Gradient [rewritten]

By unluckyphilosopher

10.2K 985 649

W życiu każdego człowieka przychodzą gorsze i lepsze chwile. Nikt nie jest z tytanu, ludzkie życie jest kruch... More

PROLOG
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
EPILOG
Podziękowania
BONUS
ZWIASTUN

Rozdział czwarty

542 53 42
By unluckyphilosopher

W telewizji leciała powtórka jednego z reality show. Kiedy sławne siostry wyszły na imprezę, sięgnęłam po pilot, by wyłączyć to ustrojstwo i posłuchać muzyki. Istniały dwie rzeczy, których naprawdę nie lubiłam. Pierwszą z nich były głupie programy, które oglądałam tylko po to, by się odmóżdżyć, a drugą imprezy. Miałam dwadzieścia trzy lata, a swój cały czas wolny zwykle spędzałam po prostu na pracy, nie wychodząc do klubów. Aurora czasem prosiła mnie, bym jej towarzyszyła, gdy wychodziła ze znajomymi, ale zawsze odmawiałam. Nie wiedziałam, jak to nazywa się tutaj w Wisconsin, potupaje, balangi czy melanże, mniejsza z tym, nie byłam przekonana do takiej formy zabawy. Po osiemnastych urodzinach starej znajomej na dobre przestałam chodzić tam, gdzie przepoceni ludzie gnieździli się w zatęchłym pomieszczeniu, ocierając się o siebie jak koty i przy okazji oblewając się alkoholem.

I chociaż ja nie chciałam brać udziału w imprezach, one przychodziły do mnie. Przez całą noc z poddasza dało się usłyszeć dudniącą, klubową muzykę, gwar rozmów i śmiechów. Myślałam, że towarzystwo rozejdzie się po północy, ale myliłam się. Zresztą kto przejmowałby się jakąś godziną policyjną, skoro najbliższe domy były oddalone od willi co najmniej o kilometr? Kto przejmowałby się tym, że w mieszkaniu śpi jeszcze kilka innych osób?

Włączyłam na telefonie jedną z płyt zespołu Il Volo, a później złapałam za swój kalendarz, by sprawdzić, kiedy muszę zacząć pracę nad projektami. Tak długi urlop nie zwalniał mnie od obowiązków i chociaż nie chciało mi się nic robić, tak samo jak i siedzieć bezczynnie, to musiałam powoli zaczynać, by później mieć czas na ewentualne poprawki.

– Chryste, Amica, wyłącz to. – Usłyszałam zmęczony głos Kyle'a, który wlókł się w stronę salonu.

Ściszyłam muzykę, ale uśmiechnęłam się triumfalnie. Kyle obszedł sofę, a później padł tuż obok jak długi, jęcząc przeciągle i łapiąc się za głowę. Nie współczułam mu, bo przez niego także czułam się jak zombie. Poranne kawy wcale mi nie pomogły, a wypiłam aż dwie.

– Czyżby komuś doskwierał kac? – zapytałam, śmiejąc się pod nosem.

– Nawet nie próbuj mnie denerwować – wymamrotał w poduszkę Kyle, a później uniósł palec wskazujący.

– Co ty, ja dopiero się rozkręcam – zażartowałam. – Wiesz, co by ci na to pomogło?

Chłopak podniósł się lekko. Jego oczy były przekrwione i lekko spuchnięte, a twarz jakby zzieleniała. Miał potargane włosy, a jego uszy bez wsadzonych do środka kolczyków wyglądały naprawdę dziwnie. Nigdy nie widziałam na żywo kogoś, kto wyciągał swoje tunele.

– Zaskocz mnie – mruknął.

– Spacer na świeżym powietrzu – odparłam, a on przewrócił oczami. – To lepsza alternatywa dla tabletek, a okolica jest piękna i kompletnie jej nie znam.

