesz?
-Co? - wybałuszyła oczy.
-Ciąża w żadnym razie nie jest twoją winą, bo sam miałem w tym udział, ale..
-Nie kończ- mruknęła wściekła -Idź już.
Wstał bez słowa i zniknął na balkonie.
-Cholera...będzie trudniej niż myślałam.



-Muszę coś zrobić, wyjechać, zapomnieć.. cholera jasna. -postanowiła Marcelina -Nie mogę się załamać. -ale po jej policzkach znów spłynęły łzy. Wściekła z całej siły kopnęła krzesło i zrezygnowana usiadła z powrotem na łóżku.
Nadal przed oczami miała zmieszaną twarz Adama i pewną siebie Vivan.
-Wyjeżdża, na urlop tacierzyński - huczało jej w głowie, a łzy przybrały na mocy.
nagle z tego wszystkiego wyrwał ją dźwięk telefonu. Ocierając łzy i biorąc dwa wdechy odebrała:
-Halo?
-Ola! -usłyszała jakiś męski głos po drugiej stronie.
-Nie, pomyłka -i już chciała się rozłączyć.
-Nie, nie Ola kuzyneczko! - krzyknął jej głos -Jak się cieszę, że masz jeszcze aktualny numer.
-Kris! - krzyknęła, chyba pierwszy raz od tamtej pory się uśmiechnęła
-Witaj słonko! Co tam u ciebie? -zapytał uradowany.
-Noo.. leci. -przełknęła ślinę. -A u ciebie?
- Mam nadzieję, że będziesz na moim ślubie z Susan?- zapytał z nadzieją.
-Kris! - wykrzyknęła wstając. On będzie jej szansą. Dzięki niemu może się pozbierać, może wyjechać!
-Co ci jest? -uśmiechnął się do słuchawki.
-Jeśli nie masz nic przeciwko to wsiadam w najbliższy samolot i lecę do ciebie do Włoch przystojniaku! -wypaliła
-Co ty kombinujesz mała?
-Opowiem ci na miejscu, ale!
-No co? - zaśmiał się.
-Nie możesz o tym nikomu powiedzieć.
-Nie rozumiem..
-Nikt nie może o tym wiedzieć jasne?
-Ale..
-Moja rodzina tym bardziej. - nastała krótka cisza -Kris błagam! Zrób to dla mnie.
-Zabiję gnojaka.. To przez niego tak?! -wykrzyknął.
-Gnojka -poprawiła go. -Nieważne czyja to wina. Proszę.. uratuj mnie- szepnęła.











"Jak w Kopciuszku"Where stories live. Discover now