– Czyli nie zwykły spacer, a oprowadzanie cię po mieście? – Uniósł brwi, zastanawiając się nad propozycją. – Co będę z tego miał?

– Satysfakcję, Kyle.

Podniósł się do pozycji siedzącej, a potem pokręcił głową, unosząc oczy ku górze. W końcu jednak westchnął i skinął w moim kierunku.

– Szykuj się na niezapomnianą wycieczkę po największej norze w Wisconsin – zapowiedział, a potem szybko zwlekł się z kanapy.

~*~

Wisconsin zaczęło zadziwiać mnie swoim krajobrazem. Ogromne jeziora i połacie lasów zajmowały przeważającą część stanu, co udało mi się oczywiście odczytać z mapy, która stała przy głównej drodze. Janesville było bardzo klimatyczne, a ja to uwielbiałam. Mimo wszystko nie wiedziałam, co tak bardzo trzymało Coraline akurat tutaj. Z mapy wyczytałam także, że do Milwaukee, czyli jednego z większych miast stanu, było jakieś osiemdziesiąt mil, a do Chicago około sto dziesięć. Nie wiedziałam, ile to kilometrów, ale przypuszczałam, że naprawdę dużo. Może Janesville nie było typową norą, jak to powiedział Kyle, ale było dość małe i oddalone od największych miast czy stolicy. Coraline była znaną projektantką. Panią prezes, jeśli miałam to uściślić. Bardziej pasował mi do niej jakiś wypasiony apartament w ogromnym wieżowcu z widokiem na cały Manhattan, czy coś w tym stylu.

Leśna ścieżka prowadziła nas obok stadniny. Dawno nie dosiadałam żadnego konia, chociaż w dzieciństwie często to robiłam. Kiedy jeszcze mieszkałam na wsi, nasz sąsiad miał ogromne pastwisko i kilka klaczy, które pozwalał mi dosiadać. Czasem naprawdę tęskniłam za byciem małą dziewczynką i żałowałam, że nie mogę chociaż na pięć minut wrócić do tamtych czasów.

Nasza wycieczka krajoznawcza trwała już dobre pół godziny, ale dotychczas niewiele rozmawialiśmy. Liczyłam, że to Kyle pierwszy się odezwie, ale on tylko patrzył przed siebie, od czasu do czasu wypalając papierosa. Chociaż nadal nie byłam pewna swojego angielskiego, postanowiłam po prostu rozpocząć luźną rozmowę, by czegoś się o nim dowiedzieć.

– Ile właściwie masz lat? – zapytałam na początek, wsuwając dłonie do kieszeni bluzy.

Pogoda naprawdę dopisywała, ale w lesie panował lekki chłód, więc cieszyłam się, że miałam coś na ramionach.

– Dwadzieścia siedem – odparł po chwili Kyle, uśmiechając się krzywo. – Jesteś już pełnoletnia, prawda?

– Mam dwadzieścia trzy lata. Następne pytanie, jesteś gotowy? – Uśmiechnęłam się, a on skinął głową. – Co studiowałeś?

– Skąd pomysł, że w ogóle studiowałem? – zaśmiał się. – Jestem z zawodu grafikiem komputerowym. Bezrobotnym, jeśli mogę dodać. A jak jest z tobą?

– Podobnie. Jestem ilustratorką w wydawnictwie. Aktualnie na długim urlopie, ale wciąż pracuję nad projektami.

– Co wydajecie?

– Komiksy, książki dla dzieci i tak dalej. Chciałam celować wyżej, ale chyba nie mam tak wielkiego talentu, żeby dostać się na staż do Disneya.

Kyle uśmiechnął się lekko, a potem po prostu dał znak do powrotu, mówiąc, że ma kilka rzeczy do zrobienia. Nie protestowałam i po prostu podziękowałam za pokazanie mi kawałka miasta.

Wróciliśmy, a kiedy Kyle zamknął za nami drzwi, byłam w trakcie opowiadania mu o Coraline. Dobrze było się komuś wygadać, nawet jeśli chłopak zdawał się mnie nie słuchać. W każdym razie przynajmniej potakiwał.

Rozebrałam bluzę, wieszając ją na garderobie, a wtedy w drzwiach salonu pojawił się Jarvis, patrząc na mnie takim wzrokiem, jakby coś się stało. Spanikowałam, więc stanęłam jak wryta. Tysiąc myśli przeleciało mi przez umysł, a każda dotyczyła najgorszego.

– Prawnik pani siostry postanowił nas odwiedzić – oznajmił, marszcząc brwi.

– Dlaczego? Z Corą wszystko dobrze? – Podeszłam bliżej, zaglądając mu przez ramię do salonu.

– Oczywiście. Zaraz wszystkiego się pani dowie. Panie Border – zwrócił się do Kyle'a – pana też zapraszam do środka.

Weszliśmy do salonu, a mnie w oczy natychmiast rzucił się mężczyzna, który siedział w fotelu. Myślałam, że prawnikiem mojej siostry będzie jakiś starszy pan, który ma trochę większe doświadczenie, tymczasem ujrzałam młodego, przystojnego i całkiem nieźle ubranego chłopaka, od którego aż biła pewność siebie. Miał brązowe włosy, których ulizana grzywka opadała mu lekko na czoło, a poza tym założyłabym się, że miał zielone oczy. Przez chwilę patrzyłam na niego jak na obrazek, dopóki mężczyzna w końcu nie wstał, podchodząc do mnie z wyciągniętą dłonią.

– Robert Amell – przywitał się, posyłając mi szczery uśmiech.

– Amica Conte – odpowiedziałam, spuszczając lekko wzrok.

Nigdy nie byłam typem dziewczyny, która zachwycała się urodą każdego napotkanego na ulicy faceta, ale prawnik mojej siostry był niczego sobie i zdawało mi się, że nazywał się tak, jak jeden z tych sławnych aktorów, których kiedyś oglądałam.

– Pani Conte, nie mam zbyt wiele czasu, więc chciałbym od razu przejść do sprawy – zaczął, znów siadając w fotelu. – Pani siostra prosiła mnie, bym odczytał przy państwu jej testament. Pani Border chciała znać państwa zdanie na ten temat.

– Dobrze, rozumiem.

Z jednej strony wcale nie rozumiałam. Chciałam nie wiedzieć, że siostra już się poddała, ale z drugiej strony chciała się zabezpieczyć i musiałam to zaakceptować. Nie wiedziałam tylko, czego się spodziewać. Amell najpierw przeczytał krótkie oświadczenie, a później przeszedł do sedna sprawy. Podział spadku mnie nie interesował, chociaż byłam pewna, że gdyby Coraline coś się stało, zajęłabym się tym, co po sobie zostawiła. Nie wiedziałam jak, ale zrobiłabym to.

– Według życzeń pani siostry, cała willa w Janesville, apartament i firma w Chicago po jej śmierci wejdą w pani posiadanie. Dziesięć procent całego majątku pani Border, samochód marki Bentley oraz dom przy jeziorze Michigan zostaną przekazane panu Kyle'owi Borderowi.

– Mnie? –zapytał chłopak, jakby właśnie wcale nie usłyszał swojego nazwiska.

– Ze względu na... – wyjaśnił, ale Kyle szybko mu przerwał. – Wystarczy, że podpiszą państwo, że zgadzacie się na warunki ustalone przez panią Border i będzie po sprawie.

Zamrugałam szybko. Nie potrafiłam chwycić długopisu, który podawał mi Amell, a Kyle patrzył na mnie nagląco.

– Wystarczy parafka, awanturę zrobisz później – szepnął mi na ucho blondyn.

Spojrzałam na niego szybko, a potem wreszcie podpisałam papiery, wiedząc, że będę musiała porozmawiać z siostrą. Nie sądziłam, bym była odpowiednią osobą, która powinna dostać całą jej firmę na własność. Apartamentem i willa mogłam się jakoś zająć, ale firma? Nie znałam się na architekturze, nie wiedziałam nic o pracy Coraline.

– Mój numer jest na wizytówce, w razie pytań proszę się ze mną skontaktować – dorzucił prawnik, a później szybko pożegnał się z nami i skierował się do drzwi, pod którymi czekał na niego Jarvis.

Obejrzałam się przez ramię na wychodzącego mężczyznę, a potem natychmiast przeszłam do kuchni po szklankę wody. Byłam rozdarta i nie wiedziałam, co myśleć. Nie miałam też pojęcia, dlaczego Kyle dostał swoją część spadku. Nie zamierzałam walczyć o to, co mu się dostało, nie byłam materialistką, ale zastanawiałam się, o co chodziło Amellowi, kiedy wspominał, że to z jakiegoś konkretnego powodu. Kyle i moja siostra mieli jakieś tajemnice?

Stanęłam przy suszarce, zdejmując jedną ze szklanek. Podstawiłam ją pod kran i nalałam sobie trochę wody. Miałam ochotę po prostu pojechać do Cory, ale zbliżała się osiemnasta, więc pora odwiedzin dobiegała już końca. Miałam ochotę rwać sobie włosy z głowy, bezczynność doprowadzała mnie do szału, a przez sprawę ze spadkiem musiałam się odstresować. Może, mimo swojej niezbyt pochlebnej opinii o klubach, mogłabym wyjść dokądś i napić się czegoś? Byłam w stanie zrobić wyjątek, ale nie znałam tam nikogo, prócz Kyle'a, a nie miałam pojęcia, czy zrobiłby dla mnie kolejny wyjątek i poszedł się ze mną napić. Chyba lubił imprezować, więc postanowiłam spróbować.

Odsunęłam się od blatu i wróciłam do salonu, mając nadzieję, że jeszcze go tam zastanę. I faktycznie, Kyle siedział na sofie, ukrywając twarz w dłoniach. Wyglądał na przybitego, ale czułam, że to tylko przez zmęczenie spowodowane kacem. A może nie powinnam była prosić go, by szedł ze mną? Chyba musiał odpocząć.

– Gapisz się na mnie – zauważył, chociaż przecież na mnie nie patrzył. – Co jest?

– Wszystko gra? – Usiadłam obok.

– Jasne.

Westchnęłam cicho, kładąc sobie dłonie na udach.

– Dałbyś radę wybrać się do jakiegoś klubu? Czuję, że chyba powinnam się czegoś napić, ale...

– Ale nie wiesz dokąd i z kim – skończył za mnie, wracając do normalnej pozycji. Uśmiechnął się kpiąco, a potem pociągnął za swój tunel. – Jest kilka takich miejsc, które powinnaś zobaczyć.

– To znaczy, że się zgadzasz? – Posłałam mu radosny uśmiech.

– Niech już stracę.

~*~

Nie miałam zbyt wiele czasu na prysznic, ale wiedziałam, że dzięki temu czułabym się lepiej. Spięłam włosy w luźnego kłosa i przełożyłam go przez ramię. Ubrałam się jakkolwiek, zakładając na siebie legginsy ze skórzanymi wstawkami i luźny sweter. To nie był typowy strój do klubu, ale chciałam tylko wypić drinka czy dwa, nie tańczyć do białego rana.

Stałam przed głównym wyjściem, czekając, aż Kyle ruszy tyłek. Gdy wreszcie zszedł do mnie, obrzucił mnie lekkim spojrzeniem, prychając cicho. Chłopak wyglądał nieco inaczej, ale zwykłam zauważyć, że zwykle ubierał się w ten sposób. W dopasowane spodnie i jakieś luźne koszulki oraz skórzane kurtki. Wyszliśmy z domu, a on natychmiast ruszył do czerwonego, sportowego samochodu, który stał na podjeździe. Nie znałam się na markach i tak dalej, ale wiedziałam, że to ten Bentley, o którym Coraline wspominała w testamencie. Wsiadłam do środka, przezornie zapinając pasy. Silnik ryknął chwilę później, gdy samochód wyjechał na główną ulicę.

Jakieś dziesięć minut później, spędzonych w absolutnej ciszy, zaparkowaliśmy pod wysokim, oświetlonym budynkiem z napisem „21". Nie wiedziałam, czy to jakaś sieć klubów na całym świecie, ale wydawało mi się, że widziałam taki we Florencji. Weszliśmy do środka, a mnie od razu owiał słodki zapach alkoholu. Na twarzy Kyle'a pojawił się chytry uśmiech, zupełnie, jakby był w swoim żywiole.

Pomieszczenie było dwupiętrowe, zaciemnione i nieduże. Panował tam naprawdę specyficzny klimat. Ciemne, bordowe ściany sprawiały, że było tam trochę przytulniej i dyskretniej, ale wszystko optycznie zmniejszało klub. Zewsząd świeciły kolorowe światła, które sprawiały, że wszystko tonęło w półmroku, oświetlonym jedynie tęczą. Skierowałam się do baru, a potem usiadłam na wysokim stołku. Miałam stamtąd lepszy widok na górne piętro, na którym tańczyło dość sporo ludzi, i parter, gdzie znajdowały się wyłącznie stoły, bilardy i automaty do gry. Kyle usiadł obok mnie, głośno pytając, czego się napiję.

– Czegoś mocnego! – zawołałam w odpowiedzi, wzruszając ramionami.

Muzyka grała głośno, ludzie tańczyli, a ja poczułam chęć, by zapić swoje smutki, więc nic mnie nie powstrzymywało. Barman, który przyjął nasze zamówienie, szybko napełnił szklanki jakimś płynem i podał na je z uśmiechem. Wzięłam łyka, natychmiast czując, jak mocny jest mój trunek. Gardło zapiekło mnie lekko, ale z drugim łykiem było już łatwiej. Kyle wlał w siebie alkohol, a potem zaczął rozglądać się po sali wzrokiem kogoś, kto zamierza znaleźć sobie nową dziewczynę na wieczór. Nie winiłam go, chciałam tylko dostać się do klubu, a nie pilnować go i kazać mu ze mną gadać. Po prostu chciałam się wyluzować.

Czas mijał, a im dłużej siedzieliśmy przy barze, tym więcej piliśmy. A raczej Kyle pił. Teraz śmiał się głośno, pewnie przypominając sobie o czymś, czym się ze mną nie podzielił. Wydawało mi się, że miał mocną głowę, ale powoli zaczynał majaczyć i powtarzać się. Także czułam działanie alkoholu, było mi ciepło i tak swobodnie, ale nie czułam się pijana. W przeciwieństwie do niego. Siedzieliśmy w tym samym miejscu od dawna, aż w końcu rozbolał mnie tyłek.

– Chodź zatańczyć – rzucił nagle Kyle, zaczynając się śmiać. Złapał mnie za rękę i pomimo moich protestów pociągnął mnie na górę. – Zabaw się, sztywniaro – syknął wesoło, kładąc dłoń poniżej linii moich bioder, zdecydowanie zbyt nisko.

Czułam się nieswojo, chciałam strącić jego rękę, ale nie dałam rady, bo zaczął mną kołysać. Był tak zaabsorbowany tym, co robił, że tak naprawdę nie zwracał uwagi na to, że wokół niego jest pełno osób, a on rozpycha się jak wariat.

– Jesteś taka słoooooodka – przeciągnął głoski, chrypiąc w moje ucho.

Spięłam się, kiedy jego oddech musnął skórę na moim karku. Wśród tłumu przechadzał się kelner z szotami, ale nim Kyle zdążył po niego sięgnąć, złapałam jego dłoń. Teoretycznie mógł robić, co chciał, ale był mi potrzebny. Nadal nie pamiętałam adresu siostry, on przyjechał samochodem i nie było nikogo, kto mógłby mi z nim pomóc. Musiał kontaktować, a wlał w siebie już zbyt dużo procentów, jak na jeden wieczór.

– Przestań, chodźmy stąd – namawiałam go, patrząc, jak powoli ustępuje.

Kiedy spacyfikował, poprowadziłam go na dół, mocno trzymając go na schodach. Chłopak ciągle śmiał się głośno, jakbym wiecznie opowiadała mu jakieś kawały.

– Chcę się bawić – wymamrotał, wieszając mi się na ramieniu.

Chciałam go puścić, by upadł, ale nie mogłam tego zrobić. To był naprawdę głupi pomysł, by go tam ciągnąć, powinnam pozwolić mu odpocząć. Musiałam więc wyciągnąć go na zewnątrz, a potem posadzić na jednej z ławek. Wyjęłam z kieszeni telefon i zadzwoniłam po taksówkę. Nie mogłam pozwolić mu prowadzić, a dyspozytorka oznajmiła mi, że nasza podwózka już podjeżdża. Pomogłam Kyle'owi zapiąć jego kurtkę, bo zaczęło robić się chłodno, a potem naciągnęłam rękawy swetra.

– Nawet nie wiesz, ile masz szczęścia... – bełkotał, ciążąc mi na ramieniu, gdy pomagałam mu wstać.

– Szczęścia? Dlaczego?

– Widzisz, jak um... – zaczął, ale potem chyba go zemdliło, bo zasłonił sobie ręką usta, pochylając się lekko w przód.

Na szczęście nie puścił pawia, tylko wybuchnął śmiechem i znów oparł głowę na moim ramieniu. Był ode mnie dużo wyższy, więc ciężko było mi go podtrzymywać.

– Jesteś fajną sztywniarą, wiesz? – mruknął prosto do mojego ucha, kiedy jego usta musnęły skórę na mojej szczęce. Spanikowałam, kiedy jego wargi zbliżały się do moich ust, więc odsunęłam się. – Nie bój się, Amica – dodał tylko, ale zignorowałam go.

Taksówka podjechała w tej samej chwili, w której naprawdę chciałam go puścić. Zamiast tego posadziłam go na przednie siedzenie i sama usiadłam obok kierowcy. Wymusiłam na chłopaku, by podał adres willi Coraline, a potem po prostu poprosiłam go, by się zamknął.

Chociaż odjeżdżaliśmy już spod klubu, ja nadal słyszałam głośną muzykę. I wciąż czułam jego usta na mojej skórze.

A/n: Mam nadzieję, że rozdział się spodobał! Wszystkie ninje, jak i osoby, które pamiętają starą wersję, ale także tych nowych zapraszam do pozostawiania komentarzy!  




Continue Reading

You'll Also Like

52.8K 2.1K 71
Zwiastun w pierwszym rozdziale. Jeśli nie chce ci się czytać opisu to wbijaj :) Opowieść zaczyna się po epilogu "Wiernej". Fakty z książki nie są poz...
81.6K 2.5K 45
Współczesna opowieść o kopciuszku, w której książę okazał się być diabłem. On był samotnikiem, socjopatą i mordercą. Ona była tylko służącą w jego do...
8K 251 26
Hailee Lood to osiemnastoletnia fanka piłki nożnej, która by zapomnieć o wydarzeniach sprzed roku wyjechała do Londynu. Tam jej życie obruciło się do...
6.3K 137 36
- hejka Kate jestem - przywitała się a ja sobie przypomniałam że to ta sam osoba która była na koncercie...